Strony

sobota, 16 kwietnia 2016

Bateria imienia Heliodora Laskowskiego - Ostatni szaniec

Polscy marynarze patrzyli jak do portu na Helu wpływają niemieckie okręty. Stali bez słowa z kamiennymi twarzami. Jednak nie czuli się pokonani, wróg nie zdołał zdobyć półwyspu pomimo wielokrotnych prób od strony lądu, morza i powietrza. Był 2 Października 1939 roku, około godziny 10. Dzień wcześniej dowództwo obrony Helu podpisało akt honorowej kapitulacji, w obliczu bezcelowości prowadzenia dalszego oporu. Oni jednak chcieli walczyć dalej, oni - załoga Baterii Cyplowej nr 31. Jeden z marynarzy spojrzał tęskno w stronę gdzie Bałtyk dotykał nieba. Myślał o swoich towarzyszach służących na polskich jednostkach, którzy otrzymali pozwolenie na ucieczkę. Dla nich walka jeszcze się nie skończyła. 
Żołnierze stali niczym do apelu, kiedy nadjechały hitlerowskie samochody. Naziści wyskakiwali z ciężarówek, z jednego z aut wysiadło kilku niemieckich oficerów. Polscy marynarze spojrzeli na swojego kapitana w nienagannie przywdzianym mundurze, pomimo lewej ręki na temblaku. Jego opanowanie i dumny wyraz twarzy uspokoił ich. Kapitan Zbigniew Przybyszewski, to on potrafił w chwilach zwątpienia i wyczerpania, swoja osobą  podnieść na duchu obrońców Helu. Osobiście kierował ogniem baterii z jednego ze stanowisk ogniowych, gdzie zresztą został ranny. Jednak nawet to nie powstrzymało go od dalszej walki. Teraz Niemiec podszedł do dowódcy helskiej baterii i zasalutował. Następnie zaproponował papierosa, wyciągając w stronę Polaka srebrną papierośnicę. Przybyszewski energicznie potrząsnął głową, szum aprobaty przeszedł przez polskie szeregi. Hitlerowiec zmieszał się nieco, zlustrował polskie oddziały i po chwili patrząc na swego adwersarza, w typowy pruski sposób zażądał:
"Zdać broń!"
Najwidoczniej nie starczyło mu rycerskości by zdobyć się na honorowy gest, który symbolicznie pozwalał pokonanym oficerom zatrzymać ich "białą broń". Kapitan Przybyszewski wystąpił z szeregu z pobladłą twarzą i zaciskając szczęki niewprawnie, jedną ręką odpinał kordzik. Niemiecki oficer wyciągnął rękę, kiedy ranny wreszcie wypiął sztylet, by mu go odebrać. Ten jednak wyminął Niemca i podszedł do nabrzeża. Z rozmachem cisnął swój paradny oręż w fale Bałtyku, dla jego żołnierzy ten gest znaczył więcej niż wszelkie słowa. Ktoś zaintonował: "Jeszcze Polska nie zginęła..." Niepokonani bohaterowie z Helu szli w niewolę śpiewając hymn narodowy. 
*Tekst na podstawie opisów żołnierzy i oficerów baterii helskiej, jak również samego komandora Zbigniewa Przybyszewskiego.



Tak skończyła się walka ostatniej polskiej placówki obronnej w 1939 roku. To aby Hel mógł bronić się kiedy skapitulowała już Warszawa, kiedy większość oddziałów polskich została albo rozbita przez niemiecko-sowieckich agresorów, albo przeszła do Rumunii i na Węgry. Było w większości zasługą bohaterskiej postawy żołnierzy i skuteczności 4 dział, jak również ludzi, którzy umożliwili ich ustawienie i wprawnie dowodzili baterią. Bateria nadbrzeżna nr 31 imienia Heliodora Laskowskiego była największą i najnowocześniejszą w Drugiej Rzeczpospolitej. Oto jej krótka historia i historia ludzi z nią związanych. 
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918, obrona wybrzeża młodego kraju, praktycznie nie istniała. Na Helu planowano stworzenie dużej bazy marynarki wojennej, która miała bronić się wyłącznie siłami cumujących w niej okrętów. Założenia spotkały się ze sprzeciwem niektórych oficerów, najbardziej zagorzałym przeciwnikiem takiego rozwiązania był komandor porucznik Heliodor Laskowski. Jego wizja zakładała utworzenie silnie bronionej bazy, która mogła by obronić nie tylko siebie, ale również okręty szukające w niej schronienia. Pod jej skrzydła mogły by wpływać jednostki potrzebujące naprawy lub zaopatrzenia. Rozpatrywano wiele opcji, pierwotnie chciano ustawić dwie baterie dział 305mm i dwie 155mm, jednak Polska nie była w stanie udźwignąć kosztów z tym związanych. Plan budowy dwóch armat 340mm, również nie doszedł do skutku ze względów finansowych. Polska w ramach zawartego sojuszu, w przetargach na broń, faworyzowała Francję jako głównego partnera. Dzięki energicznym staraniom komandora Laskowskiego udało się przełamać monopol na francuski sprzęt. Komandor przekonał rząd polski, iż jest on przestarzały i zbyt kosztowny. To on również brał udział w rokowaniach ze szwedzką firmą Bofors na skutek których, 20 grudnia 1933 roku Marynarka Wojenna RP zawarła umowę na dostawę 4 dział Bofors wz.30 kalibru 152,4mm. Broń zobowiązano się dostarczyć w terminie 26 miesięcy. Transakcja mogła dojść do skutku, gdyż strona szwedzka zgodziła się w rozliczeniu przyjąć polski węgiel.

Zdjęcie wykonano w szwedzkiej fabryce Boforsa. Działo wz.30 152,4mm wykonane dla Polskiej Marynarki Wojennej.

Oprócz dział zamówiono również po 400 sztuk pocisków kruszących i przeciwpancernych. Łączny koszt dostawy sumował się na około 1.963.000 złotych. Dla porównania można dodać, że tona węgla kosztowała około 40 złoty, a koszt budowy niszczyciela klasy Grom wynosił 13.700.000 złotych.
Po próbach poligonowych, którym przyglądał się również Laskowski, działa w dwóch etapach, na pokładzie frachtowca Marynarki Wojennej ORP "Wilia", wysłano do portu w Gdyni. Stamtąd drogą kolejową dotarły na stację PKP na Helu. Do stanowisk baterii od stacji było co prawda jedynie 1.200m, ale trzeba było potężne działa przetransportować po piaszczystym terenie, na którym nie było umocnionej drogi. Do tego posłużyły specjalnie skonstruowane sanie, które przetaczano na stalowych 100mm rurach. Cała ta akcja odbywała się w największej tajemnicy, a nad trasą rozwieszono siatki maskujące, uniemożliwiające lokalizację z powietrza. Okazało się to dalece skuteczne. Niemcy wkraczając na Półwysep Helski nie znali dokładnego rozmieszczenia ani faktycznej liczby dział polskiej baterii.
Szwedzkie działa ustawiono na wcześniej wybudowanych siedziskach z żelbetu. Taktyczne rozmieszczenie placówki jak i fortyfikacje zostały zaprojektowane przez majora Rudolfa Fryszkowskiego i podporucznika inż. Henryka Wagnera. Stroną techniczną zajął się porucznik Włodzimierz Dołęga-Otocki. Piaszczysty teren wymusił wylanie solidnych betonowych platform, na których umieszczono dla każdego działa osobne stanowisko. Były one odkryte, a pod nimi znajdowały się osobne przedziały na amunicję i łuski. Pomieszczenia pod stanowiskami ogniowymi wykonane były z żelbetowych ścian i stropu o grubości 2m. Mogły one oprzeć się trafieniom pocisku o kalibrze 203mm. Cała budowla ważyła około 800 ton i była w formie prostopadłościanu. Koszt budowy kompleksu wynosił 400.000 złotych, a prace zostały wykonane przez polską prywatną firmę Jaskólskiego i Brygiewicza. Oprócz stanowisk ogniowych, w skład kompleksu wchodził schron dla obsługi, centrala artyleryjska (aż do wybuchu wojny znajdowała się ona w baraku z blachy falistej), oraz wieże obserwacyjne do kierowania ogniem. Odbywało się ono za pomocą dalmierza geodezyjnego, który mógł dokonać pomiaru do 20 kilometrów z dokładnością do 50m. Łączność zapewniała centrala telefoniczna. Cały kompleks był świetnie zamaskowany, a dzięki umieszczeniu wież obserwacyjnych w wysokim iglastym lesie, nie sposób było ich zlokalizować. Niemcy nie potrafili określić dokładnego położenia budynków nawet przy pomocy samolotów obserwacyjnych.
Bateria otrzymała numer 1, który później zmieniono na 31 i we wrześniu 1935 roku przeprowadziła pierwsze próbne strzelanie. Później ćwiczono ostrzał celów morskich, powietrznych i lądowych. Próby odbywały się w kierunku Juraty po zakończonym sezonie turystycznym, w godzinach porannych. Zazwyczaj w przerwach pomiędzy kursami pociągów. Działa miały zasięg 26.000m i miotały 47kg pociskami, przed którymi, na odległości 15.000m, kapitulował pancerz o grubości 78mm. Każde z dział potrafiło oddać 6 strzałów na minutę.


Wejście do pomieszczeń bunkra pod jednym ze stanowisk ogniowych działa Bofors wz30 152,4mm

Pierwszym dowódczą Baterii Cyplowej nr.31 został kapitan marynarki Stanisław Kukiełka. Niestety komandor Laskowski nie mógł uczestniczyć w próbach bojowych dział, które dzięki niemu znalazły się na Półwyspie Helskim. Pod koniec 1935 roku został skierowany na kurację klimatyczną do Egiptu z powody przewlekłej choroby nerek. Ten wybitny specjalista od artylerii Polskiej Marynarki Wojennej, zmarł 12 kwietnia 1936 roku w Egipcie w wieku 38 lat. Przyczyną śmierci było ostre zapalenie nerek, połączone z nadciśnieniem tętniczym.
W uznaniu zasług, jak i również na liczne wnioski kolegów, oraz rodziny. Dnia 1 stycznia 1937 roku kontradmirał Jerzy Świrski, uroczyście nadał 31 baterii nabrzeżnej imię Heliodora Laskowskiego.
Pod koniec 1938 roku postanowiono zmienić dowódcę baterii Laskowskiego. Miejsce kapitana Kukiełki, który awansował na admirała i objął dowództwo całego Dywizjonu Artylerii Nabrzeżnej, miał zająć kapitan Zbigniew Przybyszewski. Zyskał on sobie miano najlepszego artylerzysty marynarki wojennej. Pod jego okiem, był I oficerem artylerii, marynarze ORP "Burza" w 1937 roku, zdobyli tytuł "Mistrza Floty" w strzelaniu artyleryjskim. Ten oficer cieszył się wielkim uznaniem i szacunkiem w marynarce wojennej. Fakt mianowania go dowódcą Baterii "Cyplowej" został przyjęty przez komandora Włodzimierza Stayera, Głównodowodzącego Rejonu Umocnionego Hel ze szczególnym entuzjazmem i zadowoleniem.
Przybyszewski od razu przystąpił do dozbrajania placówki. Za jego sprawą na Helu znalazły się najcięższe karabiny maszynowe kalibru 13,5mm, oraz działka do odpierania ewentualnego desantu.
24 sierpnia 1939 roku, 31 Baterię dział nabrzeżnych imienia Heliodora Laskowskiego postawiono w stan gotowości bojowej. Wymieniono częściowo przestarzałe CKMy na nowsze.  Zwiększono załogę, która w większości składała się z wyróżniających się oficerów i podoficerów, o wysokim morale. Pozycja baterii była osamotniona i wyeksponowana w taki sposób, że mogła ona liczyć jedynie na swoje siły. Za zadanie miała natomiast wspierać obronę przeciwlotnicza i przeciwdesantową, oraz zwalczanie jednostek wrogiej floty.

Plan rozmieszczenia Baterii nr. 31 wraz z budynkami, stan z roku 1939. 

Rankiem 1 września 1939 roku nad pozycjami baterii pojawiły się niemieckie bombowce, które zrzuciły bomby, jednak nie dokonały one żadnych zniszczeń. Drugi nalot miał miejsce popołudniu. Dwie grupy samolotów miały zaatakować okręty stojące w porcie i pozycje obrony wybrzeża. Jako, iż w porcie nie było w tym czasie żadnych polskich jednostek, samoloty skupiły się na baterii "cyplowej". Silna obrona przeciwlotnicza nie dopuściła do dokładnego bombardowania. Jedno trafienie w skład amunicji do dział 75mm spowodowało jego wybuch, kilka osób zostało rannych. Naloty przeprowadzane 2 września również nie przyniosły żadnych strat. Niemcom zależało na wyeliminowaniu dział na Helu, chcieli wytrałować miny i zapewnić swobodną żeglugę w rejonie półwyspu.
Pierwszy pojedynek artyleryjski miał miejsce już 3 września. Niemcy wysłali dwa niszczyciele klasy "Leberecht Maass", by te przeprowadziły rozpoznanie portu helskiego i strat zadanych polskim okrętom. Znajdowały się w nim dwie unieruchomione jednostki, niszczyciel "Wicher" i stawiacz min "Gryf". Około godziny 7°° Niemcy otworzyli ogień do polskich okrętów, jednak ich salwa okazała się bardzo niecelna. Pociski spadły około 3.000m przed celem. ORP "Wicher" odpowiedział ogniem, pierwsza salwa nakryła drugą w szyku jednostkę i Polacy przeszli na ciągły ostrzał . "Gryf" strzelał do pierwszego niszczyciela i chwile potem również zdołał się wstrzelić w cel.
Kilka pocisków z pierwszych salw okrętów Kriegsmarine spadły na teren baterii "Laskowskiego" i uszkodziły linie telefoniczną. Prawdopodobnie chwilowa utrata łączności spowodowała, iż działa 152,4mm otworzyły ogień w stronę wroga dopiero po kilku minutach. Niemcy uzyskali już nakrycie polskich okrętów, lecz gdy działa nabrzeżne wystrzeliły salwą, szybko postawiły zasłonę dymną.

Stanowisko ogniowe jednego z dział baterii 31 im. Heliodora Laskowskiego

Bateria oddała 28 strzałów. Po rozwianiu zasłny okazało się, iż jedna jednostka stoi bez ruchu w odległości około 26.000m, druga odchodzi szybkim kursem poza zasięg ostrzału. 4 działa wystrzeliły ponownie. Jednak po dwóch salwach Niemcy znów skryli się za zasłoną dymną. Wynik starcia budzi do dziś kontrowersje i jest nie do końca jasny. Pewnym jest, że jedna z jednostek została trafiona w osłonę działa "B", zginęło 4 marynarzy i 4 odniosło rany. Trafienie zostało potwierdzone zarówno przez polską, jak i niemiecką stronę. Jednak można przypuszczać, że zniszcenia były znacznie większe, okręt udał się na naprawę do portu w Świnoujściu i pozostawał tam do 29 września. Do tego polska strona podaje trafienie w wieżę działa "B" drugiego okrętu, celna salwa miała zostać oddana z ORP "Gryf". Niemiecki atak nie przyniósł strat po stronie polskiej. Nie mniej jednak jeszcze tego samego dnia, Luftwaffe zbombardowała i zatopiła ostatnie dwa wartościowe polskie okręty. ORP "Gryf" i ORP "Wicher" zatonęły w porcie helskim.                  
Następne dni upłynęły w miarę spokojnie. Kilka razy bateria otwierała ogień do przepływających niemieckich ścigaczy i trałowców. Te jednak nie podejmowały walki, stawiały zasłonę dymna i uciekały. 9 września bateria ostrzeliwała niemieckie pozycje w okolicy Kępy Oksywskiej, jej ogień zmusił do odwrotu kolumnę wrogich tankietek.                
18 września po raz pierwszy w stronę baterii nr 31, ogień otworzył pancernik "Schleswig-Holstein". Stojący w porcie gdańskim ostrzeliwał polskie pozycje ze swoich głównych dział kalibru 280mm. Ogień korygował samolot krążący nad cyplem. Kapitan Zbigniew Przybyszewski zdecydował się nie odpowiadać ogniem. Działa milczały, ze względu na zbyt dużą odległość pancernika, oraz obawę przed zdradzeniem pozycji stanowisk ogniowych. Okazało się to słuszną decyzją, po 20 salwach niemiecki pancernik przerwał nieskuteczny ostrzał. Kamuflaż polskich pozycji okazał się bardzo dobry, nie odnotowano żadnego znaczącego trafienia. Dzień później niemieckie trałowce rozpoczęły ostrzał Kępy Oksywskiej, walkę z nimi podjęła bateria "Canet" z jednym sprawnym działem 100mm. W kilka chwil potem do walki włączyły się działa "Laskowskiego" i uszkodziły trałowiec "Nautilius". Niemcy byli zmuszeni przerwać operację i wycofać okręty. W odpowiedzi z Gdańska znów odezwał się Schleswig-Holstein. Tym razem jeden z pocisków spadł w bezpośredniej bliskości działa numer 1 wyrywając metrową dziurę w betonowej platformie, odłamki zaś uszkodziły jego mechanizmy. Szkody udało się jeszcze tego samego dnia naprawić.
Kiedy do portu w Gdańsku zawinął drugi niemiecki pancernik "Schlesien", znów wznowiono ostrzał Helu. Korygowany przez samolot ogień dwóch okrętów nie wyrządził żadnych szkód polskiej placówce. 20 i 23 września niemal przez cały dzień Niemcy starali się wstrzelić w pozycje obrony wybrzeża. W obliczu bezskuteczności zdecydowano się na odmienną taktykę. Pancerniki i trałowce wyszły z portu wpływając na wody Zatoki Gdańskiej. Zmniejszenie odległości miało ułatwić celowanie, ponadto teraz okręty mogły korzystać ze wszystkich swoich dział, 8 kalibru 280mm i 20 150mm. Ponadto wciągnięcie polskiej placówki w walkę umożliwiało lepszą lokalizację stanowisk ogniowych. Wydarzenia z dnia 25 wrzesnia 1939 roku opisuje Jerzy Pertek w swojej książce "Wielkie dni małej floty", oto fragment:
"Wreszcie 25 września doszło do pamiętnej walki artyleryjskiej baterii cyplowej z obu pancernikami, które opuszczając Gdańsk i podchodząc na bliższą niż zazwyczaj odległość , umożliwiły baterii otworzenie do nich skutecznego ognia. Już o 8.00 rano kłęby czarnego dymu, wydobywające się z kominów obu stojących wówczas w Gdańsku pancerników, zasygnalizowały ich wyjście w morze. O godz. 9.15 pancerniki opuściły port i skierowały się na Gdynię. Jak wspomina kpt. Chrostowski w baterii cyplowej było już wszystko gotowe do walki. 
Godz 9.50 - w centrali artyleryjskiej słychać cichy szum pracy silników elektrycznych.Każdy w skupieniu obserwuje zmiany celownika i kręgu, które natychmiast przez zgranie wskaźników przesyła do dział. Armaty z lufami wysoko wzniesionymi powoli obracają się wraz ze zmianą azymutu. 
Godz 10.00 - Pancerniki w szyku torowym idą kursem torowym wzdłuż wybrzeża, otoczone trałowcami,ścigaczami i kilku torpedowcami, wyraźnie odznaczając się na tle wzgórz Redłowskich. Raptem...
- Błysk na pancernikach!- melduje obserwator na wieży.
- Pal! pada ostra komenda dowódcy.
Z dzikim skowytem wylatują cztery pociski w kierunku niemieckich pancerników, aby gdzieś po drodze minąć się z ośmioma pociskami przeciwnika. Ogłuszający huk padających pocisków i odpaleń własnej baterii miesza się z szybkim ogniem artylerii przeciwlotniczej ostrzeliwującej samolot, który koryguje ogień niemieckich pancerników.
- Mniej dwieście, ogień ciągłymi salwami- pada nowa komenda.
- Nakrycie! - dolatuje radosny okrzyk z pomostu.
Straszna walka nierównych sił ( 8 dział - 280 mm i tyleż - 150 mm przeciwko 4 działom 150 mm) rozszalała z całą namiętnością. Tymczasem na wieży meldowano ścigacze, które położyły zasłonę dymną, otaczając pierwszy pancernik nieprzeniknioną ścianą. Z daleka tylko , na tle Kamiennej Góry, rysował się przedni maszt pancernika.
- Stop! Zmiana celu!- Pada nowa komenda.
- Cel : drugi pancernik. Ogień salwami. Uwaga - pal!
- Nakrycie! Ogień ciągły salwami. Uwaga pal!
- Trafiony!...
Okrzyk zlewa się z ogłuszającym wybuchem rozrywającym się w pobliżu wieży pocisku. Dalmierzysta st. mar.Skiba z okrzykiem "Niech żyje Polska!..." - wali się śmiertelnie ranny na podstawę obsługiwanego dalmierza.
Zażarta walka trwa dalej , jedno z dział baterii (działo nr 1) zostaje trafione i na dłuższy czas unieruchomione, odłamek pocisku rani Kapitana Przybyszewskiego, działo nr 3 ma awarię , ale bateria grzmi dalej. 
O godz.11.05 pancerniki robią zwrot, opuszczają pole walki i wycofują się na Gdańsk, przerywając o godz 11.18 ogień. W chwilę później bateria helska również milknie, a jej obsługa bierze się do gorączkowej pracy: naprawy uszkodzeń."  

Fragment niemieckiej kroniki filmowej, ukazujący wymianę ognia między pancernikami "Schleswig-Holstein" i "Schlesien", 
a baterią Laskowskiego w dniu 25 września 1939 roku.

Tego dnia walka była prowadzona z odległości 15.000m, Niemcy wystrzelili na polskie pozycje 159 pocisków kalibru 280mm i 209 pocisków 150mm uszkadzając dwa działa baterii helskiej. Jednak zostały one szybko naprawione. Kapitan Zbigniew Przybyszewski został ranny i przewieziony do szpitala. Polacy zdołali trafić nadbudówki pancernika "Schleswig-Holstein" Pocisk eksplodował w lazarecie zabijając 4 ludzi.
Swoją ostatnia bitwę, działa baterii imienia "Heliodora Laskowskiego" stoczyły 27 września 1939 roku. Pancerniki Kriegsmarine ponownie wyszły z portu gdańskiego około godziny 9. Tym razem jednak rozdzieliły się. "Schleswig-Holstein" skierował się na południowe wody zatoki, "Schlesien" natomiast w kierunku Kępy Oksywskiej. Około godziny 12 ogień otworzył pierwszy z pancerników, polska bateria odpowiedziała. 4 salwa trafiła w "Schleswig-Holsteina", w kazamatę dział 150mm i uszkodziła je. Na terenie Baterii helskiej spadają niemieckie pociski, uszkadzając wieżę kierowania ogniem i dalmierz. Jednak uszkodzony pancernik rezygnuje z dalszej walki. Teraz działa "Laskowskiego" biorą na cel "Schlesiena", który już wcześniej włączył się do walki. W kilka chwil Polacy uzyskują nakrycie celu co zmusza niemiecką jednostkę do opuszczenia pola walki.
Marynarze placówki podejmują prace naprawcze i szybko usuwają usterki. 28 Września szpital na własne życzenie opuszcza Zbigniew Przybyszewski i powraca na stanowisko dowodzenia. Polacy znów są gotowi do podjęcia walki. Jednak z 1 na 2 Października następuje kapitulacja Rejonu Umocnionego Hel. Załoga na wieść o tym niszczy meldunki, szyfry i ważne dokumenty. Zostają zniszczone dalmierze jak również dwa zamki do dział Bofors wz. 30, dwa kolejne zatopiono w wodach Bałtyku. Załogi polskich jednostek dostały pozwolenie na ucieczkę i próbę przedostania się do Anglii. Rano około godziny 10 polska załoga oddaje placówkę w ręce Niemców.

Kapitan Zbigniew Przybyszewski z ręką na temblaku. Zdjęcie wykonane w dniu kapitulacji Rejonu Umocnionego Hel. 

Po przejęciu baterii, Niemcy starali się odtworzyć wartość bojową placówki. Jako że Szwecja sympatyzowała z nazistami, sprzedano im jeden zamek do dział ustawionych na Helu. Pozostałe zostały na jego wzór dorobione w Niemczech. Nie ma dowodów na to by działa na Helu były używane przez Niemców, niemniej jednak są świadkowie twierdzący, że w 1945 roku prowadziły one ostrzał radzieckich okrętów.
Na koniec należy wspomnieć o smutnym losie wybitnego dowódcy kapitana Zbigniewa Przybyszewskiego. Był postacią wyróżniająca się od samego początku swojej służby w Polskiej Marynarce Wojennej. Już w tedy koledzy nadali mu przydomek "Zbyszko z Kruszwicy", obrazowało to cechy charakteru, młodego oficera, oraz podejście do takich wartości jak honor i ojczyzna.
Po kapitulacji był więziony w licznych niemieckich oflagach, z których próbował parokrotnie uciekać. Po wojnie wrócił do Polski, awansowany do stopnia komandora podporucznika, był dowódcą kompanii szkoleniowej w Szkole Specjalistów Morskich na Oksywiu. W lipcu 1946 r. mianowano go dowódcą Dywizjonu Ścigaczy, a od października dowódcą nowo sformowanego 31 Dywizjonu Artylerii Nadbrzeżnej w Redłowie. Na stanowisku tym przebywał do połowy 1949 roku, kiedy to już w stopniu komandora porucznika, mianowano go szefem Służby Artyleryjskiej w Dowództwie Marynarki Wojennej w Gdyni. 1950 roku awansował na stanowisko zastępcy szefa Wydziału Marynarki Wojennej przy Sztabie Generalnym Wojska Polskiego. 16 Listopada 1950 roku, został wezwany do Warszawy i aresztowany. Postawiono mu zarzuty szpiegostwa i udziału w spisku działającym na szkodę państwa. Marionetkowy sąd pod przewodnictwem pułkownika Piotra Parzenieckiego w dniu 21 lipca 1952 roku skazał komandora na śmierć. 16 grudnia wyrok został wykonany, Komandor Zbigniew Przybyszewski zginął od strzału w tył głowy. Ciała nie wydano rodzinie, a bohatera baterii helskiej pochowano w zbiorowej mogile. Zwłoki ekshumowano w 2014 roku i dzięki identyfikacji genetycznej udało się odnaleźć szczątki komandora i przekazać je jego rodzinie.
Tak kończy się historia ostatniego szańca września ´39 i bohaterów walczących do końca o ojczyznę i swoją tożsamość.  

Komandor porucznik Zbigniew Przybyszewski. Fotografia z wczesnych lat 50. 



Materiały źródłowe:

Jerzy Pertek "Wielkie dni małej floty"
Jerzy Pertek "Mała flota wielka duchem" 
Edmund Kosiarz "Obrona Helu w 1939" 
Edmund Kosiarz "Druga wojna światowa na Bałtyku" 
Edmund Kosiarz "Salwy nad zatoką" 
Edmund Kosiarz "Flota Białego Orła" 
Antoni Seroka "32 dni obrony Helu"
Wojciech Zawadzki "Baterie artylerii stałej", MSiO 1998 nr.3
Bolesław Chrostowski "Bateria im. H. Laskowskiego we wrześniu 1939 roku", Przegląd Morski 1947 nr.2
Krzysztof Zajączkowski "Bohater Obrony Helu kmdr. por. Zbigniew Przybyszewski 1907-1952" 

4 komentarze:

  1. Niesamowita historia. I ten smutny finał. Ech co to były za czasy to tylko Bogu dziękować, teraz mamy tak dobre i pokojowe czasy. Chwała bohaterom.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najbardziej boli zakończenie tego wpisu, mieliśmy tylu bohaterów, ludzi chcących coś zrobić, a my ich wszystkich zniszczyliśmy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy te parszywe komuchy, moskiewskie pomioty, odpowiedzą kiedykolwiek za ogrom zbrodni ktorej dokonali po „wyzwoleniu”, na naszych bohaterach wojennych

    OdpowiedzUsuń

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.