Strony

piątek, 7 kwietnia 2023

"Leyte" - Ostateczna porażka japońskiej floty

Douglas MacArthur był człowiekiem wielkich słów. Kiedy na wyraźny rozkaz prezydenta USA Franklina D. Roosevelta musiał opuścić Filipiny, zanim Japończycy zaatakowali je w marcu 1942 roku, zapisał w swoim dzienniku: „I shall return” (Wrócę tu).
Przygotowując się do dotrzymania tej obietnicy, w październiku 1944 roku zmobilizował armię dziennikarzy i fotoreporterów do nagłośnienia jego pomyślnego powrotu w ten zakątek świata.
MacArthur od miesięcy walczył o swój powrót na Filipiny, którego zwieńczeniem była scena, w której 20 października 1944 roku wraz ze swoim personelem i prezydentem Filipin Sergio Osmeną y Suico maszeruje zdecydowanym krokiem przez płytkie wody na brzeg filipińskiej wyspy Leyte. 


Generał Douglas MacArthur wraz ze swoim personelem ląduje na plaży Leyte. 20 Października 1944 roku.


By osiągnąć ten cel musiał zwyciężyć najpierw militarnie, jako amerykański najwyższy dowódca na południowym Pacyfiku, wyparł Japończyków z Nowej Gwinei w wyczerpujących walkach w dżungli, a następnie politycznie.
Jego konkurent w Azji Wschodniej, admirał Chester W. Nimitz, którego flota stopniowo podbijała środkowy Pacyfik, opowiadał się za inwazją na Tajwan, podczas gdy MacArthur chciał lądować na Filipinach. Samuel E. Morrison w swojej książce „Leyte” pisze:

»W tym czasie Połączeni Szefowie Sztabów uważali Formozę, Luzon i pewne miejsca na Wybrzeżu Chińskim za Alternatywne bazy, z których powinien zostać wykonany ostateczny atak na Japonię. Nie rozstrzygnęli oni jednak podstawowego problemu, czyli konfliktu między gen. MacArthurem i admirałami Kingiem i Nimitzem, dotyczącej dalszej koncepcji prowadzenia działań«.

Fakt, że pomysł MacArthura mógł ostatecznie zwyciężyć, był również po części zasługą armii japońskiej. Która swoją główną ofensywą w Chinach opanowała wszystkie bazy, z których można było wesprzeć atak na Tajwan. W ten sposób wyspa Leyte stała się celem największej operacji desantowej, jaka kiedykolwiek miała miejsce na Pacyfiku.
Do lądowania zebrała się ogromna armada. Amerykańskie oddziały inwazyjne liczyły około 160 tysięcy ludzi. W sumie wykorzystano ponad 220 okrętów wojennych i 500 transportowców, w tym 32 lotniskowce floty i eskortowe, dwanaście pancerników i 23 krążowniki.


Flota amerykańska w drodze do Leyte. Październik 1944 roku.


Japońska obrona na Leyte liczyła tylko 55 tysięcy żołnierzy, ale wciąż miała asa w rękawie, a mianowicie Zjednoczoną Flotę. Chociaż ta nie była w stanie podnieść się po ciężkich stratach od czasu porażki pod Midway w czerwcu 1942 roku, kiedy straciła cztery duże lotniskowce. Niemniej jednak nadal była poważnym przeciwnikiem, który miał najpotężniejsze okręty wojenne, jakie kiedykolwiek zbudowano, na czele z dwoma super-pancernikami „Yamato” i „Musashi”. Było też siedem innych pancerników, 19 krążowników i cztery lotniskowce. Jednak większość japońskich pilotów była tak niedoświadczona, że z trudem startowali z pokładu lotniskowca, nie mówiąc już o walkach powietrznych z ich amerykańskimi odpowiednikami.
Japończycy w pewnym momencie zdali sobie sprawę, że kolejnym celem wojsk amerykańskich będzie Leyte. By temu przeciwdziałać, cesarscy admirałowie opracowali plan, który był równie śmiały, co skomplikowany. Podzielili swoją flotę na cztery grupy.
Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych miała zostać zaskoczona przez dwie grupy operacyjne z północy i dwie z południa. Aby odciągnąć amerykańskie lotniskowce i szybkie pancerniki od stref lądowania, Japończycy zastosowali przynętę, która już niejako przypominała mające dopiero urzeczywistnić się desperackie samobójcze ataki pilotów kamikadze. Japończycy użyli w tym celu jedyne częściowo sprawne lotniskowce. Ich zniszczenie wzięto w cenę za umożliwienie pancernikom zaatakowania amerykańskiej floty desantowej.

Podczas gdy siły inwazyjne na Leyte szybko rozszerzały swoje przyczółki, Zjednoczona Flota rozpoczęła natarcie. Ponieważ amerykańskie okręty podwodne poważnie uderzyły w cesarskie zapasy paliwa, lotniskowce i ich statki eskortowe na Filipiny musiały wyruszyć z wewnętrznych wód japońskich. Trzy pozostałe stowarzyszenia ruszyły z Singapuru i archipelagu indonezyjskiego. W swojej książce „Leyte” autor napisał:

»W generalnych zarysach japoński plan „Sho-I” miał wyglądać następująco: Siły Północne Ozawy miały odciągnąć III. Flotę Halsey’a na północ tak by nie mogła ona przeszkadzać w dalszych działaniach. Centralne siły Kurity (nazwa nadana tym siłom przez Amerykanów), przechodząc przez cieśninę San Bernardino, oraz Siły Południowe Nishimury-Shimy, wypadając z cieśniny Suriago zamknęłyby nasze formacje inwazyjne i okręty wsparcia artyleryjskiego zgrupowane w zatoce Leyte i zniszczyłyby je. Jedynym elementem tego planu, jaki nasz wywiad znał, był gambit taktyczny polegający na użyciu lotniskowców jako przynęty. Marynarka US absolutnie nie mogła w to uwierzyć«.

Oczywiście Amerykanie nie zamierzali do tego dopuścić, podejmując środki zaradcze. Zadaniem grupy zadaniowej 34. była obrona amerykańskiej floty inwazyjnej. Z ośmioma dużymi lotniskowcami, każdy z 90 samolotami, a także wieloma lekkimi lotniskowcami z 50 samolotami na pokładzie i eskortą pięciu nowoczesnych pancerników, wyraźnie przewyższała Japończyków. A William „Bull” Halsey, ich energiczny dowódca, był zdeterminowany, by użyć tej siły bojowej w decydującym starciu.


Rozmieszczenie sił w trakcie walk w archipelagu Leyte w październiku 1944 roku.


Japońskie okręty płynące w kierunku Leyte z zachodu zostały zauważone przez amerykańskie samoloty zwiadowcze i okręty podwodne, gdy się zbliżały. Na dwie grupy zbliżające się od południa przez Cieśninę Surigao czekało ustawionych w japońskim kilwaterze sześć pancerników 7. Floty Stanów Zjednoczonych. Oznaczało to, że Japończycy mogli strzelać do Amerykanów tylko z dział rufowych, podczas gdy ci użyli pełnej siły swojej artylerii. Prawie wszystkie japońskie jednostki zostały zatopione w ciągu kilku minut. Na północy samoloty z lotniskowców dowodzonych przez admirała Halsey’a zdołały zatopić superpancernik „Musashi”, który został 30 razy trafieniony bombami i torpedami. Kiedy w efekcie formacja dowodzona przez admirała Takeo Kuritę zawróciła, Amerykanie zaatakowali japońskie lotniskowce wszystkim swoimi siłami w tamtym sektorze.
W tym momencie nastąpiło kilka błędów po amerykańskiej stronie. Zarówno dowództwo 7. Floty w Cieśninie Surigao, jak i admirał Niemitz w swojej kwaterze głównej na Hawajach założyli, z powodu wprowadzających w błąd raportów, że Halsey oddelegował swoje pancerniki i część swojej grupy zadaniowej, aby zabezpieczyć okręty desantowe u wybrzeży Leyte. Jednak tak nie było. Pancerniki wraz z większością lotniskowców szły na północ. 
Pozostałoby to bez jakichkolwiek skutków, gdyby Kurita kontynuował odwrót. Jednak po tym, jak amerykańskie samoloty zawróciły, japoński admirał ponownie zarządził zmianę kursu, tym razem w kierunku Cieśniny San Bernardino. W nocy cesarskie pancerniki przepłynęły bez przeszkód przez cieśniny, a o świcie dostrzegły lotniskowce eskortujące i transportowce floty inwazyjnej MacArthura. Fakt, że Japończycy jej nie zniszczyli, był zasługą odwagi załóg kilku amerykańskich niszczycieli, które przeciwstawiły się japońskim pancernikom, w efekcie podejmując się samobójczej walki bez szczęśliwego zakończenia dla nich. Morison w swojej książce napisał:

»Bitwa prowadzona wobec przytłaczającej przewagi przeciwnika, składała się z ogromnej ilości pamiętnych epizodów, świadczących o odwadze uczestników zmagań. Z całą pewnością złotymi zgłoskami zapisały się tu wykonane przez amerykańska eskortę ataki torpedowe i artyleryjskie. Admirał Clifton Sprague polecił swoim trzem niszczycielom wykonać pierwszy kontratak na ciężkie okręty japońskie o godzinie 07.16, zaraz po tym, jak jego lotniskowce eskortowe weszły w strefę deszczu. Jeden z niszczycieli był już w walce. Kurita był zaskoczony agresywnością Amerykanów i szybko doszedł do wniosku, że posiadali oni większe siły niż było to widać«.

Ponadto Kurita nie wydał swoim statkom jasnych instrukcji dotyczących celu. Zamiast systematycznie niszczyć prawie bezbronnych przeciwników, Japończycy marnowali swój potencjał, rozpraszając ogień. Udało im się zatopić tylko trzy atakujące ich niszczyciele i jeden lotniskowiec eskortowy, zanim się wycofali.


Japońska flota na Borneo, październik 1944 rok. Od lewej do prawej: "Musashi", "Yamato", niezidentyfikowany krążownik, i "Nagato".


W tym czasie transmisje radiowe dały Halsey’owi jasno do zrozumienia, że jego szybki atak na japońską grupę niemalże spowodował katastrofę.

»[…] nasze lotniskowce eskortowe przez cztery pancerniki … atakowane«.

W tej sytuacji dowódca 7. Floty poprosił o natychmiastową interwencję lotniskowców. Te jednak były o wiele za daleko na północ, by zdążyć, zainterweniować w walce.
Wiadomość radiowa Nimitz'a całkowicie zdenerwowała admirała.

»Gdzie, powtarzam, gdzie jest grupa zadaniowa 34, cały świat zadaje sobie to pytanie«

Zgodnie z zasadami amerykańskiego ruchu radiowego, ostatnie pół zdania było tylko wypełniaczem mającym na celu zmylenie japońskiego wywiadu radiowego. Jednak amerykański koder nie usunął od razu zbędnych słów, ale przedstawił swojemu admirałowi cały tekst. Po jego przeczytaniu Halsey uznał się za winnego katastrofy, doznał załamania nerwowego i natychmiast skierował swoje pancerniki na południe, podczas gdy on i lotniskowce czekali na powrót pilotów, którzy zatopili cztery japońskie lotniskowce. Kurita był jednak w stanie uciec z resztkami swojej grupy, w tym z ogromnym pancernikiem „Yamato”. W tej największej bitwie morskiej wszechczasów wzięło udział łącznie 236 okrętów wojennych i setki samolotów.

Amerykanie mieli tyle szczęścia, że uniknęli katastrofy i równowaga sił na morzu ponownie uległa znacznej zmianie. Wraz ze stratą czterech lotniskowców, trzech pancerników i dziesięciu krążowników, flota Tenno właściwie przestała istnieć jako narzędzie walki. Aby zachować twarz wobec oficerów armii, admirałowie uciekli się teraz do nowej, ostatecznie samobójczej taktyki: kamikadze.
„Kamikadze” (boski wiatr) tak japońscy przywódcy nazwali tą nową taktykę, która miała uratować cesarstwo przed upadkiem. Nie bez powodu pierwsze eskadry tych samobójczych samolotów nosiły mityczne nazwy, takie jak „Poranne Słońce” czy „Góra Kwitnących Wiśni”.
Za „ojca” tego sposobu walki uważa się wiceadmirała Takajiro Onishi, który został mianowany dowódcą sił powietrznych marynarki wojennej na Filipinach na krótko przed lądowaniem Amerykanów na Leyte. Podczas gdy flota japońska wciąż była w marszu na decydującą bitwę, podobno powiedział swoim oficerom na odprawie:

»Musimy wystawić do walki samobójcze jednostki myśliwców Zero wyładowanych bombami, aby zaatakować wrogie lotniskowce«.

Po tym, jak Amerykanie zatopili większość Zjednoczonej Floty, jedenaście maszyn nowego Korpusu Specjalnego rzuciło się na amerykańską flotę desantową. Dwa lotniskowce eskortowe zostały zniszczone, cztery poważnie uszkodzone. To więcej, niż udało się osiągnąć potężnym cesarskim pancernikom, kiedy poprzedniego dnia miały one prawie bezbronną flotę inwazyjną naprzeciw swoich dział.

Kamikaze atakuje amerykański lotniskowiec w październiku 1944 roku.


W książce „Leyte” znajduje się następująca relacja pierwszego ataku kamikaze:

»Lotniskowce Taffy 1 były akurat w trakcie przyjmowania na pokład i przezbrajania samolotów powracających z akcji, kiedy o godzinie 07.40 zaatakowały trzy nieprzyjacielskie maszyny startujące z Davao. Santee właśnie zakończył start pięciu samolotów bombowo-torpedowych i ośmiu myśliwców, kiedy z lewej burty pojawił się japoński samolot, który wypadł lotem nurkowym z chmur. Po chwili znalazł się tak blisko okrętu, że nie było czasu na użycie dział przeciwlotniczych. Kamikaze wpierw zasypał pokład lotniskowca gradem pocisków z działek, po czym runął na przednią część pokładu startowego i rozpędzony sunął po nim w kierunku pokładu hangarowego. Eksplozja wyrwała dziurę o wymiarach 15 na 30 stóp i wznieciła pożar nieopodal składowanych tam ośmiu 1000-funtowych bomb«.

Ostatecznie ugaszono pożar, jednak 43 marynarzy odniosło rany. Lotniskowiec „St. Lo” nie miał jednak tyle szczęścia. O godzinie 10:51 japońska maszyna runęła na jego pokład, przebijając go i eksplodowała tuż pod nim. W wyniku tego na pokładzie hangarowym doszło do kolejnych eksplozji bomb i torped. Morison w swojej książce opisał to następująco:

»Części poszycia pokładu, elementy podnośnika i samych samolotów, wyleciały w powietrze na wysokość kilkuset stóp. Okręt płonął od dziobu po rufę i o godzinie 11.25 pechowo przechylony St. Lo poszedł pod wodą otoczony gęstą chmurą dymu«.

Tego dnia Kamikaze atakowali trójkami i średnio za każdym razem jedna maszyna zdołała się przebić przez obronę przeciwlotniczą i krążące w powietrzu amerykańskie samoloty. Ciekawym faktem jest, że w tym momencie nikt nie zdawał sobie sprawy, że to nowa japońska taktyka walki. Dopiero kolejne ataki w późniejszych bitwach dały Amerykanom do myślenia. Spowodowało to, że początkowe użycie Kamikaze było nader obiecujące i skuteczne, zanim marynarka dostrzegła ten nowy problem i nauczyła się z nim radzić.


Eksplozja na lotniskowcu "St Lo" po uderzeniu Kamikaze 25 października 1944 roku.


Ostatecznie bitwa w zatoce Leyte przeszła do historii jako największa bitwa powietrzno-morska wszech czasów. W jej wyniku doszło do ostatecznego rozbicia floty japońskiej i przypieczętowania sukcesów spod Midway. Cały przebieg wydarzeń niemalże dzień po dniu możemy prześledzić w książce Samuela E. Morisona „Leyte”, którą polecam.






Materiay źródłowe:

Samule E. Morison - "Leyte"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.