piątek, 1 lutego 2019

Historia w tle fotografii - Dramat polskiego września

13 września 1939 roku, pogoda w Warszawie była nadzwyczaj dobra. Błękitne niebo, niemalże bez jednej chmurki, rozświetlało ciepłe słońce. Na polu nieopodal chłopskiej chałupy siedem kobiet kopało ziemniaki. Pracowały sprawnie i szybko, nie zwracając uwagi na otoczenie,  jedynie co jakiś czas któraś z nich spoglądała w niebo. Nieopodal na łączeniu ulic Jana Ostroroga i Tatarskiej stał zaparkowany samochód, o którego karoserię opierał się polski oficer w mundurze. Wraz z siedzącym w pojeździe kierowcą przyglądali się mężczyźnie w jasnym garniturze, który fotografował pracujące kobiety, nagle nad ich głowami rozległ się jęk silników, dwa samoloty z czarnymi krzyżami na skrzydłach pojawiły się nad poletkiem i chałupą. Kiedy powietrze rozerwał huk pierwszej bomby, oficer rzucił się w stronę fotografa wołając by ten wsiadł do czekającego już z zapalonym silnikiem auta. Mężczyzna jednak nadal majstrował przy swojej kamerze. 
Kobiety niczym wystraszone wróble rozpierzchły się po działce i popadały między krzaki, dwie z nich zaś wbiegły do chałupy. Jedna ze rzuconych przez niemieckie samoloty bomb zawaliła cześć budynku, z którego wybiegła 14-letnia Andzia Kostewicz i padła w trawę kryjąc się przed napastnikami.
Po zbombardowaniu okolicy samoloty zaczęły się oddalać. Polskiemu oficerowi udało się zapakować swojego podopiecznego do auta, które ruszyłoby opuścić zagrożony obszar. Mężczyzna w jasnym garniturze spojrzał w stronę parceli, na której z ziemi powoli podnosiły się ludzkie sylwetki. Wtedy jedna z maszyn Luftwaffe wykonała zwrot przez skrzydło i ponownie runęła na bezbronne kobiety, tępy, głuchy dźwięk działek pokładowych rozległ się w okolicy. Mężczyźni w pojeździe mogli go dobrze słyszeć, a fotograf widział ciętą pociskami i wzbijaną w powietrze ziemię, samolot rzucił na cywilów bombę odłamkową, która eksplodowała pośrodku łąki. 14-letnia Andzia zdołała jeszcze przycisnąć dłonie do ran nim padła martwa w trawę...
*Sfabularyzowany tekst na podstawie materiałów źródłowych
    
12 letnia Kazimiera płacze nad ciałem swojej siostry Andzi. Warszawa 14 wrzesień 1939 rok.

Dosyć znane zdjęcie z polskiego września 39 roku autorstwa Juliena Bryana, przedstawia płaczącą dziewczynkę nad ciałem jej siostry. Jest ono dobrze rozpoznawalne nie tylko w naszym kraju, ale również i za granicą. Spoglądając na tę fotografię, zawsze czułem żal i smutek. Jednak gdy zostałem skonfrontowany z pytaniem, co się stało z ów płaczącym dzieckiem i czy przeżyło wojnę, poczułem zakłopotanie. Oczywisty obraz stał się zagadką i powodem do wstydu, że tak naprawdę nic, poza tym co widać na fotografii, o nim nie wiem. Tym bardziej zaskoczyła mnie historia ukryta za tym jednym kadrem i tym bardziej należy ją opowiedzieć.

Andzia i Kazimiera bardzo się kochały i były ze sobą mocno związane. W sumie w domu było ich siedmioro rodzeństwa, najmłodszy braciszek Tadzio miał we wrześniu 1939 roku 3 miesiące. Rodzina z trudem wiązała koniec z końcem, ojciec był bezrobotny i tylko matka miała zajęcie. Jak wspomina pani Kazimiera:

"Kiedy mama pomagała w Opiece, to chociaż nie głodowaliśmy, bo co dzień przyniosła zupy, chleb".
      
Starsza siostra była bardzo ambitna, dobrze się uczyła i chciała zdobyć wykształcenie. Kiedy skończyła 7 klasę, okazało się, że niestety nie ma pieniędzy, by kupić jej wyprawkę do dalszej nauki. Andzia nie mówiąc nikomu ani słowa napisała list do redakcji gazety "Kurier", czekając na odpowiedź, codziennie prosiła mamę o 5 groszy, by kupić egzemplarz gazety. Czasami nie było nawet tych pięciu groszy, wtedy dziewczyna płakała i nikt nie wiedział dlaczego. W końcu przeczytała o sobie w jednym z numerów. Jej siostra, pani Kazimiera Mika z domu Kostewicz, na wystawie IPNu poświęconej fotografiom Juliena Bryana tak opisała ten moment:

"Ale kiedy patrzę na tamto zdjęcie z 14 września 1939 r., to nadal nie mogę mówić. Potrafię się tylko trząść i myśleć o tym, jak bardzo Andzia była ambitna, jak napisała do "Kuriera", że chce się uczyć, ale nie ma książek, jak się cieszyła kiedy odpisali, że je dostanie i jak tego nie doczekała [...] zaczęła klaskać w dłonie: „Jest, jest!”. A tam redaktor odpisuje: "Aniu nie martw się. Dostaniesz odzież, dostaniesz książki. Tatuś Twój dostanie pracę".


Kazimiera Kostewicz rozpacza nad ciałem swojej siostry, zabitej przez niemieckiego pilota. 14 wrzesień 1939 rok

        Niestety Adolf Hitler miał inne plany i Ania nie zasiadła już więcej w szkolnej ławce.
Kiedy wybuchła wojna, Kostewicze mieszkali w malutkim mieszkaniu na Powązkach o powierzchni 35 m², do tego dzielili je z inną rodziną, by zmniejszyć opłaty. W sumie na tak małej powierzchni, jeden pokój i ślepa kuchnia, żyło 13 osób. Już w trakcie pierwszych bombardowań dom, w którym znajdowało się mieszkanko, doszczętnie się spalił. Rodzina była zmuszona szukać schronienia u znajomych na Okopowej, Andzia już trochę wcześniej przeniosła się do ciotki jej Ojca na Wolę.
W trakcie gdy zaciskał się niemiecki pierścień wokół stolicy, w mieście było coraz mniej do jedzenia, a ludzie zaczynali głodować. Mama Kazimiery znała niejakiego Lejmana, który mieszkał w chałupie przy ulicy Tatarskiej, miał tam również małe poletko. Za drobną opłatą pozwalał ludziom zbierać ziemniaki, kapustę i cebulę. Tej feralnej środy, 13 września, Andzia wraz z ciotką oraz rodzicami, wybrała się, by nazbierać kartofli.
Pracujące kobiety fotografował amerykański korespondent wojenny Julien Bryan, jedyny zagraniczny reporter, który został w oblężonej Warszawie. Kiedy niemieckie samoloty zaatakowały, ludzie starali się szukać schronienia, gdzie tylko było to możliwe. Ania razem z ciocią wbiegły do chałupy gospodarza, ale tę zawaliła niemiecka bomba, zasypując starszą kobietę. Jak się później okazało, ciotka dziewczynek nie była nawet zadrapana. Ania zdołała wydostać się z budynku i wybiec na pole. Samoloty co chwile pikowały, ostrzeliwując cywili i rzucając na nich bomby odłamkowe. Jej młodsza siostra, dziś już matka i babcia, ze wzruszeniem wspomina:

"Niestety była pogoda. Niemcy zaczęli bombardować [...] A Andzia wyskoczyła i położyła się na polu. Samoloty latały bardzo nisko. Rzucali z nich bomby rozpryskujące i strzelali z karabinów maszynowych. Andzia dostał kulę, o tu, w szyję, w kręgosłup. I szrapnel wbiło jej w łopatkę".
      
Reszta osób znajdujących się na polu, rozpierzchła się w panice. Ojciec, który również był u Lejmana, schronił się w wybitej dziurze w murze cmentarza ewangelickiego na rogu Młynarskiej i Obozowej. Tam odnalazła go matka i zauważyła, że jest ranny w rękę, mężczyzna był w szoku i nie zdawał sobie z tego sprawy. Dopiero kiedy jego żona uniosła przebitą na wylot dłoń mężczyzny, ten stracił przytomność. W czasie próby transportu rannego dorożką znów nadleciały samoloty i jedna z bomb zabiła dorożkarza oraz konia. Eksplozja odrzuciła mamę Andzi, która w szoku zaczęła uciekać bez celu.

Kazimiera Kostewicz przy zwłokach siostry Andzi. 14 wrzesień 1939 rok

Szóstka dzieci państwa Kostewiczów znajdowała się tymczasem w piwnicy, w prowizorycznym schronie. Tam z radia dowiedziały się, że Andzia Kostewicz, lat 14, zginęła. W czasie walk wrześniowych większość dzieci w Warszawie miała na piersi strzęp materiału z imieniem, nazwiskiem, wiekiem i adresem. Gdy więc zginęło jakieś dziecko, podawano tę informację przez radio. Mama czekających na swych rodziców i przerażonych dzieci otrząsnęła się z szoku dopiero nad ranem 14 września. Kiedy wróciła do piwnicy i dowiedziała się o śmierci swojej córeczki, chciała wrócić po jej ciało. Dzieci jednak już nie pozwoliły jej odejść, ubłagały ją, by została. Zarówno kobieta jak i dzieci wiedziały, że może zginąć, a wtedy one będą pozostawione same sobie. Kazimiera jednak postanowiła odnaleźć swoją ukochaną siostrę i pobiegła do domu Lejmana. Zobaczyła ją leżącą na polu i podbiegła do ciała nie do końca rozumiejąc, co się stało. Na miejscu znajdował się również Bryan, który dzień wcześniej fotografował scenkę zbierania ziemniaków. Właśnie wtedy zrobił serię zdjęć, która miała pokazać światu prawdziwe oblicze niemieckiej agresji na Polskę. Później wspominał ten moment:

"Kiedy fotografowałem ciała, mała dziesięcioletnia (później okazało się, że Kazimiera miała 12 lat) dziewczynka podbiegła i znieruchomiała koło jednego z ciał. Kobieta była jej starszą siostrą. Dziecko nigdy nie widziało śmierci i nie mogło zrozumieć, dlaczego jej siostra się do niej nie odzywa. Dziecko spojrzało na nas w zakłopotaniu. Objąłem ją ramieniem i mocno ścisnąłem, próbując pocieszyć. Płakała. Tak jak ja i dwóch polskich oficerów, którzy byli ze mną".

Julien Bryan pociesza Kazimierę Kostewicz. Warszawa 14 września 1939 roku

      Kazimiera w szoku niewiele zapamiętała z tamtego zdarzenia, jak sama opowiada:

"Przy Andzi nie zastałam nikogo. Potem Bryan się zjawił. Musiał być poprzedniego dnia, bo na zdjęciach kobiety kopią ziemniaki. Strasznie płakałam. I on mnie tulił do siebie i coś mówił. Dopiero na filmie zobaczyłam, że dwóch mężczyzn mnie prowadzi, że są tam kobiety. Ja tego nie widziałam i nie pamiętam. Biegłam potem do domu w strachu, bo wszystko się paliło".
      
Dzieci wraz z matką odnalazły swojego ojca, okazało się, że przeżył i trafił do szpitala, który znajdował się na Płockiej. Mężczyzna ciężko ranny kilkakrotnie dostał zakażenia i musiał być trzykrotnie operowany. Udało mu się mimo wszystko przeżyć wrześniowe walki jak i całą okupację. Z całej rodziny Kostewiczów zginęła jedynie Andzia i najmłodszy Tadzio.

"Tadzio był tak głodny, że ssał krew z piersi mamy. Umarł w 1940 r. Miał półtora roku. Od kawy i razowego chleba dostał takich plam… [...] Ja byłam nieuk, a Bóg dał mi najdłuższe życie z rodzeństwa. Mam 85,5 lat, czworo wnuków i sześcioro prawnuków. A to pole, gdzie Andzię zabili, jest do tej pory."
      
Wspominała pani Kazimiera w 2013 roku.


Kazimiera Kostewicz przy zwłokach swojej siostry Andzi. Warszawa 14 Września 1939 roku

Fotograf, który jest autorem zdjęć, również zasługuje tu na uwagę. Bez jego świadectwa te, tak tragiczne wydarzenia, przeszłyby bez najmniejszego echa, jak wiele innych podobnych zdarzeń z okresu wojny obronnej. Julien Bryan był amerykańskim korespondentem wojennym, choć sam nigdy się tak nie określał. Mawiał, że jest posługującym się kamerą reporterem czasu pokoju, osobą, której praca polega na fotografowaniu ludzi, a nie bomb. Jego ujęcia wyróżniają się właśnie niesamowitą personalizacją tragicznych momentów. Może dlatego właśnie oddziaływają tak intensywnie. Bryan, goszczący już w 1936 roku w Polsce, poczuł wielką sympatię do naszego kraju. Kiedy wybuchła wojna, przyjechał 7 września z Rumunii ostatnim pociągiem, który wjechał do Warszawy. Zgłosił się do prezydenta miasta Stefana Starzyńskiego i poprosił o pozwolenie na udokumentowanie walk. Ten zgodził się i dał mu do dyspozycji samochód, oraz dwóch oficerów do pomocy. Ci ostatni nieraz musieli interweniować, ponieważ obcokrajowiec z aparatem wzbudzał w ludziach podejrzenia, a wręcz skrajne emocje. Bryan jednak nie dał się zniechęcić, fotografował przygotowania do obrony miasta, budowę barykad i umocnień. Kiedy 8 września został odparty pierwszy niemiecki atak na miasto, on dokumentował walki. Gdy miasto zostało już zupełnie oblężone i odcięte, Julien wygłosił poruszające przemówienie na antenie krótkofalowego radia.

"Panie prezydencie Roosevelt i narodzie amerykański! Posłuchajcie mojej opowieści, a ci, którzy ją usłyszycie, zapiszcie słowo po słowie. Mówię z oblężonego miasta Warszawy. Nazywam się Bryan, Julien Bryan, fotograf amerykański. Znajduje się tu czterdziestu dwóch Amerykanów. Dziewięciu pracowników konsulatu amerykańskiego pozostało dzielnie na swoich stanowiskach, aby chronić życie pozostałych trzydziestu trzech obywateli amerykańskich, którzy zostali w Warszawie. […] Ameryka musi zacząć działać. Musi żądać zaprzestania tego najpotworniejszego w czasach współczesnych mordowania ludzi. Stutrzydziestomilionowy narodzie amerykański! Prosimy was w imię uczciwości, sprawiedliwości i chrześcijaństwa nie o pomoc dla niewielkiej grupy […] Amerykanów, ale o pomoc dla tych dzielnych Polaków."



Julien Bryan w trakcie dokumentacji przygotowań do obrony Warszawy. Wrzesień 1939 rok.

       Prezydent Starzyński poprosił fotoreportera, by ten opuścił miasto i ratował swoje życie. W domu, w stanach czekała na niego żona i 6-miesięczny syn Sam. Julien napisał list pożegnalny do swojej rodziny, który zdeponował w sejfie znajdującym się w ambasadzie USA i został w Warszawie. Miasto opuścił dopiero tuż przed kapitulacją. 21 września Niemcy pozwolili opuścić obcokrajowcom stolicę Polski. Bryanowi udało się przemycić klisze ze zdjęciami, które ukryli pracownicy ambasady w maskach gazowych, oraz film. Ten ostatni zapakował po prostu do swojej walizki. Jeszcze w 1939 fotografie znalazły się na okałdkach takich zachodnich gazet jak: "Time", "Life", "L’Illustration", "The War Illustrated" czy "Look". W 1940 roku ukazał się pełny album oraz film pod tytułem "Sige" (oblężenie), który obejrzało dwieście milionów widzów na całym świecie. W Białym Domu film obejrzała jedynie Eleonora Roosevelt. Parafrazując Zbigniewa Herberta:

"...plecaki pełne klęski rude pola chwały 
krzepiąca wiedza, że jesteśmy — sami"


Kazimiera Mika w 2010 roku w trakcie wystawy zorganizowanej przez IPN i Syna autora zdjęć Sama Bryana

      Po wojnie Bryan znów powrócił do Polski, by ukazać trudną sytuację, w jakiej znaleźli się ludzie zrujnowanych miast lat 50. Syn fotografa opisuje uczucie, jakie żywił jego ojciec do kraju znad Wisły:

"Byłem wtedy już w college'u. Nie pamiętam jednak takiego jednego momentu, w którym tata usiadł i powiedział: "Słuchaj, opowiem ci o Warszawie". Rozmawialiśmy o tym wiele razy, ale pewnie i tak niewystarczająco często".

Zresztą nie tylko nasz kraj i Warszawa leżały mu na sercu, ale również a może przede wszystkim ludzie. Ludzie, których fotografował i z którymi w ten sposób związał swoje losy. Dbałby zarówno oni jak i ich historia nie popadły w zapomnienie.

"W 1958 r. przeczytałam w „Expresie Wieczornym” ogłoszenie Bryana, że szuka kontaktu do ludzi ze swoich zdjęć. Zgłosiłam się. Bryan odwiedził nas. Miałam męża, 12. letnią córkę i 9. letniego syna. Był taki miły, swojski, skromny. Nie wywyższał się. Ugotowałam kapuśniak na boczku. Bardzo mu smakował. Zawsze przyjeżdżał z tłumaczem. Przysłał dla mnie paczkę, ale tłumaczka mnie oszukała. Dała mi stary płaszcz — w kieszeniach znalazłam polskie bilety. Nie powiedziałam o tym Bryanowi, żeby źle o nas nie myślał".

Tak wspomina powojenne spotkanie pani Kazimiera, tragiczna dziewczynka wrześniowej Polski. Na wystawie zorganizowanej przez IPN w 2010 roku jak gdyby już zupełnie inna osoba. Jednak gdy się spojrzy w oczy tej starszej kobiety, kiedy spogląda na fotografie Juliena, widać, że jej dusza pozostała niezmieniona a uczucie do siostry pozostał nadal żywe.

"Żeby została z nami, to by żyła. Była taka mądra. Nieraz przy lampie siedziała w nocy i się uczyła. Nazywali ją „pensjonarka”, bo była inteligentna, dobrze ułożona, ładnie się wysławiała. Nawet zabita wyglądała jak dziewczynka z pensji".


Kazia płacze nad swoją siostrą Anią. 14 Wrzesień 1939 roku.







Powiązane artykuły.            

                          
     
   
      
Materiały źródłowe:


Archiwum IPN
Patricia Heberer - "Children during the Holocaust"
Julien Bryan - "Oblężenie"
Richard C. Lukas - "Zapomniany holokaust"
Wywiady z panią Kazimierą Miką przeprowadzone przez TVN24 oraz panią Monikę Rogoźińską 

5 komentarzy:

  1. Smutna historia ale niestety prawdziwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kazimiera Mika zmarla 10Wrzesnia 2020

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam 47 lat i miałem przyjemnosc poznać panią Kazimiera mika, na premierze filmu o reporterze Brynie. W teatrze wielkim.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowite przeżycie. Widzisz stare zdjęcie a dwa rzedy przed toba siedzi staruszka. Zapalają światło, ona wstaje i mówi to ja- Kasia Mika. Niesamowite

    OdpowiedzUsuń

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.