Ulicą młynarską, przy akompaniamencie podkutych kopyt uderzających miarowo w kostki bruku, jechała bryczka. Nic by nie było w tym dziwnego, gdyby w niej nie siedziało czterech niemieckich żandarmów, którym z kolei przyglądała się bacznie grupka mężczyzn. Był to jeden z plutonów Armii Krajowej, Batalionu "Pięść" z 1. kompanii "Zemsta". Zegar w zajezdni tramwajowej wskazywał godzinę 17, kiedy kapral Hieronim Szpalerski ps. „Karaś” wraz z towarzyszami otworzyli ogień w stronę nazistowskiego patrolu. Mężczyźni uzbrojeni w „Parabelki” z zaskoczenia zaatakowali dobrze uzbrojonych Niemców. Nim przebrzmiał huk wystrzałów, czterech szkopów leżało na drodze, zalewając bruk swoją krwią. Powstańcy szybko podbiegli do ciał, by pozbierać leżące obok nich pistolety automatyczne. W tych dniach każda zdobyta na wrogu broń, była na wagę złota.
*Sfabularyzowany tekst na podstawie materiałów źródłowych.
Zbiórka plutonu "Agaton" na cmentarzu ewangelickim. 1 sierpnia 1944 roku. |
Początek
Godzina „W”, czyli wybuch powstania w Warszawie, została wyznaczona na 17. Jej paradoks polega na tym, że dla wielu powstańców, ten zryw zaczął się znacznie wcześniej, dla innych z kolei później. Kapral podchorąży Zdzisław Sierpiński ps. „Świda” wraz ze swoimi ludźmi rozpoczął walkę już o godzinie 13:50, kiedy został zatrzymany przez Niemców w trakcie transportowania broni z meliny do punktu koncentracji oddziałów AK. Natomiast wielu powstańców nie dotarło do wyznaczonych punktów na czas. Inni zaś zwykli cywile, dołączyli do powstania już w trakcie walk. Książka „Pamiętniki żołnierzy Baonu „Pięść” - Powstanie warszawskie”, to zbiór wspomnień zebranych przez podporucznika Andrzeja Zawadzkiego, które są prawdziwą kopalnią wiedzy na temat przeżyć, odczuć i przemyśleń ludzi, którzy postanowili w tamtych dniach poświęcić swoje życie dla wolnej Warszawy, dla wolnej Polski.
Jeży Sawicki, nie był w konspiracji, nie należał do AK i nie prowadził ani działań sabotażowych, ani dywersyjnych. Ten urodzony w Katowicach mężczyzna był zwykłym mieszkańcem okupowanej Warszawy. Był jednak Polakiem i czuł się patriotą. 1 sierpnia przebywał właśnie u znajomych na ulicy Młynarskiej 37, kiedy około godziny 16:30 zaczęła się strzelanina. W swoich wspomnieniach napisał:
Jeży Sawicki, nie był w konspiracji, nie należał do AK i nie prowadził ani działań sabotażowych, ani dywersyjnych. Ten urodzony w Katowicach mężczyzna był zwykłym mieszkańcem okupowanej Warszawy. Był jednak Polakiem i czuł się patriotą. 1 sierpnia przebywał właśnie u znajomych na ulicy Młynarskiej 37, kiedy około godziny 16:30 zaczęła się strzelanina. W swoich wspomnieniach napisał:
»O godzinie 16:30 młynarską jechał jakiś samochód wojskowy, który na wysokości kaplicy Halpertów został ostrzelany przez powstańców. Kierowca zginął na miejscu, a pomocnik został ranny. Obserwując powyższe zdarzenie, włączyłem się do akcji, proponując pomoc w tłumaczeniu w czasie przesłuchiwania rannego Niemca. Znam język niemiecki z gimnazjum, a także trwających dwa lata robót przymusowych w Rzeszy«.
Kiedy zaoferował swoją pomoc i przystąpił do tłumaczenia w trakcie wstępnego przesłuchania, zapytano go, czy potrafi strzelać. Gdy padła odpowiedź twierdząca, od razu wcielono go do oddziału. W książce „Pamiętniki żołnierzy Baonu Pięść” Sawicki wspomina to w następujący sposób:
»- Chcesz walczyć w szeregach AK? - pytano dalej.- Chcę z przekonania i porywu serca.- Serce schowaj na potem, teraz potrzebny nam jest hart ducha, celne oko i posłuszeństwo – zaznaczył indagujący, - Broń dostaniesz później, a teraz zmiataj do oddziału«.
W ten oto sposób w szeregi powstańcze wstąpił Jeży Sawicki ps. „Sowa”. Z tym do niedawna cywilem związana jest pewna anegdota. Mianowicie drugiego dnia walk, w trakcie przerwy w budowaniu barykady, „Sowa” siedząc z kolegami w okopie, opuścił na chwilę swoje miejsce, by napić się kawy. Garnki i dzbany z tym trunkiem były często przygotowywane przez mieszkańców i stawiane w bramach czy pod murami budynków. W każdym razie, gdy Sawicki wrócił do towarzyszy, ci w osłupieniu patrzyli na miejsce, w którym przed chwilą siedział. Teraz znajdował się tam duży kawał metalu. Odłamek po niemieckim ostrzale. Można rzec, że kawa uratowała mu życie.
Barykada na ul. Marszałkowskiej w trakcie powstania warszawskiego. |
O godzinie 17 Pluton Lucjana Wiśniewskiego ps. „Sęp”, likwidatora z oddziału 933/W, był gotowy do akcji. Dowódca plutonu, Tadeusz Towarnicki ps. „Naprawa”, otrzymał zadanie sprawdzenia terenu po ostrzelaniu przez inny oddział AK niemieckiego konwoju. Ciężarówki co prawda stanęły, szkopy jednak rozbiegli się po budynkach i krzakach. „Naprawa” wziął ze sobą kilku ochotników i ruszył do akcji. Jego podkomendni traktowali go z wielkim szacunkiem. Był dla nich bohaterem, który walczył z okupantem już w 39 roku, a następnie organizował oddziały konspiracyjne, oraz akcje likwidacyjne referatu 933/W. Trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych, nie musiał już nikomu udowadniać swojego męstwa i odwagi. Teraz wreszcie mógł robić to, na co czekał niemalże pięć lat, walczyć z najeźdźcą z bronią w ręku w otwartej walce.
Gdy oddział dotarł na miejsce przed ciężarówkami leżały ciała Niemców. Lucjan Wiśniewski wspomina:
»„Naprawa” lekko się wychylił i zaczął obserwacje w kierunku narożnika ul. Kaczej i zaraz z tamtego kierunku padł pojedynczy strzał. Nad głową „Naprawy” odpadł z narożnika tynk. „Naprawa” spostrzegł, skąd strzelają i oddał tam kilka strzałów. I znowu z tamtego kierunku padł pojedynczy strzał – tym razem celny. „Naprawa” zachwiał się do tyłu na minie i „Roma” i krzyknął:- Weźcie mnie chłopcy do bramy – pistolet wypadł mu z ręki i już nieprzytomnego ułożyliśmy go na klatce schodowej«.
Jego towarzysze broni zanieśli rannego na drzwiach do punktu sanitarnego. Jednak tam nie odzyskawszy przytomności, zmarł na stole lekarskim. Niemiecka kula trafiła go w wątrobę. W oczach jego podkomendnych była to nieodżałowana strata. Już pierwszego dnia zginął ich mentor, nauczyciel, określany przez nich jako jeden z najdzielniejszych żołnierzy okupacji.
Tak mijał pierwszy dzień tragicznego sierpnia 1944 roku. Powstańcy cieszyli się i płakali, radością napawały ich sukcesy, które dawały im wiarę w zwycięstwo, smutkiem natomiast polegli towarzysze. Nikt tego dna nie spodziewał się, że czekają ich 63 dni potu, krwi i męki.
Kanały
2 sierpnia oddziały powstańcze opanowały Pocztę Główną, Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych, Pałac Krasińskich, fabrykę Monopolu Tytoniowego oraz Elektrownię Warszawską. Drugiego dnia wydawało się, że wszystko zmierza ku pomyślnemu końcowi. Tego dnia Niemcy zamordowali 600 zakładników z więzienia mokotowskiego na Rakowieckiej oraz około 40 wiernych i zakonników przebywających w klasztorze Ojców Jezuitów.
Następnego dnia na niebie po raz pierwszy pojawiły się bombowce z czarnymi krzyżami i rozpoczęły bombardowania. Mimo to walczący odnotowali kolejne sukcesy, w polskie ręce przeszły Dworzec Pocztowy, Pałace Blanka i Mostowskich oraz Arsenał.
W pierwszych dniach, życie stracił Krzysztof Kamil Baczyński, brytyjskie i polskie samoloty zaczęły zrzuty z zaopatrzeniem, Gęsiówka została wyzwolona 5 sierpnia, 348 żydów zostało wyzwolonych przez oddziały AK wspierane zdobycznym czołgiem. Tego dnia zbrodniarze Dirlenwangera zamordowali na Woli 20 tysięcy cywili, a to był dopiero początek ich krwawych zbrodni w polskiej stolicy.
11 sierpnia 1944 roku Niemcy odbili z rąk polskich Wolę i Ochotę. Zgrupowanie „Radosław” wycofało się w kierunku Starego Miasta.
12 sierpnia przyniósł kolejne porażki. Utracono budynki Dyrekcji Wodociągów i Kanalizacji, Starostwa Grodzkiego Śródmiejsko-Warszawskiego, a także Wojskowy Instytut Geograficzny, Miejski Instytut Higieny i Dom Turystyczny. Dzień później okupanci weszli na Stawki, zamykając okrążenie starego miasta. Ten dzień okazał się tym tragiczniejszy, ponieważ w wyniku eksplozji zdobytego niemieckiego transportera z ładunkiem wybuchowym na ul. Kilińskiego przy Podwalu śmierć poniosło 300 osób. 18 sierpnia wróg zajął Zamek Królewski, a 19 Politechnikę Warszawską.
Dzień 20 sierpnia Przyniósł nieco radości po zdobyciu Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej (PAST-y) przy ul. Zielnej. Kolejnego dnia powstańcy podjęli próbę przebicia się z Kampinosu i Żoliborza, do oddziałów zamkniętych na Starym mieście. Walki trwały do 22 sierpnia, a próba niestety zakończyła się niepowodzeniem. Życie straciło 400 powstańców. Tego dnia udało się jednak zdobyć budynek Małej PAST-y.
Na starym mieście znajdował się sierżant Zygmunt Tomaszewski ps. „Orłow”. Jego zgrupowanie starało się przebić na zewnątrz w kierunku Kampinosu. W książce „Pamiętniki żołnierzy Baonu Pięść” zamieszczono jego wspomnienia z tego dnia:
Dzień 20 sierpnia Przyniósł nieco radości po zdobyciu Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej (PAST-y) przy ul. Zielnej. Kolejnego dnia powstańcy podjęli próbę przebicia się z Kampinosu i Żoliborza, do oddziałów zamkniętych na Starym mieście. Walki trwały do 22 sierpnia, a próba niestety zakończyła się niepowodzeniem. Życie straciło 400 powstańców. Tego dnia udało się jednak zdobyć budynek Małej PAST-y.
Na starym mieście znajdował się sierżant Zygmunt Tomaszewski ps. „Orłow”. Jego zgrupowanie starało się przebić na zewnątrz w kierunku Kampinosu. W książce „Pamiętniki żołnierzy Baonu Pięść” zamieszczono jego wspomnienia z tego dnia:
»21 i 22 sierpnia Muranów zostaje ponownie obsadzony przez nasze oddziały. Niemcy nie kwapili się z zajmowaniem opuszczonych terenów tym bardziej, że były one dozorowane ogniem z linii ul. Konwiktorskiej. Obawiali się ponadto z naszej strony jakiegoś podstępu. Ponowne zajęcia Muranowa było wstępem do przygotowywanego od pewnego czasu przebicia na Żoliborz. Niestety próba przebicia nie udaje się i kończy nasze marzenia o przedostaniu się do Kampinosu. Silne oddziały niemieckie zgrupowane w okolicach Dworca Gdańskiego odpierają nasze ataki, już nie tak zajadłe jak na początku powstania i jesteśmy zmuszeni do wycofania się. Są duże straty w ludziach i sprzęcie. Po tych dwóch nieudanych próbach opuszczamy ostatecznie Muranów i zajmujemy Stare Miasto«.
Po fiasku, jakim była próba ataku na dworzec, jak i olbrzymich stratach po próbach natarcia w kierunku boiska „Polonia” i Fortu Traugutta, morale powstańców były coraz gorsze. Ludzie ranni, wyczerpani, bez perspektywy na poprawę własnej sytuacji załamywali się psychicznie. Andrzej Nasierowski ps. „Sędzimir” widział w tych wydarzeniach ostateczna zapowiedź klęski.
»Była to klęska, która zaważyła być może na losach powstania, a na pewno na losach broniącej się Starówki«.
W tej beznadziejnej sytuacji podjęto decyzję, by kanałami ewakuować rannych na Żoliborz. Jednak na Starówce nie było przewodników, obeznanych w poruszaniu się nimi.
Oddelegowano więc trzech powstańców, którzy mieli najpierw sami przejść trasę i się z nią zapoznać. Poza tym mieli przygotować miejsce dla rannych, po których następnie mieli wrócić. Żołnierze zeszli do kanału 23 sierpnia 1944 roku na rogu ulic Franciszkańskiej i Sapieżyńskiej. Początkowo kanał ma wysokość zaledwie 80 cm, dopiero później powiększa się do „komfortowych” 180 cm. Nasierowski wspominał swoje pierwsze wrażenia w następujący sposób:
»W kanale uderza nas ciemność i smród. Kanał jest oślizły, ale względnie suchy. Trudno się poruszać. Na klęczkach niebezpiecznie, gdyż można się pokaleczyć. Poruszamy się więc w pozycji kucznej, bardzo wolno. Zmęczeni dochodzimy do kolektora. Chwile się zastanawiamy i skręcamy w prawo. Na ścianie zaznaczam miejsce naszego przejścia«.
Ludzie brodzą po kolana w cuchnącej i zimnej wodzie, trzymając się za pasy, idą w ciemność bez pewności czy kierunek jest odpowiedni. Po około dwóch godzinach dotarli do kaskady, gdzie łączyły się dwa kolektory. Według wytycznych powinni znajdować się już w okolicy punktu docelowego. Nad ich głowami widać włazy, z których jeden jest uchylony a drugi zupełnie otwarty, powstańcy postanowili sprawdzić swoją pozycję.
»Najpierw wchodzę ostrożnie i cicho do uchylonego włazu, ale niestety nic nie mogę zobaczyć, wobec tego schodzę na dół i ponownie wdrapuje się do włazu z odsłonięta pokrywą. Gdy znalazłem się już na górze, widzę na wysokości oczu tory kolejowe, a po prawej stronie w dali zabudowania ul. Zajączka. Obracam się, patrzę za siebie i z przerażeniem widzę buty leżącego i śpiącego niemieckiego żołnierza«.
Szczęście było tym razem po stronie „Sędzimira” i jego towarzyszy. Szybko opuścili to miejsce, idąc na wyczucie. Po ponad dwóch godzinach usłyszeli głosy w dali naprzeciwko siebie. Na szczęście były to polskie głosy, a „delegacja” dotarła w końcu do celu. Na Żoliborzu było w porównaniu o wiele spokojniej. Wymęczeni i brudni „pielgrzymi” mogli się umyć, zjeść ciepły posiłek i odespać nieco.
Ewakuacja rannych niestety nie przebiegła tak pomyślnie. Pierwszą grupę, w której znajdował się Stefan Matuszczak ps. „Porawa”, została namierzona przez Niemców czatujących u wejścia kanałów i obrzucona wiązkami granatów. Przeszli jedynie nieliczni. Kolejna została zmuszona do zawrócenia i powrotu na Stare miasto.
Upadek
Powstanie upadło. 3 października, krótko po północy generał „Bór” Komorowski złożył swój podpis na akcie kapitulacji, ostatecznie kończąc gehennę wielu tysięcy walczących o wolność, a w ostatnich dniach o przetrwanie. Tak naprawdę walki ustały już 1 października, kiedy komenda główna AK wysłała swoich emisariuszy do Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, w celu pertraktacji.
Ostatecznie jednak historia tego zrywu zakończyła się 5 tego miesiąca, kiedy ostatnie oddziały opuściły miasto. Do ostatnich godzin pobytu powstańców w martwej stolicy nadawało powstańcze radio, ostatnie egzemplarze prasy podziemnej. Do końca działały struktury dowódcze, koordynując wychodzenie i składanie broni. Poczta harcerska zakończyła swą działalność również dopiero w tym dniu.
Niemieccy zbrodniarze, pomimo olbrzymiej przewagi w ostatnich dniach, zgodzili się na kilka warunków. Powstańcy po złożeniu broni mieli być traktowani na równi z regularną armią i pójść do niewoli na prawach kombatanckich. Ludność cywilna natomiast miała uniknąć odpowiedzialności zbiorowej i po opuszczeniu miasta pozostawiona w spokoju. Niemcy obiecali również oszczędzić mienie publiczne i zabytki miasta. Jakie były tego powody? Można tu spekulować, że zależało im na jak najszybszym „uwolnieniu” zaangażowanych oddziałów, które były potrzebne gdzie indziej. Można się również pokusić o stwierdzenie, że obawiali się wznowienia ofensywy sowieckiej i wsparcie powstańców przez czerwonoarmistów, a przede wszystkim przez armię tak zwanego Ludowego Wojska Polskiego. Tak czy inaczej, jak można się było spodziewać, postulaty zawarte w akcie kapitulacji nie zostały uhonorowane. Jedynie powstańcy mogli liczyć na traktowanie „po wojskowemu”. Cywile zostali natomiast wysłani do obozów koncentracyjnych i do pracy przymusowej. Rzesza potrenowała wielu rąk do pracy przy kopaniu rowów i wznoszeniu umocnień, by bronić upadłą już strawę i wydłużyć agonię niemieckiego narodu, a zarazem gehennę milionów zniewolonych i eksterminowanych przez nią ludzi. 9 Października Niemcy przystąpili do sukcesywnego rozkradania i wyburzania miasta. Historia narodu polskiego i jego stolicy miała się tu zakończyć…
Podpisanie "Układu o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie", Ożarów Mazowiecki noc z 2 na 3 października 1944 roku. |
»A jednak tym razem jeszcze nie nasza kolej. Już od samego świtu 29 września słychać z północnego zachodu ciężką nawałę ogniową. Niemcy wzięli się za Żoliborz, choć wczorajszy przedpołudniowy alarm w naszym plutonie sprawiał wrażenie, że dalsze tłumienie powstania obejmie teraz śródmieście. […] Czy przetrzymają ten ogień, który wyraźnie wygląda na ostateczne przygotowanie do szturmu, czy obronią Żoliborz? Pytania te chodzą mi natrętnie po głowie, podczas gdy w rejonach walk na wschodzie zapadła nagła, niczym niewytłumaczona cisza. A tu Bach znów wystąpił z propozycjami podjęcia dalszych rozmów kapitulacyjnych, zaczynając od uzgodnienia dotyczącego ewakuacji ludności cywilnej.Broń jako taką jeszcze mamy, amunicji każdy w swoich prywatnych zapasach też ma, choć jej nigdy nie ujawnił i trzymał na ostatni moment, żeby umrzeć w butach (moje marzenie do dziś). Myślę, że nie tylko my ją zachowaliśmy, ale inni żołnierze z oddziałów liniowych, jednak z żywnością jest już bardzo źle«.
Od połowy sierpnia na pomoc Warszawie miały przybyć oddziały AK spoza miasta. Jednak były skutecznie zatrzymywane zarówno przez Niemców, jak i żołnierzy Armii Czerwonej. Natomiast 27 września Niemcy rozpoczęli operacje „Sternschnuppe”, mającą na celu likwidację powstańczych sił w Puszczy Kampinoskiej. 29 września Polacy w trakcie wycofywania znaleźli się pod Jakorowem, gdzie doszło do ostatecznego rozbicia zgrupowania Kampinos. Ryszard Bielański ps. „Rom” z Kompanii „Zemsta”, po przejściu do Puszczy Kampinoskiej stał się częścią przebywającego tam zgrupowania. Brał udział w tej ostatniej bitwie.
»Zgrupowanie „Kampinos” przed przybyciem na miejsce swojego Waterloo przedstawiało malowniczego węża liczącego parę ładnych kilometrów. Dotarliśmy do miejsca wyznaczonego przez mjr. „Okonia” na postój. Dlaczego wybrano akurat skrzyżowanie szosy z torem kolejowym, pozostaje tajemnicą strategiczną dowództwa. My przyjęliśmy z ulgą wiadomość o odpoczynku po całonocnym marszu. Było około 9.00. Po dwóch, trzech godzinach nadleciał dwukadłubowy Foke-Wulf, polatał, polatał i wybył. Po jakimś czasie nadleciały Messerschmitty i dały do zrozumienia, że żarty się skończyły«.
Rozpoczęła się walka z Niemcami. Koło godziny 16 Polacy próbowali nacierać w kierunku torów, ale nadjechały improwizowane pociągi pancerne, z uszkodzonymi czołgami na platformach, te jednak zaczęły razić powstańców ogniem. „Rom” opisuje:
»Sceny szczególnie rozgrywające się w taborach, były wstrząsające nawet dla Lucka, który został ranny w tej akcji. Por. „Porawa” jeszcze raz zebrał kompanię. Zaczął się diabelski taniec«.
Nadejście niemieckich czołgów rozbiło jednak szeregi kompanii. Próbowano je jeszcze unieszkodliwić PIAT-em jednak bez skutecznie. Dowódca z częścią kompanii zniknął z pola widzenia Bielańskiego. Zresztą zamieszanie i panika ogarnęła całe zgrupowanie. Niemcu, atakowali z powietrza i niemalże każdego kierunku. Powstańcy znaleźli się w piekielnym tyglu. Niemogący się skryć w rowach kawalerzyści Chaotycznie galopowali po przedpolu.
»Wreszcie, gdy Zygmuś „Puchacz” kopnięty przednimi kopytami wykonał prawidłowe salto i znalazł się nieco oszołomiony i ze zgłupiałą miną za rowem, miarka się przebrała. Zdecydowałem:- Wiecie co? Chodźmy gdzieś spokojnie sobie usiąść, bo ci kobylarze naprawdę nas pozabijają«.
Całe zgrupowanie zaczęło się rozpraszać i każdy małymi grupkami, na własną rękę starał się uniknąć śmierci. Część żołnierzy „Kampinosu” za przyzwoleniem opuściło oddział i przeszło do cywila wracając do swoich domów. Lucjan Wiśniewski ps. „Sęp” opisał te chwile w swoich wspomnieniach:
»Stopniowo, jak przybywało nam przebytych kilometrów, grupa nasza topniała, już czwartego dnia było nas około czterdziestu. Zresztą por. „Czcibor” jasno postawił sprawę: kto chce, niech się ukrywa, dalej niech idą ci, którzy muszą lub są na to zdecydowani. Odchodzili przeważnie ludzie mieszkający pod Warszawą, natomiast ci z Warszawy nie bardzo wiedzieli dokąd się udać, tym bardziej, kiedy dowiedzieliśmy się po drodze, że Powstanie upadło. Nie mieli się także gdzie podziać „Doliniacy” ze wschodu«.
W mieście wyczerpani, głodujący, brudni, zaszczuci przez niemieckich bandytów ludzie nie tracili nadziei niemalże do końca. Już nawet nie tyle wiara trzymała ich przy życiu ile poczucie obowiązku i miłości do towarzyszy oraz ojczyzny.
Flaga na Dworcu Pocztowym przy ulicy Żelaznej, miedzy ulicą Chmielną a Alejami Jerozolimskimi, w ostatnich dniach powstania. |
Ostatniego dnia września na Śródmieściu Andrzej Zawadzki ps. „Andrzejewski” kończył swój bój z ulgą jednak jak gdyby niechętnie, niedowierzając.
»W nocy okładają nas niemiłosiernie z ciężkich moździerzy. Od strony placu Politechniki też jakieś strzelanie. Nie mogę zupełnie spać, a od rana 30 września przejmuję służbę. Podczas zmiany dowiaduję się od kończących służbę, że jeszcze przed świtem płk dypl. „Wachnowski” wyszedł wraz z grupą oficerów na miasto. Czyżby szedł pertraktować z Niemcami? Tak wygląda. Zza Wisły grzmi artyleria. Czyżby znowu nadzieja? Ileż to razy niestety zawiedziona. Nad Żoliborzem przewalają się detonacje, jak gdyby przechodziła tram ciężka burza z piorunami. Wśród nas wyczuwam podniecenie i przygnębienie zarazem. […] Nareszcie wraca płk dypl. „Wachnowski”. Prawie od razu rozchodzi się wieść o zawieszeniu broni 1 i 2 października. Jest to preludium do kapitulacji. My czujemy się jak podcięci. Niebo płacze«.
Powstańcy wychodzą z Warszawy pokonani. Konające miasto żegna ich gruzami, gryzącym dymem i fetorem trupów. Wielu z nich płacze, tak jak Danuta Hibner ps. „Nina”, że walka skończona, że ich sen o wolności nie będzie się śnić dalej. Sen, który zaczął się 66 dni temu i miał się ziścić w przeciągu kilku dni. Koszmar trwał jednak ponad dwa miesiące. Maszerują w kolumnie z podniesionymi głowami. Jak wspominał kapitan Stanisław Jankowski ps. „Agaton” równym krokiem:
»Po drugiej stronie pusty plac przed politechniką, w głębi Niemcy. Jeszcze Polska nie zginęła! Na prawo patrz! Stojący obok ksiądz błogosławił przechodzące oddziały. Szliśmy wyrównanymi czwórkami…«
»A w obozie? W obozie zobaczymy, jeżeli nas z punktu nie rozwalą. Teraz nasza kolej«.
Tak długo będzie Polska, puki ostatnie serce nie przestanie bić i ostatnia kropla krwi nie zaschnie zmieszana z pyłem na ziemi. Pamiętajmy...
*Materiały źródłowe:
Andrzej Zawadzki - "Pamiętniki żołnierzy baonu "Pięść". Powstanie Warszawskie"
Dzięki za kolejny wpis!
OdpowiedzUsuńPiękna i tragiczna historia
OdpowiedzUsuńJesteś wierny i niezawodny jak powstaniec, dzięki!
OdpowiedzUsuńCześć i chwała bohaterom! Ukłony dla pamiętających i krzewiących historię wolnej, niepodległej Polski.
OdpowiedzUsuńPodziw i podziękowanie za pamięć o bohaterach,za przypominanie co przeżyli,co czuli,do czego tęsknili,jak przeżywali zwycięstwo i klęskę
OdpowiedzUsuń