czwartek, 28 lutego 2019

Herman Joe - Człowiek, który oszukał przeznaczenie

Sobota 4 listopada 1944 roku, godzina 16:54

Halifax B MK.III ospale oderwał się od płyty lotniska Driffield w Yorkshire. Ciężki czterosilnikowy bombowiec z 466 Australijskiego Dywizjonu Bombowego zaczął się wzbijać w powietrze. Siedzący za sterami młody pilot spojrzał przed siebie i uśmiechnął się pod nosem. Przednim rysował się zapierający dech w piersiach widok. Ponad 740 samolotów przesuwało się wolno po niebie. Oprócz Halifaxów widział również ociężałe Lancastery i smukłe Mosquito.
- No Joe, lecimy nad Bochum. To już ostatni raz, ostatni...
Zamruczał pod nosem, do siebie. 
Niebo robiło się już czarne, a zmrok gęstniał coraz bardziej, kiedy o 18:40 nad miastem przemysłowym w Zagłębiu Ruhry rozległ się basowy szum bombowców. Joe nie wiedział, o czym myśli jego załogo gdy bomby spadały na niemieckie zabudowania, on liczył już godziny do powrotu na wyspy. Jego kolejka dobiegła końca. Kiedy luk bombowy opustoszał, Halifax Joego o numerze LV963 HD-D wykonał wraz z eskadrą zwrot i skierował się na północny zachód. Dało się jednak wyczuć napięcie panujące w tej blaszanej, podrzucanej prądami powietrza, puszce. Po pięciu minutach się zaczęło. Pomarańczowo czerwone rozbłyski, niczym balony ciekłej stali zaczęły wykwitać wokół alianckich samolotów. Joe spojrzał na wysokościomierz, wskaźnik drgał w okolicach 10.000 stóp. Nagle maszyną szarpnęło i zatrzęsło. Niemieckie FlaKi stawały się coraz bardziej nachalne. Flight lieutenant Hermann gorączkowo myślał jak uniknąć ostrzału, kiedy jeden ze szperaczy oświetlił jego kokpit krzyknął do interkomu 
- Cholera! Załóżcie spadochrony szybko! 
W tym samym momencie Halifaxem wstrząsnęło potężne uderzenie. Niemcy trafili maszynę Joego w spód kadłuba, zaczęło nią strasznie trząść. Pilot widział pod sobą płomienie, jego samolot się palił, instynktownie poderwał Halifaxa w górę. Jednak już po chwili niemal w zsynchronizowany sposób, niemieckie pociski walnęły w oba skrzydła bombowca, te zaś zapłonęły niczym dwie zapałki.
- Skakać! Skakać! 
Krzyczał Joe, odpinając się z fotela. Jego spadochron leżał nadal w tylnym przedziale. Poderwał się na nogi i gdy postawił pierwszy krok, skrzydła Halifaxa zaczęły się odłamywać, a samolot przewrócił się do góry "brzuchem" Joe poleciał na przyrządy i szybę kokpitu. Gdy maszyna rozlatywała się na kawałki, widział dwóch swoich kolegów, którzy razem z kawałkami bombowca spadają ku ziemi. 
Kiedy już przestał krzyczeć i się szamotać, widział rozbłyski artylerii przeciwlotniczej, płonące maszyny i spadające części samolotów. W drodze na spotkanie z ziemią obrócił się na brzuch, myśli wirowały mu w głowie niczym jego kruche ciało w trakcie tego swobodnego spadku. 
- Może jak uda mi się wpaść do jednego z tych jezior, albo rzeki to zdołam przeżyć...
Pomyślał. 
Kapitan Joe Hermann kończył właśnie swoją kolejkę, spadając z pięciu tysięcy metrów bez spadochronu ku ziemi.   
* Sfabularyzowany tekst na podstawie materiałów źródłowych.


Flight Lieutenant Joseph B. Herman

4 listopada 1944 roku był dniem, którego kapitan lotnictwa Joseph Bernard Herman, miał nie zapomnieć już do końca życia. Tej sobotniej nocy wydarzył się cud, inaczej nie można nazwać tego nieprawdopodobnego zdarzenia. Joe, pilot jednego z bombowców Royal Australian Air Force, na wysokości około 5.500 metrów wypada bez spadochronu z rozlatującej się maszyny. W tym momencie powinna się skończyć ta opowieść, jednak tym razem ma ona swój ciąg dalszy. Joe Herman przeżył swój "upadek", udało mu się również dożyć do końca wojny. Oto nieprawdopodobna historia 21-latka, który przeżył własną śmierć.

 Australia i jej udział w wojnie na kontynencie europejskim jest tematem nieco pomijanym, jednak kraj ten wypowiedział wojnę III Rzeszy już w 1939 roku razem ze swoim sojusznikiem, jakim była Wielka Brytania. Jednakże z powodu marginalnego zaangażowania się Anglików na Pacyfiku, którzy przeżywali własne kryzysy, Australijczycy postanowili zacieśnić stosunki z stosunki USA. Nie znaczy to jednak, że nie było ich na europejskim teatrze wojennym. W marcu 1941 roku marynarka australijska brała udział w bitwie z Regia Marina u przylądka Matapan. A tego samego roku w kwietniu, Australijczycy brali udział w kampanii bałkańskiej, gdzie stoczyli przegraną bitwę z Niemcami pod Termopilami. Zaczęto również formować australijskie dywizjony myśliwskie i bombowe na Wyspach Brytyjskich. Jednym z nich był 466 Dywizjon Bombowy Królewskich Australijskich Sił Powietrznych. Z tą formacją wiąże się jedna z bardziej nieprawdopodobnych historii, które wydarzyły się w trakcie II wojny światowej.
Jak wielu młodych Australijczyków, również i Joseph Bernard Herman zaciągnął się do wojska. Trafił do 466. Dywizjonu bombowego, który powstawał w Anglii od października 1942 roku. Początkowo wyposażeni w bombowce Wellington, Australijczycy latali od stycznia 1943 roku z misjami bombowymi nad III Rzeszę, oraz zajmowali się zrzucaniem min morskich na Morzu Północnym.
Pod koniec tego roku australijski dywizjon otrzymał czterosilnikowe bombowce Handley Page Halifax, jedną z takich maszyn miał właśnie pilotować Joe. Przeszkolenie na ten ciężki i duży w porównaniu z Wellingtonem samolot, przebiegło dosyć specyficznie. Dowódca eskadry, Ted Eggleton, zabrał 21-letniego Josepha na 20-minutowy lot. Po wylądowaniu "uczeń" miał powiedzieć:

"Byłem OK, mogę już sam latać tym czymś."
      
Jego maszyna została oznaczona jako LV936 HD-D, "D" oznaczało "Dog". Załogę kapitana Hermana stanowiło 6 żołnierzy: Inżynier pokładowy sierżant Harry Walter Knott, był jedynym anglikiem w składzie. Nawigator porucznik William Nicholson, bombardier sierżant David "Little Joe" Underwood, radiooperator plutonowy Alexander Duncan, górny strzelec sierżant John "Irish" Martin Vivash i tylny strzelec sierżant Michael "Mac" McIvor Wilson.

Załoga bombowca  Handley Page Halifax MK.III  LV936 HD-D, we wrześniu 1944 roku. Góra od lewej: Alexander Duncan, Michael "Mac" McIvor Wilson, John "Irish" Martin Vivash, Harry Walter Knott. Dół od lewej: David "Little Joe" Underwood, Joseph "Big Joe" Bernard Herman,  William Nicholson.    

   4 Listopada 1944 roku, Joe miał na swoim koncie już 33 misje bojowe, a jego kolejka miała się już kończyć. Ostatni lot bojowy miał się odbyć nad Bochum, miasto w Zagłębiu Ruhry. Celem były huty stali i kopalnie węgla, liczące się ośrodki przemysłowe w machinie gospodarczej III Rzeszy.
Krótko przed godziną 17 Handley Page Halifax B.III wystartował z lotniska w Driffield i dołączył do 748 innych alianckich bombowców, zmierzających nad ośrodek przemysłowy III Rzeszy. Już w trakcie podejścia do celu "Dog" został dwukrotnie wykryty i oświetlony przez niemieckie szperacze. Dzięki doświadczeniu Josepha udało się wymanewrować ostrzeliwujące ich baterie przeciwlotnicze. O 18:40 rozpoczęło się bombardowanie Bochum, na miasto zrzucono około 14.000 bomb, a życie straciło co najmniej 944 cywili.
Po opróżnieniu luku bombowego Herman skierował swoją maszynę w stronę wysp. Zgodnie z instrukcjami zszedł z wysokości 18.000 stóp na około 10.000. Według jego relacji, po 5 minutach w okolicy Velbert i Neviges, zaczął się zacięty ogień przeciwlotniczy. Już wtedy miał dziwne przeczucie, że dzieje się coś niedobrego. Kiedy niemieckie pociski zaczęły eksplodować niebezpiecznie blisko jego maszyny, poradził, aby każdy założył spadochron. On sam nie miał go na sobie, zdjął go na początku lotu, ponieważ było mu niewygodnie. Nagle jeden z pocisków trafił Halifaxa w kadłub, tuż za tylnym wspornikiem skrzydeł. Herman zaczął wznosić maszynę, by uciec przed ogniem wroga. Udało mu się wznieść na około 17500 stóp, nim dwa pociski trafiły bombowiec w skrzydła. Znajdowały się tam zbiorniki z paliwem, więc samolot zapłonął niczym pochodnia. Joe rozkazał opuścić samolot. Inżynier pokładowy Harry Knott, nie słyszał rozkazu, ponieważ zdjął swoje słuchawki w trakcie próby gaszenia pożaru. Joe starał się jeszcze przez pewien czas utrzymywać Halifaxa w miarę stabilnie by jego ludzie mogli bezpiecznie wyskoczyć z rozpadającej się maszyny. W swoich słuchawkach usłyszał głos Vivasha, który raportował, że odłamki raniły go w nogę. Herman odpiął pasy i zerwał się z fotela, zamierzał ubrać swój spadochron, który leżał gdzieś w przedziale inżynieryjnym. Zobaczył jak "Irish", który najwidoczniej zdołał wydostać się ze swojej ciasnej wieżyczki, czołga się w stronę luku. Widać było, że cierpi z bólu. Z tyłu zamajaczyła postać Knotta, zdezorientowany patrzył na swoich kolegów. W tym momencie kontem oka Joe zobaczył, jak prawe skrzydło się odłamuje. Halifax przewrócił się na grzbiet, tracąc również lewe skrzydło, a płomienie pojaśniały od rozprężającego się paliwa. Trzech lotników walnęło o sufit maszyny, która w następnej chwili eksplodowała, wyrzucając ich ze swego wnętrza.


Bombowiec Handley Page Halifax MK.III LV936-HD-D "Dog" z 466 Dywizjonu Bombowego, w locie nad Niemcami rok 1944.

Herman w pierwszej chwili zaczął się szamotać i krzyczeć z przerażenia. Zdał sobie sprawę, że nie ma spadochronu i zaraz roztrzaska się o ziemię. Po chwili jednak uświadomił sobie, że nic mu to nie da i że nie chce swoich ostatnich sekund spędzić na wrzasku i bezsilnej szamotaninie. Obrócił się na brzuch, w świetle flar, wybuchów i księżyca widział srebrne nitki rzeki i plamki jezior. Ogarnął go surrealistyczny optymizm, pomyślał, że być może uda mu się przeżyć jak trafi w wodę. Ta myśl, tak szalona, a jednak w pewnym sensie faktycznie przyczyniała się do jego ocalenia. Spokój, który go po niej ogarnął, umożliwił mu reakcję, która uratowała mu życie. Spadając bezwładnie ku ziemi, Joseph Herman nagle uderzył w coś miękkiego, nim instynktownie zamknął ramiona i chwycił się tego czegoś, pomyślał:

"Jeśli to jest śmierć, to nie jest taka straszna..."

 John "Irish" Vivash, po tym jak Joe wydał rozkaz do opuszczenia maszyny, z wielkim trudem zdołał wypełznąć ze swojej ciasnej wieży górnego strzelca. Noga bardzo go bolała i mocno krwawiła, czuł, jak zaczyna powoli cierpnąć. Nie był w stanie iść, więc musiał się czołgać do wyjścia. Zastanawiał się, jak wyląduje z nogą, której nie czuje, miał nadzieję, że nie złamie sobie przy tym drugiej. Gdy był już prawie przy luku, samolot nagle fiknął kozła. Ostatnie co pamiętał był widok odłamujących się skrzydeł  i błysk eksplozji. Automatycznie i bezwiednie musiał otworzyć swój spadochron i po chwili gdy odzyskał pełną świadomość, poczuł zimny wiatr na twarzy i nieprzyjemne uczucie spadania. Nad jego głową otworzyła się biała czasza i szarpnęła nim, wprawiając w ruch wahadłowy. Nagle, nadal spadając w ciemności, przestał się bujać i poczuł dziwny ciężar w nogach. Jedną ręką sięgnął w dół do swojej rannej nogi i doznał szoku, poczuł, że nie jest sam. Nagle cała sytuacja przybrała dosyć groteskowy wymiar. Wiszący na spadochronie strzelec pokładowy odezwał się w ciemność:

"- Jest tu jeszcze ktoś?
- Tak ja... 
- Gdzie jesteś?
- Wiszę na tobie, na twoich nogach.
- Joe, to Ty?
- Tak, ale nie mam spadochronu Irish. Najwidoczniej uderzyłem w ciebie w czasie mojej drogi w dół."
          
Herman miał nieprawdopodobne szczęście. Według ekspertów szansa na takie zrządzenie losu jest zupełnie niemożliwa. Obaj mężczyźni po wyrzuceniu z samolotu musieli znajdować się idealnie w jednej linii. Joe musiał trafić na swojego strzelca dokładnie w tym ułamku sekundy, gdy ten otworzył spadochron, a spowodowane tym szarpnięcie pociągnęło go lekko w bok, układając nogi i ciało na krótko w pozycji poziomej. Tak, aby spadający za nim Herman mógł się go chwycić w chwili kolizji. Odległość między nimi nie mogła być ani zbyt duża, ani zbyt mała. W przeciwnym razie uderzenie mogłoby ich nawet zabić.
Dwójka lotników opadał dosyć szybko, ze względu na zwiększony ciężar, na jednym spadochronie. Herman zamierzał na krótko przed spotkaniem z ziemią puścić nogi swojego wybawcy, by wylądować w miarę bezkontuzyjnie. Jednak z powodu ciemności i koron drzew, które zauważyli w ostatnim momencie, okazało się to niemożliwe. Spadli więc szczepieni na ziemię, pierwszy Joe a na niego "Irish". Herman upadł na plecy, a jego kolega spadł całym ciężarem na jego tułów, łamiąc mu trzy żebra.  Pomimo tych obrażeń udało im się zakopać spadochron, z którego Joe oderwał kilka strzępów płótna i zrobił prowizoryczny opatrunek na nogę rannego Johna.


John "Irish" Martin Vivash

Jak się później okazało, inżynier pokładowy Harry Knott również bezpiecznie wylądował, zakopał swój spadochron i ruszył na zachód w stronę holenderskiej granicy. Został jednak schwytany przez Niemców 9 listopada, w trakcie próby przeprawienia się przez Ren. Pierwotnie znalazł się w "Dulag Luft" obozie przejściowym głównie dla lotników angielskich i amerykańskich. Następnie przetransportowano go do "Stalagu Luft 7 Bankau" w Bąkowie w obecnym województwie opolskim, z którego ewakuowano go do obozu "Stalag Luft 3a Luckenwalde" pod Berlinem. Udało mu się przetrwać do końca wojny i wrócić do Anglii.

Sierżant Harry Walter Knott

Pozostała czwórka lotników, pomimo że opuścili Halifaxa, zanim ten rozleciał się na kawałki, nie miała tyle szczęścia co ich koledzy. Hans Kampmann wtedy 13-letni chłopiec był jednym ze świadków wydarzeń z 4 listopada.

"Samolot rozbił się niedaleko gospodarstwa Schepershof. Wiadomość o tym rozniosła się stosunkowo szybko. Z kilkoma chłopakami pobiegliśmy w miejsce katastrofy. Wehrmacht był już na miejscu i żołnierze zaczęli zdejmować z drzew ciało lotnika".
      
Z kolei inny ze świadków, wtedy 15-letni Paul Kuhlendahl, dodaje:

"Jeden z lotników wisiał na spadochronie na drzewie, [kiedy przyszedłem] był już martwy. Inny, ranny, leżał na ziemi. Podeszliśmy do niego i moją łamaną angielszczyzną chciałem go wypytać, ale on powtarzał jedynie: 
- Wody, wody..."

Wody nie dało rady zorganizować, jednak podstawiono szybko wóz drabiniasty i złożono na nim jednego z Australijczyków. W eskorcie 4 osób, miejscowych członków NSDAP i policji, odtransportowano go szpitala w Neviges. Jednak nim tam dotarł, okazało się, że ranny zmarł z powodu rany postrzałowej. 6 lipca 1945 roku udowodniono zabójstwo Australijczyka jednemu z policjantów eskortujących go do szpitala. Rannym Australijczykiem, oraz martwym wiszącym w drzewach byli nawigator porucznik William Nicholson i bombardier sierżant David "Little Joe" Underwood. Nie wiadomo jednak, który był kim. Pozostali, czyli radiooperator plutonowy Off Alexander Duncan oraz tylny strzelec sierżant Michael "Mac" McIvor Wilson, zginęli na miejscu. Najprawdopodobniej zastrzelono ich jeszcze w powietrzu lub już koło szczątków ich maszyny. Całą czwórkę pochowano 8 listopada 1944 roku na cmentarzu protestanckim w Neviges, działka L rząd 3. Z niewiadomych powodów na krzyżu umieszczono napis "amerykańscy lotnicy", a pochówek nie został wpisany do dziennika pogrzebów. W kwietniu 1946 roku Amerykanie dokonali ekshumacji i stwierdzili w grobach obecność Australijczyków. 1 grudnia 1947 roku ciała zostały przeniesione na brytyjski cmentarz wojskowy w Reichswald, pod holenderską granicą. W 1948 roku udało się ostatecznie stwierdzić tożsamość martwych lotników.
  
Groby poległych lotników Halifaxa LV936-HD-D "Dog" na brytyjskim cmentarzu wojskowym Reichswald.
Plutonowy Alexander Duncan,  sierżant Michael M. Wilson,  sierżant David Underwood,    porucznik William Nicholson

Herman i Vivash, również skierowali się w stronę Holandii. Przemieszczali się nocami, a za dnia spali w lasach i stodołach. Jednak 9 listopada nad ranem zostali schwytani. Popełnili błąd prosząc o pomoc miejscowych na jednej z farm w Wülfrath. Chłopi zaalarmowali policję i dwóch Australijczyków zamknięto w celi na komisariacie, by na drugi dzień przekazać ich gestapo. Początkowo przesłuchiwano ich dosyć brutalnie i bez litośnie. Grożono im bronią, przykładając pistolet do skroni i bijąc kolbą po głowie. Okazało się jednak, że ich historia zainteresowała oficera gestapo. Początkowo Niemcy nie dawali wiary opowieściom Australijczyków, jednak gdy ci zabrali ich w miejsce, gdzie zakopano tylko jeden spadochron, ich relacja zyskała na wiarygodności. Z powodu odniesionych obrażeń w trakcie przesłuchań zostali oddani do szpitala, gdzie Herman spędził 11 dni. Następnie został przewieziony do Oberursel gdzie znajdował się "Dulag Luft". Joe spędził tam tydzień, po którym przeniesiono go do "Stalag Luft 4 Belaria" podobozu "Stalag luft 3 Sagan" w Żaganiu. 27 stycznia 1945 roku w obliczu zbliżającej się Armii Czerwonej, Herman wraz z innymi jeńcami został ewakuowany do "Stalagu Luft 3a Luckenwalde" pod Berlinem, gdzie 22 kwietnia 1945 roku został ostatecznie wyzwolony przez sowietów. "Irish", który trafił do szpitala razem ze swoim dowódcą, po rekonwalescencji, został osadzony w "Stalagu Luft 7 Bankau" w Bąkowie. 8 lutego 1945 roku został ewakuowany i również trafił do Luckenwalde.  Obaj przeżyli 6 miesięcy w niemieckiej niewoli i po wyzwoleniu wrócili najpierw do Anglii, a następnie do Australii. John "Irish" Vivash nie nacieszył się jednak zbyt długo swoim życiem w cywilu. Kilka lat po wojnie zginął w wypadku, w trakcie podróży motocyklowej przez Nową Południową Walię.
Joe Herman wrócił do Anglii do swojej żony, z którą wziął ślub zaledwie trzy miesiące przed feralnym lotem. Wybranką jego serca była Angielka Miss Betty Hardman. W październiku 1945 roku w ramach repatriacji wrócił do Australii, tam 11 marca 1946 roku dołączyła do niego jego ciężarna małżonka. 23 maja na świat przyszła Sandra — Elisabeth, Joseph miał zawsze powtarzać, że jest większym cudem niż wszystko, co wydarzyło się w Niemczech.


Joseph Bernard Herman i Miss Betty Herman w dniu swojego ślubu. Sierpień 1944 rok.

22 czerwca 1946 roku w The Courier-Mail, gazecie z Brisbane, ukazał się krótki wywiad z Josephem Hermanem.

"To było dosyć deprymujące. Cały czas byłem świadomy, że nie ma ratunku. Obliczyłem, że spadłem jakieś 10000 stóp, zanim "spotkałem" mojego przyjaciela. Nadal nie potrafię w to uwierzyć. 
Wieśniak przekazał nas oficerowi gestapo, który obchodził się z nami dosyć szorstko. Zacząłem sobie myśleć, że będzie potrzebny kolejny cud, żebyśmy przeżyli, ale odpuścił nam, nim doszło do zbyt dużych obrażeń. Kiedy po upadku Niemców wróciłem do Anglii, czekała mnie kolejna niespodzianka. Moja żona zupełnie się o mnie nie martwiła. Miała żywy sen, że bezpiecznie wylądowałem obok wraku i od tego czasu nie miała wątpliwości, że znów się pojawię. Musiała odebrać jedną z moich myśli gdy spadałem, było ich wystarczająco dużo by jedną wyłapać".

Joseph Bernard Herman w cywilu nie porzucił swojego zamiłowania do latania. Był pilotem w cywilnych liniach transportowych, oraz w firmach opryskujących pola i plantacje. Pod koniec swojego życia prowadził stację benzynową w Brisbane w Normanby.
W taki prosty i zwyczajny sposób kończy się niecodzienna historia, nietuzinkowego pilota i jego "pechowej" załogi. Jak pokazuje przykład Joego, czasami nawet w beznadziejnej sytuacji bez wyjścia, opłaca się zachować odrobinę zimnej krwi.





Materiały źródłowe:
   
Graham Ewen Eagleton - "Ted and Tommy"
Kevin Wilson - "Journey's End: Bomber Command's Battle from Arnhem to Dresden and Beyond"
Robert Jackson - "Balling Out - Amazing Dramas of military flying"
Martin W. Bowman - "The Night Air War"
 Robert Gretzyngier, Wojtek Matusiak, Waldemar Wójcik, Józef Zieliński "Ku czci poległych lotników 1939-1945"
"Combat Supporter" - Jesień 2013
  The Courier-Mail - 22 czerwiec 1946
 Funke Mediengruppe WAZ - 03.11.2017
Australian National Archives
          

4 komentarze:

  1. Niesamowita historia! Dzięki za wrzutkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie nie dziwię się Niemcom, że zabijali alianckich pilotów pod koniec wojny. Ja bym również zabijał każdego, kto zrzuca bomby na mój dom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i masz rację, ale chyba czym innym jest zabić kogoś w walce a zamordować bezbronnego.

      Usuń
  3. Zdarzały się jeszcze bardziej nieprawdopodobne sytuacje, ale ta też jest niezwykła.

    OdpowiedzUsuń

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.