sobota, 18 lutego 2017

Lot 19 - Ostatnie zadanie

Środa 5 grudnia 1945 roku była dniem jak każdy inny w bazie lotniczej Fort Lauderdale na Florydzie. Bezchmurne niebo zapewniało doskonałą widoczność, idealny dzień by latać. Porucznik Charles Taylor, 27 letni instruktor i doskonały pilot z dużym doświadczeniem, udzielał odprawy swoim podopiecznym. 14 lotników miało odbyć swój ostatni lot szkoleniowy, nastroje były więc bardzo ożywione. W pewnej chwili z budynku za plecami zebranych wyszedł młody mężczyzna, jeden z pilotów pomachał do niego wołając:
- Hej Allan! Co z tobą?
Taylor skinął głową w stronę przechodzącego, a do pozostałych odezwał się:
- Kapral Kosnar dziś jest zwolniony. FT-81 poleci we dwójkę. 
O 14:10 pięć samolotów TBM-1 Avenger z eskadry 79M, oznaczonej jako "lot numer 19", poderwało się z płyty lotniska bazy Lauderdale.   

Radiooperator w wieży kontrolnej bazy lotniczej na Florydzie wiercił się nerwowo na krześle. Wokół niego zgromadziło się kilku oficerów. W powietrzu wisiało napięcie i zdenerwowanie, kiedy wskazówka wiszącego na ścianie zegara przeskoczyła na 19:04, w głośniku radia dał się słyszeć chaotyczny i niewyraźny z powodu zakłóceń głos porucznika Taylora:
- Trzymajmy się bardzo blisko siebie, gdy będziemy musieli wodować... Jak w którymś samolocie poziom paliwa spadnie poniżej 10 galonów, wszyscy idziemy razem w dół...
Nic więcej prócz trzasków i szumu, nie dało się zrozumieć. 
Nigdy nie odnaleziono żadnego śladu po maszynach i ludziach feralnego lotu 19.  


Samoloty TBM "Avenger" z bazy lotniczej Fort Lauderdale. Zdjęcie z muzeum fortu, nie przedstawia maszyn lotu 19.

"Lot 19" to dzisiaj synonim teorii spiskowych, opowieści fantastycznych i protoplasta wszelkiego rodzaju historii opartych na zjawiskach paranormalnych. Od tej historii powstało nieoficjalne określenie Trójkąt Bermudzki i od niej zaczął się mit tego miejsca. Cały świat zaczął każdą katastrofę i wypadek w tym rejonie przypisywać nienaturalnym zjawiskom.
Jednak nie o tym chcę napisać. Nie będzie to ani kolejna próba wyjaśnienia przyczyn zniknięcia Avengerów, ani materiał powielający niesamowite teorie. Zamierzam obiektywnie streścić mniej i bardziej znane fakty z tego dnia, mam nadzieję, że mi się to uda.

Dowódcą lotu 19 i instruktorem w bazie Naval Air Station Fort Lauderdale był młody, 27 letni porucznik Charles Taylor. Pomimo swego wieku był doświadczonym pilotem. Z dorobkiem 2.509 i pół godziny spędzonych za sterami samolotów. Z tego 616 godzin wylatał na nowoczesnych, w tamtym czasie, Avengerach. Wziął udział w walkach na Pacyfiku. Od 1943 latał bojowo, najpierw w rozpoznawczej eskadrze 62 a następnie do kwietnia 1944 jako pilot bombowca torpedowego. Później przydzielono go na lotniskowiec USS Hancock, gdzie brał udział w walkach jako członek Task Force 38. Jedyną rzeczą jaką można mu było zarzucić, to fakt iż był nie najlepszym nawigatorem. Kilkakrotnie w czasie swojej kariery pilota zgubił się w powietrzu a raz nawet był zmuszony wodować swoim samolotem na oceanie. Do bazy na Florydzie został przeniesiony na dwa tygodnie przed feralnym lotem. Jednak jego podopieczni bardzo go lubili i ufali mu.
Lot 5 grudnia miał być prostym 2 godzinnym zadaniem. Start z bazy, ćwiczebne bombardowanie wraku okrętu znajdującego się na mieliźnie oddalonej o  około 90 km na wschód od brzegu. Następnie po 117 km eskadra miała poćwiczyć nawigację, skręcając na północ by po około kolejnych 117 km nawrotem w lewo skierować się na południowy zachód i po 193 km dotrzeć do punktu wyjściowego. W ćwiczeniach brali udział lotnicy mający już doświadczenie w lataniu nad oceanem. Miał to być ich ostatni lot w ramach kursu, jak się okazało był ostatnim w ich życiu.

Porucznik Charles C. Taylor. 

Pięć samolotów TBM Avenger o numerach: FT-28, FT-3, FT-117, FT-36 i FT-80 Wystartowało z bazy lotniczej marynarki wojennej o godzinie 14:10. Wszystko przebiegało bez najmniejszych problemów. Pogoda była idealna i o około godziny 15, samoloty dotarły nad wrak zatopionego okrętu by zrzucić bomby. Kontrola lotów w bazie zarejestrowała wymianę zdań między pilotami:
FT-117: Mam jeszcze jedną bombę pod kadłubem.
FT-28 leader: Przyjąłem, zrób kolejne podejście i zrzuć ją, mamy dużo czasu.
FT-117: Przyjąłem, wykonuję.  

Przelot samolotów między wysepkami Hen i Chickens potwierdził również niejaki John Cosmon, kapitan niewielkiej łodzi rybackiej. Przeleciało nad nim 5 samolotów wojskowych, na wysokości około 500 m. Cosmon uniósł głowę a one w odpowiedzi zakołysały w przyjaznym geście skrzydłami, by po chwili zniknąć za wschodnim horyzontem.    
Dopiero w miejscu pierwszej zmiany kursu, w okolicach Berry Island zaczęły się problemy. Po wykonaniu pierwszego zwrotu z niewyjaśnionych przyczyn, posłuszeństwa odmówiły przyrządy nawigacyjne we wszystkich 5 maszynach. Najpierw około godziny 15:15 wieża kontroli lotów w Fort Lauderdale przejęła meldunek następującej treści:
Ft-28: (Taylor) Wygląda na to, że zboczyliśmy z kursu. Mój kompas zaczyna wariować.
O godzinie 15:40 instruktor innej eskadry szkoleniowej komandor Cox, lecący maszyną o numerze FT-74, próbował pomóc pilotom lotu 19.
FT-?: Powers, co pokazuje twój kompas?
FT-36: (Powers) Nie wiem gdzie jesteśmy. Po ostatnim nawrocie musieliśmy się zgubić.
FT-74: (Cox) Mówi FT-74. Samolot lub łódź wzywająca Powersa zidentyfikuj się.
FT-28: (Taylor) Tu FT-28
FT-74: (Cox) FT-28, tu FT-74. Jakie masz kłopoty? 

FT-28: Oba kompasy wysiadły i próbuję znaleźć Fort Lauderdale. Jestem pewien, że znajduję się nad Cay, ale nie wiem, w jakiej odległości. 
FT-74: (Cox) Jaka jest twoja obecna wysokość? 
FT-28: (Taylor) Jestem na wysokości 2300 stóp.
Z rozmowy wynika, że porucznik Taylor był przekonany, iż znajduje się nad wyspami Floryda Kays w Zatoce Meksykańskiej. Próbował orientować się na podstawie wysepek nad którymi przelatywali. Niestety były to wysepki archipelagu Bahama. Błędnie więc utrzymywał kurs w kierunku północno-wschodnim wierząc, że w ten sposób znajdzie się w końcu nad Florydą. Niestety tak naprawdę oddalał się od kontynentu w stronę otwartego oceanu, tracąc połączenie radiowe.

Klucz Avengerów nad Atlantykiem.

Meldunki samolotów lotu 19 odbierały również inne stacje nasłuchowe, okręty, jak i sama wieża w bazie na Florydzie. Jednak najwidoczniej lotnicy nie słyszeli tego co do nich nadawano. Wieża kontroli lotu bezskutecznie prosiła o skorygowanie kursu, czy włączenie awaryjnego nadajnika IFF. Nie pomagały również próby zmiany częstotliwości radiostacji. Nikt nie wiedział gdzie tak na prawdę znajdują się samoloty, ponieważ nie były widoczne na żadnym z radarów.
Koło godziny 16:00 Wieża kontrolna odebrała meldunek:
FT-28: (Taylor) Zgubiliśmy się. Nie wiemy, gdzie jesteśmy. Mam dobrą widoczność na 10-20 mil.
W tedy to kontroler lotów, przyjmując iż eskadra znajduje się jednak na wschód od Florydy, zawiadomił ASTRU-4 w Fort Everglades. Była to lotnicza sekcja wsparcia ratownictwa morskiego, uruchomiono ponad 20 stacji radiowych na morzu i lądzie. Miały one za zadanie ustalić położenie samolotów. Jednostki ochrony wybrzeża postawiono w stan gotowości, okręty były gotowe w każdej chwili do wyjścia w morze. Cała procedura była standardowym działaniem w podobnych sytuacjach.        
Sygnał zagubionej eskadry co chwile zanikał, to znów się pojawiał. Najprawdopodobniej powodem był fakt, że samoloty krążyły oddalając się, to znów zbliżając, do Fortu Lauderdale. Koło godziny 16:26 odebrano kolejny meldunek:
FT-28: (Taylor) Lecę z przechyłem 3,5 na wszelki wypadek. Czy ktoś w tym rejonie nie ma ekranu radarowego, żeby móc nas złapać?
FT-74: (Cox) Zanikają fale waszych transmisji. Coś jest nie w porządku. Jaka jest twoja obecna wysokość?
FT-28: (Taylor) Jestem na 4500 stóp.
W pewnym momencie mogło by się wydawać, że dowództwo nad eskadrą przejął lecący w maszynie FT-117 kapitan Stivers. stacje nasłuchowe odebrały jego polecenia o godzinie 16:45:
FT-117: (Stivers) Lecimy kursem 030 stopni przez 45 minut, potem polecimy na północ, aby mieć pewność, że nie jesteśmy nad Zatoką.
FT-28: (Taylor) Zmieniliśmy kurs na 090 stopni przed 10 minutami.
FT-28: (Taylor) Zamierzamy lecieć kursem 270 stopni na zachód, dopóki nie osiągniemy brzegu albo nie skończy się nam paliwo.
Dlaczego w pewnym momencie polecenia zaczął wydawać Stivers, nie wiadomo do końca. Niektórzy przypuszczają, że powodem mógł być brak zegarka w maszynie Taylora. Otóż Avengery posiadały bardzo nietypowe jak na amerykańskie standardy, zegarki pokazujące czas w systemie 24 godzinnym. wielu pilotów wymontowywało je więc ze swoich maszyn na pamiątkę, lub nosiło ze sobą tak na wszelki wypadek, by się nie "zgubił". Zegarek z FT-28 znaleziono w pokoju Porucznika Charlesa Taylora, wiec w czasie lotu nie znajdował się w maszynie. Najwidoczniej instruktor zapomniał go zabrać.  

Skład lotu nr 19

W którymś momencie stacje nasłuchowe uchwyciły, jednego z podopiecznych Taylora:
- Lećmy na zachód, to w końcu trafimy do domu. Po prostu lećmy na zachód, do jasnej cholery...
Dlaczego tak nie uczynili nie wiadomo. Można jedynie przypuszczać, że ufając instruktorowi, jak to żołnierze podporządkowali się rozkazom. Słońce zaszło o godzinie 17:30, w tedy również załamała się pogoda. Wiatr wiał z prędkością 70 km/h i zapadła ciemna bezksiężycowa noc. Stacje nasłuchowe i jednostki znajdujące się w rejonie Bahamów co chwilę wychwytywały strzępy rozmów lotników. Nie są one jednak ujęte w żadnym oficjalnym stenogramie, ponieważ nie zostały nagrane na taśmę. Można z nich wychwycić, zdezorientowanie i beznadziejność sytuacji w jakiej znalazły się samoloty. 
"Wygląda to jakbyśmy” (...) „Znaleźli się w białej wodzie” (...) „Zgubiliśmy się zupełnie"(…) „nie podążaj za mną”(…), „ jakim lecimy kursem?”.
O 19:04 usłyszano po raz ostatni głos porucznika Charlesa Taylora. Polecił samolotom zewrzeć szyk i w momencie wyczerpania paliwa u którejkolwiek z maszyn, wspólnie wodować. Taki manewr przeprowadzony na niespokojnym oceanie, przez niedoświadczonych pilotów nie mógł się udać.
Sześć stacji radiowych starało się metodą multilateracji ustalić pozycję FT-28 Taylora. Sygnał jego radiostacji zlokalizowano na 29 stopni północ i 79 stopni zachód, przyjęto błąd pomiarowy na okrąg o promieniu 80 km. Znajdował się on na Atlantyku, na północ od Bahamów i na wschód od Florydy. Mniej więcej 208 km na wschód od Daytona Beach. Według ustaleń śledztwa, przeprowadzonego po katastrofie, paliwo w Avengerach wyczerpało się około godziny 19:30. W tedy to maszyny musiały wodować w oceanie. O 19:27 z bazy NAS "Bannana River" wystartowały dwie łodzie latające Martin PBM Marriner, mające za zadanie przeszukanie terenu i ewentualny ratunek lotników po wodowaniu ich maszyn. Jeden z hydroplanów zniknął z ekranu radaru 23 minuty po starcie. Wszelkie próby nawiązania z nim kontaktu spełzły na niczym. Dopiero o 19:50 do centrali ratownictwa wpłynął meldunek nadany z okrętu SS "Gainess Mill", o zaobserwowanym wybuchu na niebie, na wysokości około 100 m. Miejsce niecodziennego widowiska pokrywało się z trasą lotu zaginionego Marrinera. Ten typ łodzi latających cieszył się złą sławą, ze względu na problemy ze szczelnością układu paliwowego. Często były one nazywane "Latającymi bombami". Prawdopodobnym więc wydaje się, że trafienie piorunu, lub być może zapalony papieros na pokładzie Hydroplanu, doprowadził do jego eksplozji. W samolocie zginęło 13 osób, członkowie załogi i ratownicy.

Rekonstrukcja zdarzeń z 5 grudnia 1945 roku.

Drugi samolot prowadził poszukiwania do następnego dnia, do godziny 6:15. Akcja poszukiwawcza w wyznaczonym sektorze była prowadzona nieprzerwanie przez kilka kolejnych dni. Włączyły się w nią dodatkowo wysłane samoloty, oraz statki przepływające w tym rejonie i okręty marynarki wojennej. Trzeba pamiętać iż panuje tam wzmożony ruch morski i lotniczy, więc przeszukano ocean dosyć dokładnie. Do dziś nie znaleziono szczątków 5 samolotów lotu numer 19, nie zaobserwowano nawet plamy oleju, czy jakiegokolwiek przedmiotu mogącego należeć do pechowej eskadry. Pomimo, że każdy z członów załogi, na pewno miał na sobie kamizelkę ratunkową. Ludzie i ich maszyny przepadły bez najmniejszego śladu...
Z perspektywy czasu można wyciągnąć jednak zasadniczy wniosek. Całość wysiłku poszukiwawczego skupiła się na okręgu o polu 20.000km², co samo w sobie jest olbrzymią powierzchnią. Nie uwzględniono jednak faktu, że przepływa tam Prąd Zatokowy (Golfsztrom), który jest w stanie przenieść obiekt unoszący się na wodzie, w przeciągu 24 godzin aż na wysokość Caroliny. To w linii prostej około 660 km i niewyobrażalna powierzchnia Atlantyku do przeszukania.
Kolejna ciekawostka i zbieg okoliczności. W 1991 roku, u wybrzeży Florydy natknięto się na 5 zatopionych wraków Avengerów. Przy dokładnych oględzinach nerwowość ekipy wydobywczej sięgnęła zenitu. Samoloty nosiły oznaczenia FT a jedna z maszyn miała nawet numer boczny 28, ten sam co samolot porucznika Taylora. Ludzie biorący udział w akcji podnoszenia wraków czuli smak sensacji. Po porównaniu numerów seryjnych Avengerów, okazało się iż niestety są to samoloty, które rozbiły się w kilku innych misjach, zupełnie nie powiązanych z lotem 19. Tym bardziej zaskakujący jest fakt iż wszystkie maszyny leżały na dnie w odległości 250 m od siebie.

Podnoszenie wraku Avengera, mylnie wziętego za jedną z maszyn lotu 19. Rok 1991

Los eskadry porucznika Charlesa Taylora ma pozostać już na zawsze nieznany, choć nie do końca. Jedna osoba tego kursu nie zaginęła bez śladu w zimnych falach oceanu. Kapral Allan Kosnar, został zwolniony z ostatniego lotu swojej eskadry. Miał siedzieć w maszynie FT-81 jednak Avenger wzbił się w powietrze bez niego. Wokół osoby kaprala Kosnara narosło wiele mitów i historii. Wielbiciele zjawisk paranormalnych dopatrują się w jego osobie wyjątkowych zdolności. Podpierając się uzasadnieniem, które ukazało się w raporcie o zwolnienie z ostatniego lotu. Miało nim być "silne poczucie niebezpieczeństwa." Co prawda, taki wpis widnieje w oficjalnych dokumentach "strong premonition of danger", jednak tyczy się zupełnie czegoś innego niż by się wydawało na pierwszy rzut oka. Mianowicie Allan miał wylatane wszystkie niezbędne godziny,  nie stało więc nic na przeszkodzie by został zwolniony z ostatniego lotu. Na jego miejsce wyznaczono zastępstwo jednak i ten żołnierz został zwolniony z lotu, eskadra wyleciała z jedną osobą mniej. Przez lata pojawiało się wiele osób twierdzących, że to własnie oni są tym wyznaczonym w zastępstwie żołnierzem. Najbardziej prawdopodobnym kandydatem wydaje się być Jack Bellow. Był strzelcem pokładowym na samolotach TBM i stacjonował w Naval Air Station Fort Lauderdale. Z lotu 19 zwolnił się ponieważ otrzymał dzień wcześniej telefon od brata, że ich matka jest ciężko chora i chciała by zobaczyć go przed swoją śmiercią. Wspomniane więc poczucie niebezpieczeństwa tyczyło się jego matki a nie osoby kaprala Allana Kosnara.
Po wszystkim kiedy Fort Lauderadle przeszedł z rąk wojska na rzecz firmy Aircraft Rent & Management, można było polecieć oryginalnym Grummanem TBM Avenger śladami zaginionej eskadry lotu numer 19. Jednak nie to było największą atrakcją tego lotniska a tylko nieliczni znali tę prawdziwą. W większości odkrywali ją przypadkowo, niejednokrotnie zdając sobie sprawę po pewnym czasie o istocie swego odkrycia. Między hangarami i samolotami dało się spotkać człowieka w skórzanej kurtce pilota. Często to on wypytywał chętnych na lot śladami pechowej eskadry o ich pobudki i decydował czy lot dojdzie do skutku. Według personelu przedsiębiorstwa, pomimo ubioru, wiedzy i wyglądu pilota nigdy nie wsiadał do samolotu. Swoim rozmówcom przedstawiał się jako Allan...

Kapral Allan Kosnar. 



Materiały źródłowe:

Naval Air Station Fort Lauderdale Museum - The Disappearance of Flight 19
Mateusz Zimmerman - "Gdzie się podział lot 19? - czyli seria niefortunnych zdarzeń"
Lawrence David Kusche - "Trójkąt Bermudzki zagadka rozwiązana"



9 komentarzy:

  1. Genialny artykuł. Może jeżeli jesteś już przy katastrofach napisałbyś o katastrofie Sikorskiego w Gibraltarze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio zabierałem się już kiedyś za to. Mam nawet gdzieś zebraną cześć materiałów i źródeł do przejrzenia. Tylko jest jeden problem. Taką rzecz chciałbym naprawdę napisać dobrze... innymi słowy na razie czuję respekt przed pewnymi tematami i leżą czekając na swoja chwilę. Jednak Sikorski znajduje się na mojej liście To Do w najbliższym czasie. Jedną kwestie muszę tylko rozważyć: "Okruch" o Sikorskim, czy tylko o katastrofie. ;)

      Dziękuję za komentarz i czytanie.

      Usuń
    2. Dziękuje za odpowiedź. Z niecierpliwieniem oczekuje następnego artykułu.

      Usuń
  2. "Chwile zlapane na goracym uczynku.Dawka historii zatrzymana kadrem".Trafna nazwe swego bloga potwierdzasz raz za razem swoimi opowiadaniami o faktach historycznych spektakularnych a zupelnie nie znanych nawet tym ktorzy interesuja sie historia.Pieknie budujesz narracje wzbudzajac ciekawosc.Opieranie sie na faktach i obiektywne podejscie do tematu wzbudza zaufanie a autentyczne fotografie wprowadzaja w klimat wydarzen.Chetnie zagladam na Twego bloga i stale znajduje jeszcze cos ciekawszego.Polecam wszystkim !

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowita i historia i zdjęcia, aż chciałoby się dowiedzieć jeszcze więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W historii właśnie to jest najlepsze, że zawsze można doszukać się czegoś więcej. Kiedy coś nas poruszy, każdy ma szansę zbadać zagadnienie dokładniej.

      Usuń
  4. Lot takim samolotem to musiało być fantastyczne uczucie. Teraz wiele osób marzy o tym żeby się chociaż chwile takim przelecieć. Niestety jest to już praktycznie niemożliwe.

    OdpowiedzUsuń

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.