czwartek, 1 sierpnia 2019

Pluton Głuchoniemych - Nieme poświęcenie

Warszawa 2 Września 1944 

Powstanie trwało już od miesiąca. Zaplanowany na kilka dni zryw trwał nadal, a jego końca nie było widać. Na tyłach gmachu YMCA Przy ulicy Konopnickiej 6, niedaleko Placu Trzech Krzyży kucało pod murem dwóch mężczyzn. Ogłuszająca kakofonia broni maszynowej i wybuchy granatów rozrywały powietrze w całej okolicy. Najgorszy zdawał się dźwięk "trąb jerychońskich", zamontowanych na "Stukasach" syren, wydających ogłuszające wycie w trakcie bombardowania. Jednak przyczajeni pod murem "Gaj" i "Czerwony" obserwowali okolicę w stoickim spokoju. Nieznacznie jedynie skulili głowę w ramionach gdy omiótł ich podmuch jednej z bomb rzuconych przez Junkersa, która spadła tuż przy wejściu do budynku niszcząc jego front i zrzucając dachówki do ogrodu. Kilka chwil po tym przez okno na parterze wyskoczyło dwóch Niemców, ciężko opadając na ziemię z powodu broni, którą byli obwieszeni. "Gaj" i "Czerwony" a raczej Stanisław Gajda i Henryk Nasiłowski zamarli w bezruchu. Pierwszy z nich dał znak, żeby pójść za "szwabami", po przytakującym geście głową ruszyli ostrożnie, ale szybko za oddalającą się dwójką Niemców. Kilka susów i już byli przy nich. Polacy nie mieli przy sobie broni, poza kilkoma granatami zatkniętymi za pazuchą, musieli więc obezwładnić wroga gołymi rękami. Nim tamci zdołali się zorientować, dwóch powstańców dopadło ich od tyłu. Jeden z nich krzyknął, prosząc o litość, jednak nie mógł na nią liczyć i to nie tylko dlatego, że Polacy go nie słyszeli, ponieważ byli głuchoniemi...  




Głuchy żołnierz? Raczej niezbyt prawdopodobny scenariusz. No bo jak? Przecież by sobie nie mógł poradzić na polu walki. Nie słysząc wroga, ani nie zdając sobie sprawy z hałasu, który sam może zrobić. A jednak w trakcie powstania warszawskiego w 1944 roku AK posiadała cały pluton złożony z głuchoniemych. Pluton ten wbrew części opinii brał udział w walce z bronią w ręku i to odznaczając się męstwem i skutecznością. Głuchoniemi powstańcy są ewenementem na skalę światową, więc powinniśmy o nich pamiętać.
Poznajcie ich krótką historię...


Głuchoniema konspiracja, czyli początki

W 1941 roku instruktor wychowania fizycznego w warszawskim Instytucie Głuchoniemych, Wiesław Jabłoński "Łuszczyc", założył podziemną komórkę głuchoniemych, która wchodziła w skład Związku Walki Zbrojnej. Następnie stała się częścią Armii Krajowej w zgrupowaniu "Siekiera". Głuchoniemi okazali się nader przydatni jako kurierzy broni, propagandy i wszelkich materiałów konspiracyjnych a zawdzięczali to, o ironio, niemieckiej skrupulatności i skłonności do porządkowania wszystkich i wszystkiego. Każdy niepełnosprawny musiał przejść badania lekarskie i posiadał stosowne dokumenty. Oprócz tego nosili na ramionach opaski z napisem "Taubstumm", co oznacza głuchoniemy, nie ograniczały one w żaden sposób kaleki a wręcz przeciwnie. Żołnierze niemieccy i żandarmi nie zwracali wręcz na nich uwagi. Ludzie ci byli dla nich niemalże niewidoczni, z powodu swojej ułomności. Okupantowi po prostu nie mieściło się w głowie, aby mogli oni w jakiś sposób działać w organizacjach podziemnych.
Edward Gora pseudonim "Mały" i "Cichy", należał co prawda do batalionu "Wachlarz", był jednak również głuchoniemy, wspomina:

"W czasie okupacji głuchoniemi mieli opaski. Nie musieli nosić, ale lepiej było nosić. Opaska z napisem Taubstumme, po niemiecku to znaczy „głuchy” i stemplowana wroną niemiecką przez lekarza. To każdy mógł podrobić. Dzięki tej opasce Niemcy się nas nie czepiali. Organizacja konspiracyjna nas wykorzystywała w tym celu, żeby przenosić jako łącznik materiały konspiracyjne. Nie wiedziałem, co tam jest. Mnie nie pokazywali, nie tłumaczyli się. Tylko otrzymaliśmy rozkaz w razie obławy, łapanki, żeby wózek z materiałami, które transportowaliśmy zostawić i uciekać."
      
Każdy z plutonu, liczącego w czasie swojego istnienia między 20 a 33 osoby, składał przysięgę w języku migowym. Wszyscy przechodzili przeszkolenie wojskowe, również w zakresie posługiwania się bronią, ich instruktorem był starszy sierżant Edmund Malinowski "Mundek" z kompanii "Redy", batalionu "Miłosz" w którego skład wszedł później pluton.
1 Sierpnia o godzinie "W" w punkcie zbiórki Instytutu Głuchoniemych, stawiło się 26 lub 29 żołnierzy i dwie głuchonieme sanitariuszki. Na uzbrojenie plutonu składało się jedynie kilka granatów, więc oddział początkowo przewidziano jedynie do służby pomocniczej, takiej jak roznoszenie jedzenia i wody, zadania kurierskie i porządkowe. Głuchoniemi budowali również barykady i rozgruzowywali przejścia, oraz gasili pożary. Łącznik plutonu Karol Stefaniak "Kajtek" opowiadał:

"Pomagałem kuć ściany, zbierałem gruz, sprzątałem, gdy robiliśmy przejścia w piwnicach".


Żołnierze Plutonu Głuchoniemych



Walka w ciszy, czyli szlak bojowy

Często można się spotkać z publikacjami opisującymi zaangażowanie 1107 Plutonu Głuchoniemych, jako czysto pomocnicze i wyłączone z zadań liniowych. Jest to jednak błędna informacja, jak można wywnioskować z opowieści samych członków plutonu oraz innych powstańców batalionu "Miłosz".

Swój chrzest bojowy przeszli w nocy z 6 na 7 sierpnia 1944 roku w trakcie zdobywania Gimnazjum im. Królowej Jadwigi. Około godzinną walkę zakończoną zdobyciem gmachu wspominał dla Instytutu Głuchoniemych Jerzy Obrycki "Bim". Znajdował się tam "Soldatenheim" czyli Dom Żołnierza. Oprócz 1107 plutonu gmach atakowały grupy powstańcze od strony ulicy Hożej, Wspólnej i Mokotowskiej. Niemcy opuścili budynek, ratując się ucieczką do gmachu YMCA, wcześniej podpalając gimnazjum. Oczywiście gaszeniem pożaru zajęli się głuchoniemi, w trakcie którego jeden z nich został poparzony. Następnego dnia, dowódca plutonu Wiesław Jabłoński "Łuszczyc", został oddelegowany na Czerniaków. Zastąpił go Edmund Malinowski "Mundek" a zastępcą dowódcy został głuchoniemy kpr. Kazimierz Włostowski "Igo".   
9 sierpnia Pluton Głuchoniemych został podzielony na sekcję liniową i pomocniczą. Pierwsza liczyła 10 osób i miała za zadanie pełnić funkcje wartownicze w zdobytym budynku gimnazjum, jak również w okolicach Instytutu Głuchoniemych, w kinie Napoleon, na ul. Frascatti, w przyległych ogrodach i na Wiejskiej. Byli oni nadal kiepsko wyekwipowani, na ich "arsenał" składało się kilka granatów i butelki z benzyną. Broń wydawano im jedynie na czas pełnienia służby, którą przeważnie pełnili z osobami słyszącymi. Jadwiga Stec-Smoczkiewicz wspomina:

"Zawsze niezbędne było oczywiście towarzystwo słyszących. - Chodziliśmy razem ze słyszącymi. Musiał być ktoś z nami, kto zwróciłby uwagę na nadlatujące bomby czy konieczność zachowania ciszy Na początku trudno było im się między sobą porozumiewać, ale po kilku dniach słyszący nauczyli się trochę migać, opracowano język gestów oraz mimikę i, jak twierdzą obie strony, nie było kłopotów z tym, żeby się dogadać". 
   
By poprawić sytuację swojego oddziału, Stanisław Gajda "Gaj" w połowie sierpnia wykopał skrzynię z bronią, którą po kapitulacji Warszawy "Igo" zakopał w szklarni instytutu. Wydobył z niej 4 pistolety dla siebie i kolegów. Nie trzeba było jednak długo czekać, by wszystko wyszło na jaw i "Gaj" musiał zwrócić broń. 
2 Września rozpoczął się szturm budynku Związku Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej YMCA. Cała akcja wyniknęła niejako przypadkiem. W budynku zabarykadowało się około 30 niemieckich żołnierzy, którzy odmawiali złożenia broni. Gmach był na tyle dobrze obwarowany, że nie podejmowano prób zdobycia go, a jedynie ostrzeliwano sporadycznie. 2 września naziści chcieli pochować swojego towarzysza broni i w tym celu zdjęli z budynku flagę z hakenkreuzem. Pech chciał, że akurat w tym samym momencie nadleciały "Stukasy" by bombardować budynki zajęte przez powstańców. Niemieckie bomby zniszczyły tego dnia kościół św. Aleksandra, gimnazjum im. Królowej Jadwigi oraz kino "Napoleon". Jedna z bomb spadła tuż przed frontem YMCA, najwidoczniej pilot nie widząc hitlerowskiego sztandaru, uznał gmach za cel. Wybuch zniszczył front budynku i zmiótł worki z piaskiem oraz stanowiska strzeleckie. Takiej okazji Polacy nie mogli przepuścić. Cały batalion "Miłosz" wraz z Plutonem 1107 ruszył do frontalnego ataku. Niemcy nawet nie próbowali się bronić i uciekli w stronę Sejmu. Wtedy to właśnie dwóm głuchoniemym udało się zlikwidować niemieckich "tragarzy" zdobywając tak cenną broń i amunicję. 
W trakcie tego ataku został ranny Jerzy Obrycki "Bim", kawałek gruzu trafił go w głowę i stracił przytomność. Zginęła natomiast jedna z głuchoniemych sanitariuszek Celina Kiluk "Poprad".
Po zdobyciu budynku część wart stanowili głusi, jak wspominał Zbigniew Machlewski "Mucha":

"Usłyszałem jakieś szmery, ruszanie się w pewnym momencie. Powiem szczerze, że przestraszyłem się, miałem pietra dużego. Zdjąłem buty i na bosaka po tych schodach, na czworakach, wszedłem na górę z karabinem, przedtem go odbezpieczyłem. Schody szły do góry, po lewej stronie był korytarz. Wyjrzałem, patrzę: dwóch facetów stoi, zamarłem, a nie wiedziałem, kto to jest, bo było ciemno. Ledwo widać było zarys postaci. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że oni „migają” – głuchoniemi. Wycofałem się spokojnie na dół, na swoje miejsce, ubrałem się i już do końca nocy nie pokazałem się". 


Msza św. po zdobyciu budynku YMCA. 

Głuchoniemi odznaczali się wyjątkową odwagą, nie działały na nich bowiem bodźce dźwiękowe. Ogłuszające wybuchy, wycie "Stukasów", czy jęki "Nebelwerferów" zwanych przez powstańców "Krowami" lub "Szafami" nie robiły na nich wrażenia. Tam, gdzie inni odchodzili od zmysłów lub zostawali ogłuszeni, ci ludzie funkcjonowali nadal w pełnym skupieniu i koncentracji. Mówi się nawet o niejakim szóstym zmyśle głuchoniemych. Mieczysław Grudniak "Ireusz", żołnierz batalionu "Miłosz" opowiadał o sytuacji kiedy w czasie nalotu Grupa słyszących uciekała w jedną stronę, głusi natomiast przeciskali się pomiędzy nimi w przeciwnym kierunku. Kiedy bombardowanie się skończyło, okazało się, że przeżyli tylko głusi.             
Głuchoniemi sprawdzali się również znakomicie na punktach obserwacyjnych. Potrafili lepiej niż ktokolwiek inny lokalizować niemieckich snajperów, tak zwanych "gołębiarzy", kryjących się na dachach.
Do końca powstania Pluton Głuchoniemych bronił zajętych pozycji przy Placu Trzech Krzyży, odpierając razem z pozostałymi powstańcami kolejne ataki. Po upadku powstania, cześć niesłyszących wmieszała się w tłum ludności cywilnej i zdołała opuścić miasto. Kilku poszło w niewolę razem ze swoimi dowódcami. Znamiennym jest również fakt, że poza Celiną Kiluk nikt z należących do plutonu głuchoniemych nie zginął i wszystkim udało się przeżyć wojnę.

Dziś kolejna rocznica powstania warszawskiego. W tym dniu powinniśmy odsunąć na bok spory i debaty nad zasadnością i sensem tego zrywu. Ten dzień powinien być poświęcony tylko i wyłącznie pamięci tym, którzy walczyli i ginęli za Polskę. Za miejsce, w którym my możemy żyć. Tym bardziej że kilku z tych ludzi nadal żyje między nami.
Zachęcam do podziękowania im w sposób, który z pewnością trafi do ich serc. Wyślij już dziś kartkę do powstańca. To zajmie tylko kilka chwil. Zachęcam w kliknięcie poniższego linku.



Materiały źródłowe:

"Eksplozja Ciszy"
Muzeum Powstania Warszawskiego
Archiwum PZG

3 komentarze:

  1. Dziękuję. Już tak długo czekałem na twój "oryginalny" artykuł. Historia głuchoniemych jak zwykle świetna, tylko trochę krótko.
    Pamięć bohaterom!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy artykuł tylko za krótki, wszystko jest omówione bardzo skrótowo. Moim zdaniem tekst byłby lepszy gdyby znalazłoby się w nim więcej szczegołów. Pozdrawiam Szymon Waraksa

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy o historii 1107 Plutonu Głuchoniemych nie słyszałem tym bardziej tytuł od razu przykuł moją uwagę. Niesamowicie ciekawa historia, z chęcią dowiem się więcej o naszym bohaterach. :-)

    OdpowiedzUsuń

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.