Poranek był rześki w tę pochmurną środę (9°C), było jednak sucho. Charles McVay ubrał się w swój admiralski mundur. Pomimo 70 lat trzymał się prosto a w jego ruchach widać lata wojskowego drylu. Spojrzał w bok a następnie powoli wyciągnął dłoń w stronę leżącego na stoliku rewolweru. W pół drogi cofnął jednak rękę. Teraz sięgnął do kieszeni, by dotknąć swojego talizmanu. Dobrze pamiętał moment, gdy ojciec podarował mu ołowianego marynarzyka. Zacisnął powieki, spod których spłynęła łza.
"Louise... tak mi ciebie brakuje...".
Ze wszystkich trzech żon, druga była miłością jego życia. Dopóki rak nie postanowił inaczej.
Otworzył oczy i spojrzał niewidzącym wzrokiem w lustro. Zamiast swego odbicia widział "Indy". Tak żartobliwie nazywano wówczas ten okręt. Znów musiał zacisnąć powieki. To się dzieje na nowo... Bezustannie powracający koszmar, zarówno we śnie jak i na jawie. Zacisnął rękę na ołowianej figurce, tak mocno że ból przeszył jego dłoń. Jednak prześladujące go slajdy nie zniknęły.
Eksplozja, szarpnięcie i jęk stali. McVay zrywa się z pryczy. Podbiega do interkomu, głucho... Okręt trzeszczy i dziwnie się przechyla. Kapitan wybiega na pokład, który już został ogarnięty przez ogień.
"Myślałem, że go ugasimy...".
Marynarze biegają w amoku, część z nich w kamizelkach, inni wyrwani ze snu, półnadzy. Większość nie reaguje na wykrzykiwane przez niego polecenia. Ktoś wyskakuje za burtę, potem kolejny.
"Szalupy... szalupy... dlaczego mnie nie słuchali?"
Słyszy swój głos nakazujący wysłać SOS i komunikat o zatonięciu.
"Tak, wtedy było już po wszystkim, „Indy” był śmiertelnie ranny"
Widząc beznadziejność sytuacji i czując, jak okręt przechyla się dziobem w dół daje rozkaz do opuszczenia jednostki.
"12 minut... jak to możliwe? Cały okręt zniknął w 12 minut".
Potem już tylko ciemność, słona woda i palący oczy oraz gardło olej unoszący się na wodzie niczym nagrobek po krążowniku.
"Musiałem stracić przytomność...".
Kolejny slajd to dzień. Setki jego chłopców dryfuje na falach, było zaledwie kilka tratw ratunkowych.
"Dlaczego mnie nie słuchali? Szalupy...".
Najgorsze jednak były krzyki, gdy przypłynęły rekiny. Jeden po drugim znikający pod taflą, momentalnie czerwieniącej się wody, ludzie. Utrata człowieczeństwa, gdy dryfujący na falach zaczęli w walce o miejsce na tratwie mordować się nawzajem, gdy ogarniał ich obłęd i halucynacje z powodu odwodnienia i hipernatremii.
"Krzyki i bezsilność... miałem w tedy jak inni, po prostu skoczyć i dać się objąć ciemności".
Kontradmirał szybkim ruchem zgarnął ze stolika swoją służbową broń, zbiegł po schodach i wyszedł do ogrodu. W dłoni ołowiany marynarzyk. McVay patrzy na niego, jak gdyby chciał przeprosić, błagać o wybaczenie. Drugą rękę, tę z rewolwerem, uniósł do skroni... Ciemność.
![]() |
USS "Indianapolis" na kotwicy w Pearl Harbor, rok 1937. |
By opowiedzieć Historię krążownika USS "Indianapolis", trzeba wspomnieć również kilka innych. Losy tego okrętu splatają się z losami wielu setek a nawet tysięcy, jeśli nie milionów ludzi. 10.000 ton żelaza przyniosło rozpacz i śmierć dwóm nacjom i stało się synonimem "posłańca śmierci", pomimo, że tak naprawdę za wszystkimi tymi nieszczęściami stali ludzie i ich nonszalancja.