Taki komunikat rozbrzmiał przez interkom na pokładzie pancernika HMS „Rodney” pod koniec maja 1941 roku. Wspomina o tym Eryk Sopoćko w swojej książce „W pościgu za Bismarckiem”. Jest to bardzo dobrze napisana książka, która sposobem narracji ociera się niemal o powieść sensacyjną. Na podstawie tej pozycji chcę opowiedzieć dziś o tym, jak wyglądała ta bitwa w oczach Polaków służących na brytyjskich okrętach.
Brytyjski pancernik "Rodney" na którym służył Eryk Sopoćko. |
Wtedy, jeszcze podchorąży marynarki, Eryk Sopoćko był oficerem stażystą na pancerniku „Rodney”. Ten polski marynarz miał dosyć specyficzne „szczęście” przebywania na tych jednostkach, na których dochodziło do swego rodzaju znaczących momentów w trakcie tej wojny. Gdy na przykład ORP „Orzeł” topił „Rio de Janeiro”, on odbywał właśnie na nim jeden ze swoich staży. Podobnie i tym razem w maju 1941, kiedy rozpoczęło się polowanie na „Bismarcka”, Polak znajdował się na pokładzie pancernika „Rodney”.
Na początku jednak wydawało się, że ominie go przyjemność walki z niemieckim olbrzymem, ponieważ jego jednostka była częścią eskorty transportowca „Britannic”, mającego przywieźć kanadyjskie wojsko na Wyspy Brytyjskie.
Inny polski marynarz, Adam Pilarz, odbywał swoją służbę na krążowniku „Suffolk”, ten zaś był zaangażowany w poszukiwania wrogich okrętów od pierwszych chwil. W piątek 23 maja 1941 roku podporucznik Pilarz był na wachcie, kiedy zauważono niemieckie okręty.
»Byłem na wachcie, więc wdusiłem przycisk alarmu – trzy krótkie dzwonki, powtórzone trzykrotnie. Jednocześnie bosman dał gwizdkiem przez radiowęzeł sygnał: „Nieprzyjaciel w zasięgu – obsadzić dzienne stanowiska bojowe”. Spojrzałem w kierunku podanym przez obserwatora i w deszczu i mgle zamajaczyły mi sylwetki dwóch potężnych okrętów […] «
Wspominał Adam Pilarz w rozmowie z Erykiem Sopoćko.
„Suffolk” zaczął zygzakować i ustawił się w pozycji za rufą „Bismarcka”. Ten jednak nie otworzył ognia, starając się najprawdopodobniej zgubić Brytyjczyków we mgle. Pościg, a raczej śledzenie Niemców trwało całą noc. Przed szóstą rano 24 maja, na miejsce dotarły krążownik liniowy „Hood” i pancernik „Prince of Wales”. Dopiero wtedy rozgorzała bitwa. Po kilku pierwszych salwach „Hood” otrzymał celne trafienie, po którym doszło do silnej eksplozji. Najprawdopodobniej salwa z „Bismarcka” spowodowała eksplozję magazynu pocisków 102 mm, która to wywołała reakcję łańcuchową w kolejnych przedziałach amunicyjnych i szybkie zatonięcie brytyjskiego krążownika liniowego. Z całej załogi uratowało się jedynie trzech marynarzy. Pośród reszty załogi, wraz z okrętem na dno poszło czterech Polaków w służbie brytyjskiej. Ci dzielni ludzie byli znajomymi Podchorążego Sopoćko, który kończył z nimi Szkołę Kadetów w Polsce, a potem razem odbywali rejs szkoleniowy na ORP „Wilia”, gdzie zastał ich wybuch wojny.
Podchorążowie marynarki Eryk Sopoćko i Mariusz Ołdakowski. |
Teraz walka trwała między „Bismarckiem” oraz towarzyszącym mu „Prinz Eugenem” a pancernikiem „Prince of Wales”. Ten ostatni został nieco poobijany i zmuszony do wycofania, jednak nad niemieckim okrętem również zaczął unosić się dym pożarów. Po zatopieniu „Hooda” wszystkie pozostałe brytyjskie okręty, pozostające na uboczu włączyły się do walki. Jak potwierdza relacja Pilarza w książce „W pościgu za Bismarckiem”:
»Ogarnął nas wszystkich niewypowiedziany żal – oraz wściekłość na nieprzyjaciela. Nasz kapitan, owładnięty jedną tylko myślą – uczynienia wszystkiego, co tylko w jego mocy, by uniemożliwić Hunom ucieczkę do czasu, aż na miejsce dopłynął inne okręty i pomszczą „Hooda” – wydał rozkaz: „Podnieść banderę wojenną. Otworzyć ogień”. «
Jednak po kilku salwach „Suffolk” zaprzestał ostrzału, ponieważ niemieckie okręty zaczęły zwiększać dystans i oddalać się z miejsca bitwy. Przez chwilę okręt, na którym znajdował się Pilarz, znów samotnie zaczął podążać za wrogiem, trzymając się poza zasięgiem jego artylerii. Koło szesnastej, na horyzoncie pojawiły się znów „Prince of Wales” i „Norfolk”. Co prawda załoga „Suffolka” oczekiwała przybycia „kawalerii” w postaci pancerników „King Georg V” i „Rodney”, ale ich radość na widok każdego brytyjskiego okrętu była niemalże równie duża. Jak zaznaczył Adam Pilarz, wszyscy mieli przeświadczenie, że teraz będzie musiało dojść w końcu do jakiegoś rozstrzygnięcia.
Pancernik "Bismarck" widziany z pokładu krążownika "Prinz Eugen" |
Na „Bismarcku” również zauważono nadciągające okręty i niemiecki pancernik ustawił się w taki sposób, że „Suffolk” znalazł się między nim a posiłkami zmierzającymi w ich stronę. Kiedy Niemcy znaleźli się na prawej burcie brytyjskiego okrętu, działa baterii głównej otworzyły ogień. Szczęściem dla Anglików pierwsza salwa niedoniosła o kilkaset metrów. Jednak druga była już w drodze. Brytyjski krążownik postawił zasłonę dymną, by się w niej ukryć. Gdy ciemne kłęby się rozwiały, oczom Adama Pilarza ukazały się dwa niemieckie okręty. „Prinz Eugen” postanowił włączyć się do akcji. Sytuacja była dramatyczna, Kapitan rozkazał podzielić ogień baterii na obie wrogie jednostki. Pilarz w opisanej w książce „W pościgu za Bismarckiem”, w rozmowie z Erykiem Sopoćko relacjonował:
»Nasze położenie stało się teraz jeszcze trudniejsze, gdyż byliśmy wystawieni na ogień obu okrętów nieprzyjaciela. Prowadząc ciągły ostrzał, dwukrotnie wykonaliśmy zwroty, by uniknąć salw przeciwnika, i raz jeszcze postawiliśmy zasłonę dymną, by go zmylić. Do czasu kiedy H.M.S. „Prince of Wales” i „Norfolk” zbliżyły się na tyle, że mogły otworzyć ogień, zaliczyliśmy kilka bezpośrednich trafień w „Bismarcka”, ale kiedy brytyjski pancernik rozpoczął ostrzał, hitlerowski okręt zaraz zmienił kurs i próbował uciec z maksymalną prędkością. «
Według dalszej relacji wieczorom 24 maja niemiecki pancernik zaatakowało osiem samolotów Swordfish z lotniskowca „Victorious”, z czego jeden z nich uzyskał trafienie torpedą. Silny ogień przeciwlotniczy, obserwowany z pokładu „Suffolka” utrudniał skutecznie atak samolotów. Szczęściem żadna z maszyn nie została strącona, jednak celna torpeda również nie przyniosła żadnego efektu.
Tej nocy widoczność spadła do minimum, co Niemcy skutecznie wykorzystali, gubiąc brytyjski pościg i ukryli się na jakiś czas wśród fal Atlantyku.
Tego dnia rozkaz opuszczenia konwoju i rozpoczęcia polowania na „Bismarcka” otrzymał kapitan HMS „Rodney”. Tak więc Eryk Sopoćko znów miał znaleźć się w centrum ważnych wydarzeń. Jedynym zmartwieniem załogi była obawa, że nie zdążą na decydującą bitwę. Jednak niemiecki kolos jak gdyby postanowił na nich zaczekać. Kiedy rankiem 27 maja, HMS „Rodney” uzyskał kontakt z wrogiem, ten był już po spotkaniu z polskim niszczycielem ORP „Piorun” i chociaż efekt działań polskiego okrętu był raczej znikomy, to polski marynarz na brytyjskim pancerniku był niezmiernie dumny z faktu spotkania tych dwóch jednostek. „Bismarck” stracił również już pełną manewrowość z powodu trafienia torpedą w ster, którą rzucił samolot z lotniskowca „Ark Royal”, jednak jego artyleria nadal była groźna.
"Bismarck w trakcie bitwy w Cieśninie Duńskiej, 24 maja 1941 roku. |
„Rodney” w towarzystwie „King Georg V” szedł kursem na zbliżenie, ostrzeliwując wroga z artylerii dziobowej. Sopoćko na razie mógł jedynie obserwować wszystko przez peryskop swojej wieży. Trwała intensywna wymiana ognia, niemiecki pancernik prowadził nieskuteczny, aczkolwiek coraz to bliższy ostrzał. Tak, że w pewnym momencie w wizjerze Polaka ukazały się dwa słupy wody, zasłaniające cały widok. Była to niemiecka salwa, która okoliła brytyjski okręt. „Bismarck” podzielił swój ostrzał między dwie atakujące go obok siebie jednostki. W końcu „Rodney” odbił nieco w lewo i teraz wszystkie działa mogły strzelać. W swojej książce Sopoćko opisuje chwilę swojego triumfu:
» „Bismarck” uparcie idzie na zbliżenie – 20000 yardów. Na tle wyprysków, mgły dymu i chmur – widać sylwetkę pancernika niemieckiego. Z zapartym oddechem czekam, aż wyleci w powietrze lub zacznie się palić.- Dymi, dymi – pełen nadziei głos kapitana marinersów.Nad częścią rufową tuż za kominem pojawia się smuga dymu – nie odrywam oczu od peryskopu. Smuga rośnie. Obraz zakrywa mi ogień i dym własnych dział. Znów po chwili widzę „Bismarcka”, ale nie widzę dymu. […] Odchylamy się w prawo – wieża nasza wolno się obraca. Na tablicy kontrolnej światła gotowości poruszają się w pionie – początkowo gwałtownie, potem coraz wolniej… dwa dzwonki… odległość 15000 yardów.- O, teraz – krzyknąłem.- Nice work – szepnął kapitan.- Co, panie? - pytają marinersi.- Nasza salwa trafiła w dziób. Jeden z pocisków wybuchnął u podnóża drugiej wieży dziobowej – odpowiedź.Tak. Pokazał się blask, ogień… chwile utrzymał się i z wolna zgasł… Wieża nieprzyjacielska umilkła na zawsze.«
Walka trwała już od godziny, kiedy Niemcy zaczynają wyraźnie ulegać. Wieże dziobowe prowadzą ogień już tylko z jednego działa, na rufie nadal wszystkie są sprawne, jednak znacznie spadła ich szybkostrzelność. „Rodney” nieprzerwanie zmniejszał odległość do „Bismarcka”, z odległości 10 tysięcy jardów Anglicy prowadzą ogień ze wszystkiego, co mają na pokładzie. Ogień salwy burtowej Zdemolował cały pomost wrogiej jednostki. Spada maszt z dalmierzem oraz część samego pomostu. Pancernik, na którym służył Sopoćko, przerywa ogień dopiero w odległości 4 tysięcy jardów od „Bismarcka”, który jest już teraz jedynie „Trupem unoszącym się na wodzie”.
Sopoćko opisuje swoje mieszane uczucia podziwu i złości. Złościł się, że niemiecki pancernik nie chce zatonąć i nadal jak gdyby drwiąc z wszystkich, dryfuje na falach oceanu. Podziw Polaka wzbudził sam okręt, jego piękno, majestatyczność i linia sylwetki, jak sam napisał:
»Nigdy w życiu nie widziałem piękniejszego okrętu. Ideał proporcji…«
Swoje uznanie wyraził również w stronę zaciętości i ducha marynarzy niemieckich, którzy niemalże z fanatyzmem prowadzili walkę.
Materiały źródłowe:
Eryk Sopoćko - "W pościgu za Bismarckiem"
Dzięki, jak zwykle świetny materiał.
OdpowiedzUsuńChwała bohaterom!