środa, 29 kwietnia 2020

Bismarck - Ostatnie chwile "Żelaznego Kanclerza"


30 lipca 1898 roku, Friedrichsruh Szlezwik-Holsztyn Cesarstwo Niemieckie.

W pokoju było słychać miarowe tykanie zegara, które nadawało pogrążonemu w półmroku pomieszczeniu jeszcze więcej upiorności, niż rzeczywiście w nim było. Na drewnianym łóżku z wezgłowiem, w chaosie poduszek i kołdry, leżała wychudła postać. Skóra na twarzy starca była niczym pergamin, zaś chusta związana pod brodą, wydawała się trzymać łysą głowę w całości. Pierś tego nieszczęśnika unosiła się, to znów opadała w nierównych odstępach i widać było, że oddychanie staje się nie lada wyczynem. Z cienia wyszedł mężczyzna w średnim wieku i stanął obok posłania. W tej samej chwili do pokoju weszła druga postać trzymająca w dłoni szklankę, w której znajdowało się kurze żółtko. Mężczyzna wziął ze stolika butelkę koniaku i wlał sporo tego bursztynowego trunku do naczynia. Energicznie mieszając, podszedł do łóżka. Kiedy usiadł na jego skraju, sprężyny lekko zaskrzypiały, a drugi mężczyzna poprawił głowę leżącego. Człowiek ten wydawał się nieprzytomny, jego oczy były zamknięte a twarz, niczym maska, pozostawała bez wyrazu. Łyżka z miksturą, która została przygotowana przez jednego z obecnych, znalazła się przy ustach niedomagającego. Te lekko się rozchyliły i żółtko z alkoholem, spłynęło do ich wnętrza. Nagle oczy starca otworzyły się a bezwładne, do tej pory, ciało wyprostowało nieco. Wyrwał szklankę z rąk, które ją trzymały i krzyknął:
- Naprzód!
Następnie jednym haustem wychylił całą zawartość. Ledwo przełknął ów miksturę i znów opadł bezwładnie na poduszki. To było ostatnie słowo, jakie wypowiedział „Żelazny Kanclerz”. Otto von Bismarck zmarł, późnym wieczorem tego samego dnia.

*Sfabularyzowany tekst na podstawie materiałów źródłowych. 

Martwy Otto von Bismarck w swoim łóżku 31 lipca 1898 roku. 

Ostatnie miesiące, jak i sama śmierć Bismarcka były zgoła odmienne niż jego wcześniejsza egzystencja oraz kariera. Człowiek, który już za życia stał się legendą, był autorytetem i wzorem do naśladowania współczesnym sobie politykom, ostatnie lata swego życia spędził w izolacji. Można by wręcz rzec, że umarł w samotności.

środa, 22 kwietnia 2020

"Niedźwiedź Wojtek" - Przygody w Palestynie

O Wojtku słyszeliśmy już bardzo wiele i chyba każdy zna tego sympatycznego niedźwiedzia, a większość z nas potrafi powiedzieć o nim kilka słów. Jednak zagłębiając się w historię tego nietuzinkowego żołnierza, za każdym razem pojawiają się jakieś ciekawe szczegóły. Biorąc do ręki książkę Aileen Orr "Niedźwiedź Wojtek — niezwykły żołnierz armii Andersa" liczyłem właśnie na coś nowego, lub na kilka nieznanych szczegółów, znanej mi już historii. Wiedziałem wiele na temat jego zasług w czasie bojów na froncie włoskim jak i na temat tego co i jak go spotkało po powrocie do Anglii, po macoszemu traktowałem natomiast dni przed przeprawą na pokładzie "Batorego" na Półwysep Apeniński.


Wojtek ze swoim ukochanym opiekunem


Czas, który nasz dzielny Miś spędził w Palestynie, był dla niego pełen nowych wrażeń i doświadczeń, jak również momentami nudny i monotonny. Natomiast dla jego opiekuna, kaprala Piotra Prendysa, kłopotliwy i uciążliwy. Autorka książki "Niedźwiedź Wojtek" pisze w niej:

"Piotr, opowiadając o jednym z jego [Wojtka] wybryków, w przypływie szczerości wyznał niegdyś mojemu dziadkowi, że znudzony, dorastający niedźwiedź, jest dla swojego opiekuna prawdziwym koszmarem".

W obozie jednostki transportu samochodowego w Gederze zacieśniały się i kształtowały relacje między Wojtkiem i jego towarzyszami. Choć był jeden moment, w którym wszystko mogło się zmienić a historia o polskim żołnierzu — niedźwiedziu zakończyć.