Strony

niedziela, 11 marca 2018

Mafia - Początek

Majowy dzień był ciepły i pogodny. Nad Sycylią niebo było niemalże bezchmurne, ale dzięki lekkiemu wietrzykowi słońce niezbyt dawało się we znaki. Miasteczko Piana dei Greci, oddalone zaledwie godzinę drogi od Palermo, pękało w szwach. Ludzie tłoczyli się na ulicach a okna domów wypełniały ciekawskie twarze. Służby porządkowe starały się zapanować nad tłumem. W oddali dało się już zauważyć długi konwój, gapie mocniej naparli na korowód milicjantów. Ci jednak zdołali, przy pomocy funkcjonariuszy w cywilu, utrzymać porządek.
Mussolini jechał w limuzynie bez dachu, jego ochrona, tłocząca się wokół samochodu i ustawiona przy drodze, była bardzo liczna i elegancko umundurowana. Dokładnie tak jak lubił premier. Benito kątem oka obserwował siedzącego obok i uśmiechającego się przesadnie Francesco Cuccia, burmistrza miasteczka. Jednak to nie był jedyny tytuł jaki nosił współpasażer włoskiego premiera. Przyszłemu dyktatorowi Włoch obił się o uszy jego inny tytuł, Don Ciccio, "człowiek honoru" - mafiozo. Ludzie na Sycylii jak i nawet niektórzy w partii faszystowskiej Włoch mówili, że to on uwolnił wyspę od czerwonych koszul. Mussolini zdawał sobie sprawę, że Cuccia i jemu podobni od lat robią to samo co faszyści odkąd doszli do władzy. Mianowice zwalczają swoją "konkurencję" i socjalistów wszelkimi sposobami, nie stroniąc od przemocy i mordu. 
Jednak ten dziwny, teatralnie obnoszący się z Krzyżem Kawalerskim Królestwa Włoch na piersi człowiek, działał mu na nerwy. 
Limuzyna zwolniła wjeżdżając w uliczki Piana dei Greci, tak by tłum mógł dokładnie przyjrzeć się nowemu premierowi. Mussolini czuł się wspaniale, wiwatujący tłum wprawił go w wyśmienity humor. Wszystko zostało zrujnowane gdy Francesco Cuccia odwrócił się w jego stronę i pompatycznie wyszeptał:
- "Ekscelencjo, pan jest ze mną i pod moją ochroną. Po co tylu gliniarzy?"
Przyszły dyktator zaskoczony takim pytaniem uśmiechnął się przez zaciśnięte zęby. Jednak nim zdołał cokolwiek powiedzieć lub zrobić, burmistrz zwrócił się w stronę tłumu. 
-"Niech nikt nie śmie nawet tknąć Mussoliniego. Jest moim przyjacielem. I najlepszym człowiekiem na świecie"
Faszystowski lider poczuł jak wzbiera w nim wściekłość. Miał ochotę wypchnąć burmistrza ze swojego samochodu a najlepiej by ten wpadł przy tym pod koła samochodu. Zachował jednak kamienną twarz, w końcu ludzie mu się przyglądali a on musiał odegrać swoją rolę perfekcyjnie.

Samochód podskakiwał na szosie prowadzącej w stronę Palermo. Tym razem jednak obok Benito Mussoliniego, zamiast pyszałkowatego burmistrza - mafiosa siedział sekretarz premiera i ze spokojem wysłuchiwał krzyków swojego szefa.
-"Słyszałeś, co powiedział? Ja jestem pod jego ochroną?!"
Przyszły Duce już wiedział co musi zrobić. Nie może nikomu pozwolić by zachowywał się protekcjonalnie w stosunku do niego. A już na pewno, każdy kto chciałby stawiać się na pierwszy plan musi ponieść karę...
*Sfabularyzowany tekst na podstawie książki Tomasza Bieleckiego "Krótka historia mafii sycylijskiej".


Członkowie mafii sycylijskiej oczekują na proces. Palermo, luty 1928 rok.

O włoskiej mafii słyszał chyba każdy, jednak jak powstała i dlaczego akurat nazywa się "mafia", nie wszyscy wiedzą. Historię jej powstania, jak również najciekawsze epizody i postacie, bardzo trafnie w swojej książce pod tytułem "Krótka historia mafii sycylijskiej" opisał Tomasz Bielicki. W oparciu o jego publikację chciałbym przybliżyć pierwsze chwile tej nietuzinkowej "organizacji".

Zacznijmy może od legendy, którą powtarzali członkowie jak i ludzie pragnący dodać romantyzmu tej przestępczej organizacji. Wszystko miało się zacząć już w średniowieczu od tajemniczego bractwa Beati Paoli. Miało ono pomagać i bronić uciśnionych, prostych ludzi, niczym włoska wersja Robin Hooda. Właśnie z tych korzeni i tradycji miała czerpać późniejsza Cosa Nostra, czyli mafia sycylijska. Jednak już samo istnienie takowego bractwa jest wątpliwe.
Co do samej nazwy to sformalizowała się ona dosyć późno i została rozpropagowana przez teatr w latach 1863 - 1865. Przyjęto bowiem, że słowo mafia jest skrótem od słów które krzyczeli powstańcy sycylijscy w trakcie walk w Palermo, zwanych "nieszporami sycylijskimi" w 1282 roku. Zawołanie to brzmiało: "Morte ai Francesi indipendenza anela" , czyli: Śmierci Francuzów pożąda niepodległość. Pierwsze litery tego zawołania w języku włoskim tworzą słowo M.A.F.I.A.
Tak więc pierwsza organizacja przestępcza, przypisuje sobie tradycje szlachetnych wojowników o prawa i wolność włoskiej ludności. Jednak są to jedynie historie mające na celu upiększenie i złagodzenie faktycznej działalności i początków Mafii. Ta zaś zaczęła się kształtować dopiero w XIX wieku z sycylijskich gangów przestępczych. Ewoluowały one do zorganizowanych grup, nazywających siebie rodzinami. Jej członkowie pierwotnie obwołani byli "ludźmi honoru", gdyż od samego początku starano się na zewnątrz zachować wizerunek instancji walczącej sprawiedliwie i honorowo o rozstrzyganie sporów oraz problemów, tam gdzie zawiodła biurokracja. Trzeba nam wiedzieć, że Włochy były państwem podzielonym na mniejsze księstwa rządzone w sposób absolutystyczny a wręcz feudalny. Stan ten trwał aż do 1859, jednak nawet po zjednoczeniu półwyspu apenińskiego, południe a szczególnie Sycylia były traktowane po macoszemu. Taka legenda więc trafiała wśród zwykłych ludzi na podatny grunt. Być może właśnie to a na pewno w znacznej mierze przesądziło o wyjątkowości i sukcesie Cosa Nostry. Mafiosi, rozumiejąc mentalność wyspiarzy jak i rolę tradycji w ich życiu, "podłączyli" się bardzo szybko pod Kościół katolicki czyniąc ze swych organizacji na pozór coś w rodzaju zakonu a na pewno ludzi działających w zgodzie z Bożą wolą. Już sam rytuał przyjęcia nowego członka na łono organizacji był czymś mistycznym. W swojej książce Tomasz Bielecki pisze:
"Jeżeli zdradzę, to niech me ciało spłonie, tak jak płonie ta karta! - brzmi opisana po raz pierwszy już w XIX w. klątwa z obrzędu wejścia nowego człowieka do kręgu mafijnego, z czasem coraz częściej nazywanego rodziną. Płonąca karta czy papier to święty obrazek najczęściej z wizerunkiem L’Annunciaty (Matki Boskiej w scenie zwiastowania), czasem ze świętym Antonim bądź z Michałem Archaniołem. Kandydat na „człowieka honoru” powinien ów obrazek splamić własną krwią z nakłutego igłą lub nożem palca wskazującego prawej ręki (tego, którym pociąga się za cyngiel)."
Propagując wiarę, mafia zyskiwała często poparcie duchownych a niejednokrotnie ich oddanie w roli członka organizacji. Ludzie z "rodziny" zajmowali również określone miejsca na wszelkiego rodzaju wydarzeniach religijnych. To w której kolejności szło się za świętą figurą lub krzyżem, mówiło wtajemniczonym gdzie znajduje się w hierarchii mafijnej dana osoba. Powiązanie wiary i honoru ze swoimi działaniami i tłumaczenie ich tym, okazało się wyjątkowo skutecznym narzędziem działającym aż do dziś. Jak opisuje Bielicki w książce "Krótka historia mafii sycylijskiej". Jeden z mafiozów, Leonardo Messina, który zgodził się współpracować z prokuraturą zeznawał w 1992 roku:
"Nauczano mnie, że mafia narodziła się po to, by zaprowadzać sprawiedliwość. Czy wiecie, że teraz przed Chrystusem czuję się zdrajcą? W czasach, gdy zabijałem, chodziłem do kościoła ze spokojem w duszy. Jednak teraz, kiedy jestem skruszony, o nie… Nie modlę się ze spokojem."
Na sukces mafijnych organizacji wpłynęły znajomości i dobre stosunki z Karbonariuszami. Byli to patrioci, walczący z absolutyzmem, odegrali oni dużą rolę w procesie zjednoczenia Włoch. Jednak przedtem, za czasów panowania Franciszka II Burbona, władcy Królestwa Obojga Sycylii, byli prześladowani i masowo wtrącani do więzień, gdzie nawiązywali kontakty z przestępcami. Romantyczne odwołania do honoru, braterstwa i sprawiedliwości, szerzone przez członków zorganizowanych band kryminalistów, padały na podatny grunt ideałów działaczy wolnościowych. Tak nawiązywał się znajomości i zacieśniały stosunki z ludźmi, którzy po zjednoczeniu Italii, niejednokrotnie zasiadali na wysokich stanowiskach rządowych.
Kiedy wreszcie Włochy zostały zjednoczone, nowa władza zaczęła wprowadzać prawa, które jednak nie do końca podobały się miejscowym na południu kraju. Pomimo liberalizacji życia, podniesiono podatki i wdrożono obowiązkowy zaciąg do wojska. Nie za bardzo było to na rękę rolnikom z południa, którzy musieli dla nowego kraju oddawać swoich synów, czyli ręce do pracy. W odpowiedzi ogłoszono stan wyjątkowy w południowych prowincjach. Wzmagało to nieufne podejście do rządzących i działało na korzyść mafii, która stała się substytutem organu sprawiedliwości i zapewniała bezpieczeństwo. Cała ta sytuacja zakorzeniała i integrowała coraz bardziej zorganizowane struktury przestępcze w społeczeństwie sycylijskim. Młodzi ludzie woleli stać się "żołnierzami" którejś z rodzin, niż iść do wojska. Tak organizacje, rodziny, czy jak kto woli mafia stała się integralną częścią sycylijskiego społeczeństwa.

Chyba każdy widział film, lub czytał książkę pod tytułem "Ojciec chrzestny". Jest to obraz mafii, który przypadł do gustu nawet samym zainteresowanym. Wielu amerykańskich mafiosów jak i nawet capo miało na liście ulubionych pozycji kinowych ten właśnie film, mimo tego, że honorowe zasady i reguły tam przedstawione są mocno przesadzone. Jak można przeczytać w książce "Krótka historia mafii sycylijskiej":
" Ponoć podsłuchiwani przez FBI mafiosi ryczeli ze śmiechu, oglądając na ekranach tak wyidealizowanego Corleonego."
Sama postać "Don Corleone" była wzorowana na kilku mafijnych bossach, prowadzących swe interesy w Ameryce. Jednak jak znaleźli się oni za oceanem? Odpowiedzi udzieli nam właśnie jeden z protoplastów ekranowego capo di tutti capi, niejaki Vito Casio Ferro. Ta nietuzinkowa postać urodziła się w 1862 roku w Palermo. Vito wychowywał się wśród tamtejszej niższej sfery jak i wieśniaków z miasteczka Bisacquino, gdzie jego ojciec pracował jako strażnik majątku. Od wczesnych lat lubował się w szykownych ubraniach i zwracał uwagę na swój wizerunek. Musiał no to wszystko jakoś zarobić. Pośredniczył w handlu zwierzętami i ziemią, do tego zarządzał przewozem przesyłek pocztowych. W okresie swojej młodości postanowił związać się z socjalistami i zapisał się do związków zawodowych fasci siciliani dei lavoratori. W pewnym momencie interesy związków zawodowych i mafijnych rodzin zaczęły się ze sobą zbiegać. W 1893 roku socjaliści osiągnęli szczyt swojej popularności, doszło więc do spotkań i rozmów przedstawicieli obu stron. Chodziło o wzajemną koegzystencję. Związkowcy liczyli na ochronę i nie przeszkadzanie w dążeniu do celów. Mafia zaś, liczyła na korzyści, gdyby związkowcom faktycznie udało się mieć wpływ na politykę, a co za tym idzie przeprowadzić reformę rolną. W owym okresie, rodziny przestępcze czerpały z kontroli plantacji i sprzedaży płodów rolnych największe zyski.

Z lewej Vito Casio Ferro na początku XX wieku. Po prawej filmowy mafioso Don Corleone. 

Właśnie wtedy Vito przeszedł przez rytuał inicjacyjny i stał się jednym z "ludzi honoru" w Bisacquino. Już w 1893 roku skazano go za próbę wymuszenia 10.000 lirów, jednocześnie jednak, został uniewinniony z powodu braków dowodów.  W 1894 w obliczu narastających niepokojów społecznych włoski rząd zdelegalizował związki fasci siciliani dei lavoratori i ogłosił na Sycylii stan wyjątkowy.  Casio Ferro został doraźnie skazany na areszt domowy, ale wolność i swoboda była mu zbyt droga więc uciekł do Tunezji. Tam szybko nawiązał kontakty z włoską społecznością i zajął się przemytem. Okazał się dla lokalnych szmuglerów właściwą osobą, posiadał bowiem liczne kontakty na Sycylii. Dzięki mafijnym wtyczkom i socjalistycznym kolegom proceder nabrał prawdziwego rozmachu. Głównym towarem były kradzione z pastwisk zwierzęta, można to porównać do dzisiejszego handlu kradzionymi samochodami. Po kilku miesiącach aktywnej działalności, nasz bohater wrócił na Sycylię, by jeszcze sprawniej kierować swoją siatką. Wolność zapewniła mu oficjalna obietnica, że już nigdy nie będzie się zajmował polityką. Ferro miał już inne plany na to jak ułożyć sobie życie. Zaczął pracować na swoją legendę. Wiedział, że musi stać się zarówno groźny jak i godny szacunku. By odnieść sukces jako "Padrino" musiał zdobyć sobie zaufanie i posłuch wśród zwykłych ludzi, oraz respekt w bardziej wpływowych kręgach. Jak pisze w swojej książce Tomasz Bielecki:
"Vito Cascio Ferro zaczął pracować na to miano już pod koniec XIX w. Wiedział, że potrzebuje oddolnego uprawomocnienia mającego swe źródło w obawie, ale i w szacunku. Dowodzą tego palermiańskie opowieści o tym, jak przewrotnie o ten respekt zabiegał. Gdy mimo wielokrotnych monitów pewien rzemieślnik z Corleone nie mógł się doczekać zapłaty za narzędzia sprzedane na kredyt do Tunisu, zwrócił się po pomoc do Cascia Ferra. Ten ostatni cieszył się już sławą człowieka z dużymi wpływami, zarówno w legalnych, jak i szemranych interesach robionych między Sycylią a Tunezją, i obiecał wytwórcy, że wkrótce zmusi dłużnika do szybkiego uregulowania rachunków. Istotnie, rzemieślnik już po kilku dniach dostał przesyłkę poleconą z wyczekiwaną sumą, ale nadaną nie w Tunisie, lecz… w Palermo. Czy Cascio Ferro był gotów do hojnego rozdawania pieniędzy pokrzywdzonym, by zyskać popularność? Otóż nie. Ponoć znał wcześniej sprawę tunezyjskiej wierzytelności, a kiedy dłużnik wreszcie wysłał pieniądze, Ferro, korzystając ze znajomości na poczcie (po czasach pracy jako agent odpowiedzialny za przewozy pocztowe), przechwycił przesyłkę z Tunisu i przepakował ją w kopertę w Palermo."
Jak więc się okazało miał talent do promowania swojej osoby i zyskiwał coraz większy szacunek oraz uznanie. Coraz więcej rodzin z okolic Corleone, Bisacquino i Palermo uznawały jego autorytet. Na przykład doradzał miejscowym "ludziom honoru" by ci wystawiali ze swoich kręgów osoby kandydujące na radnych by w ten sposób obsadzać stanowiska w lokalnych władzach. Co procentowało oczywiście wpływami politycznymi i protekcją.
Don Vito stał się osoba znaną i szanowaną, ludzie poznawali go na ulicach i kłaniali mu się a dorożkarze w Palermo okazywali swój respekt całując go po rękach. Bywał w klubach dla dżentelmenów i cieszył się dobrymi stosunkami z deputowanym Domenikiem De Michelem Ferrantellim. Znane były powszechnie jego działania przestępcze, jak na przykład porwania dla okupu, wymuszenia i ściąganie haraczy. Jednak potrafił swoje "interesy" prowadzić w symbiozie z lokalnymi władzami. Na początku XX wieku zdecydował się wyjechać do Ameryki. Ciężko powiedzieć czy było to spowodowane chęcią ucieczki przed jednym z wielu postępowań przeciwko niemu, czy zamiarem powiększenia swojej strefy wpływów. Druga opcja wydaje się prawdopodobniejsza, gdyż USA stawały się nowym rynkiem zbytu dla przemytników i pośredników. Do kraju "wielkich możliwości" przybyło wielu prostych Włochów, którzy niejednokrotnie nie potrafili pisać w ojczystym języku, nie wspominając już o mówieniu po angielsku, byli więc skazani na pomoc innych. Mimo to liczyli na spełnienie się ich marzeń o dostatku i godnym życiu. W zamian za to byli wykorzystywani i wyzyskiwani przez swoich rodaków lub szukając łatwego grosza przyłączali się do grup przestępczych. Don Vito przebywał w Ameryce jedynie do 1907 roku, ale przypisuje się mu zapoczątkowanie w tym kraju i udoskonalenie, sprawnie funkcjonującego już we Włoszech, procederu ściągania haraczy. W książce "Krótka historia mafii sycylijskiej" można przeczytać:
"Don Vito instruował swych współpracowników takimi mniej więcej słowy: 
- Musicie zbierać śmietankę, nie rozbijając butelki. Nie doprowadzajcie ludzi do bankructwa niepoważnymi, zbyt wygórowanymi żądaniami. Oferujcie im ochronę, pomoc w rozwijaniu biznesu. Wtedy będą zadowoleni, że wręczają wam opłaty. Z wdzięczności będą was całować po rękach"
Pomagał również rodzinie Morello w przerzucaniu z Włoch i rozprowadzaniu fałszywych dwu i pięciodolarowych banknotów. Raz nawet został zatrzymany przez ambitnego policjanta Giuseppe „Joe” Petrosino, Włocha, który w wieku 13 lat wyemigrował z rodzicami do stanów. Vito został oskarżony o dilerkę fałszywymi banknotami, jednak jak to w takich sytuacjach bywało, świadkowie nie byli w stanie nikogo rozpoznać. W kwietniu 1903 roku na nowojorskiej ulicy znaleziono ciało mężczyzny wepchniętego do beczki. Ofiara nosiła ślady pobicia, miała liczne rany od noża i przekłute uszy. Do tego odcięte genitalia wepchnięto jej w usta. Nie było wątpliwości że to jakieś porachunki mafijne. Śledztwem zajął się Petrosino, szybko ustalono na podstawie sekcji zwłok i znalezionych przy ofierze śladach, że przed śmiercią przebywał w lokalu Giuseppe Morello. Aresztowano kilkanaście osób oraz samego Morello, jak również Casica Ferro w roli świadka. Okazało się, że zamordowany należał do grupy rozprowadzającej fałszywe dolarówki. Na podstawie zastawionego w lombardzie, przez jednego z mafiosów zegarka ofiary wsadzono za kraty domniemanego mordercę. Jednak cała sprawa upadła z powodu braku dowodów. Jak to często bywało w mafijnych procesach, połowa przysięgłych nie stawiła się na rozprawę a świadkowie cierpieli na zaniki pamięci. Policja była zmuszona w efekcie, wypuścić wszystkich oskarżonych na wolność. Don Vito jeszcze przed zakończeniem procesu wyjechał z Nowego Jorku do Nowego Orleanu. Jako, że nie był oskarżony pozwala przypuszczać, iż nie uciekał przed wymiarem sprawiedliwości. Można się więc zastanawiać czy nie popadł w konflikt z rodziną Morello. W każdym razie sprawa "człowieka z beczki" nie została nigdy wyjaśniona. Narodziła się jednak pewna zależność między sycylijskim mafioso a nowojorskim policjantem. Oboje zaczęli żywić do siebie głęboką niechęć. Według spekulacji, Ferro traktował policjanta o włoskim pochodzeniu jako zdrajcę, ścigającego swoich rodaków. Giuseppe Petrosino uważał natomiast Sycylijczyka za wcielenie wszystkiego czym pogardzał a bezkarność jego poczynań, dodatkowo wzmagała jego niechęć.

Giuseppe „Joe” Petrosino. Styczeń 1909 roku.

Według legendy oboje nosili w portfelach wzajemne fotografie, by nigdy nie zapomnieć swojego wroga. W 1907 roku Don Vito powrócił na Sycylię w charakterze importera cytrusów, jednak jego interesy nadal powiązane były z włoską diasporą w Ameryce. Dwa lata później do Włoch przybył Petrosino, w Ameryce znany już i szanowany "łowca przestępców". Popełnił jednak jeden błąd, zapomniał, że nie jest teraz w USA. Gdy wyruszył się na południe w poszukiwaniu przestępców mających powiązania z siatkami przemytników w USA, gazety w Italii ogłosiły przybycie "włoskiego Sherlocka Holmesa". Tak więc pomimo starań zachowania anonimowości, każdy opryszek wiedział o dochodzeniu "Joe" Petrosina. Jego płatni informatorzy, w rzeczywistości byli na usługach Don Vita, tak więc wiedział on o każdym kroku Amerykanina. Do tego, nie bez racji zresztą, Petrosino zdecydował się na samotne łowy w obawie przed powiązaniami policji i lokalnych władz z mafią. Błędem jednak okazała się rezygnacja z ochrony, którą oferowano po przybyciu Giuseppe do Rzymu. Koniec był dla niego tragiczny. Wychodząc 12 marca 1909 roku z restauracji Gran Caffe Oreto w centrum Palermo, został zamordowany 4 strzałami z rewolweru. Według legend, Petrosino spotkał się w lokalu z Casio Ferro, który zaprosił go na kolację. Bielecki w swojej książce pisze:
"Nie ma pewności, czy ci dwaj spotkali się twarzą w twarz w Palermo, choć właśnie taka wersja przetrwała w wielu palermiańskich podaniach oraz nakręconych na ich podstawie filmach. Wedle nich Don Vito miał zaprosić Petrosina na ostatnią w życiu policjanta kolację do Gran Caffe Oreto przy Piazza Marina w centrum Palermo. I dopiero pod koniec, wznosząc ostatni toast, miał wyjawić Amerykaninowi prawdę, mówiąc: 
- To ja jestem szefem sycylijskiej mafii. Na Sycylii to ja jestem głównym organizatorem i najważniejszym przedstawicielem Mano Nera".
W każdym razie policjant zginął na zlecenie Don Vita, który w tym okresie faktycznie był jedną z czołowych postaci mafijnych na Sycylii z rozległymi kontaktami w Ameryce. Ferro nie musiał się obawiać, że zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Jego przyjaciel Domenico De Michele Ferrantelli zeznał, że w chwili zabójstwa, Vito był w jego domu w Burgio oddalonym o 100 km od Palermo. Oficjalnie przypisano to zabójstwo anarchistom i sprawa z czasem ucichła. Sława Don Vito Casico Ferro sięgnęła zenitu. Stał się pierwszym w historii sycylijskim capo di tutti capi. Zawsze elegancki i dystyngowany był przyjmowany w najświetniejszych salonach zarówno biznesmenów jak i polityków. Tym ostatnim przysparzał głosów dzięki swoim "pałkarzom", którzy skutecznie potrafili wpłynąć na wyborców. Co kuriozalne, Don Vito osobiście nie posiadał wielkiego majątku. Jego jedynym kapitałem była jego własna osoba. Potrafił załatwić wszystko czego potrzebował. Dzięki swojej charyzmie i kontaktom był wszędzie serdecznie podejmowanym gościem. Burmistrzowie witali i żegnali go nisko się kłaniając i całując po rękach. Można tu przytoczyć kolejny cytat z książki Tomasza Bieleckiego:
"Czy był wtedy bogaty? Skądże! Był biedny, ale hojnie utrzymywali go baronowie Inglese, Antonino i jego brat Guglielmo. Antonino był nawet chrzestnym Vituzzu, syna Don Vito. Baronowie żyli spokojnie, bo znajdowali się pod jego ochroną. A gdy on czegoś potrzebował, po prostu prosił ich o to jak przyjaciół".
Kariera "pierwszego ojca chrzestnego" trwała nieprzerwanie aż do okresu międzywojennego. Wtedy to władzę przejęli faszyści i choć wydawać by się mogło, że cele i środki mają zbliżone do mafii, to jednak osobisty antagonizm Mussoliniego przyczynił się do aktywnej walki z sycylijskimi bossami i ich ludźmi. Duce zlecił to zadanie Cesare Mori, człowiekowi który w swojej przeszłości zwalczał faszystów i nie należał do partii. Jednak jego skuteczność i zaciętość czyniła go w oczach Mussoliniego odpowiednim człowiekiem do tego celu. "Żelazny Prefekt" jak nazywano Moriego, stanął  na wysokości zadania, co Don Vito odczuł na własnej skórze. W 1930 roku został skazany na dożywocie za jedno morderstwo. Miał wtedy powiedzieć:
"Szanowni panowie, popełniłem w życiu wiele przestępstw. Ale skazaliście mnie za to jedyne, którego nie popełniłem".
Jak się miało okazać, najprawdopodobniej było to faktycznie sfingowane śledztwo mające na celu uzyskanie wyroku. Tym razem przyjaciele nie byli w stanie mu pomóc. Magnat Adriano Mirabella, proszony przez Ferro o pomoc miał się tłumaczyć, że czasy się już zmieniły i nie ma takich możliwości. Vito Casio Ferro zginął najprawdopodobniej w 1943 roku pod gruzami zbombardowanego przez aliantów więzienia Pozzuoli.
Do dziś przetrwało powiedzenie, że mafia w całej swojej historii drżała jedynie przed Mussolinim.

Mafia w okresie rządów faszystów przeżyła swoje najcięższe chwile, ale jednak przeżyła. Wydaje się, że Cosa Nostra już na zawsze pozostanie nierozłączną częścią Włoch. Jak pokazuje jej długa historia w chwilach kiedy wydawać by się mogło, że została zlikwidowana, niczym Hydra odżywa na nowo. Mafia stała się integralną częścią mentalności mieszkańców południa Półwyspu Apenińskiego. Trwa w legendach i opowieściach a "ojcowie chrzestni" niejednokrotnie jawią się w nich niczym bohaterowie. Bohaterowie gotowi w każdej chwili bronić honoru, rodziny i uciśnionych. Oczywiście wszystko za odpowiednią cenę.             




Po więcej ciekawych postaci ze świata mafii jak i bardziej szczegółową historię tej specyficznej organizacji odsyłam do książki Tomasza Bieleckiego - "Krótka historia mafii sycylijskiej". Pozycja ukaże się w sprzedaży 14 marca 2018 roku nakładem wydawnictwa Editiohistoria. Możliwość zakupu po kliknięciu w poniższy link:

      
  
                         

Korekta: Raetus

Materiały źródłowe:

Tomasz Bielecki - "Krótka historia mafii sycylijskiej"


4 komentarze:

  1. Mafia jest zawsze dobrym tematem. Biorę w ciemno.
    Mnie zawsze interesowała postać Lucky Luciano.

    OdpowiedzUsuń
  2. W publikacji akurat nie ma rozdziału poświęconego tej postaci. Jednak na pewno znajdziesz tam wiele innych, równie ciekawych jak i strasznych mafiosów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkie mafie zawsze są bardzo ciekawym tematem.Tylko bardziej polskie mnie interesują.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.