wtorek, 31 sierpnia 2021

Powstańcze "Pantery" - Czyli "czołgi nadziei"

" […] 2 sierpnia rano. Alarm przeciwpancerny. Podobno czołgi niemieckie sforsowały barykady na ulicy Karolkowej na wysokości stanowisk „Parasola”. Jadą Karolkową w stronę Mireckiego. Gorączkowa krzątanina. Łapiemy butelki z benzyną owinięte w słomiane wiechcie. Ktoś montuje wiązkę granatów z niemieckich trzonkowców. Z butelkami wbiegamy na piętro od strony ul. Karolkowej. Słychać potężny huk motorów. Wyglądamy przez okno. Suną dwa kolosy typu „Pantera”. Piechoty dookoła nie widać, jadą więc samotnie. Przez moment klapa włazu się otworzyła i mignęła sylwetka Niemca w czarnym mundurze, który z km na obrotniku oddał szereg strzałów po budynku. Muszą być zaskoczeni, bo nie strzelają z dział. Są na naszej wysokości, rzucamy butelki, które z trudem zapalamy zapałkami i w przypadkowo znalezionym piecyku żelaznym. Część trafia, część spada na jezdnię. Widok niesamowity. Czołgi z palącymi się pancerzami jadą dalej. Ogień spływa na jezdnię. Skręcają w Mireckiego. Ktoś rzuca butelki, ktoś inny rzuca pod gąsienicę wiązkę granatów. Niestety chybia. Czołgi jadą Mireckiego w kierunku Okopowej [...]"

*Relacja Kazimierza Kaladyka „Sławomira” z 3 Kompanii „Giewont” Batalionu „Zośka” z książki Anny Wyganowskiej-Erikson – „Pluton Pancerny Batalionu »Zośka«”.


Zdobyta przez powstańców pantera ochrzczona najpierw "Pudel" a następnie "Magda", stoi na ulicy Okopowej.


Powstanie warszawskie już od samego początku naznaczone niesprzyjającymi okolicznościami, takimi jak nieskoordynowany wybuch walk, niedostateczna ilość broni czy niepełna mobilizacja o godzinie „W”, w początkowej fazie wydawało się zdolne do wypchnięcia Niemców z miasta. Tak przynajmniej myśleli, a przynajmniej mieli taką nadzieję ci, którzy z bronią w ręku postanowili stawić opór ciemiężycielom. Jednym z dających nadzieję tym zdesperowanym ludziom momentem było zdobycie już 2 sierpnia, czyli drugiego dnia powstania, dwóch „Panter”. Dzięki temu powstał Pluton Pancerny Batalionu „Zośka”.
Wszystko zaczęło się pochmurnego i wilgotnego poranka na naznaczonej pierwszymi walkami Woli.

Wzdłuż ulicy Okopowej rozlokowane były oddziały zgrupowania „Radosław”, jednostki Pułku „Broda”. Na Okopowej 41 swoją kwaterę założył podpułkownik „Radosław”, oraz dowództwo „Brody”. Niedaleko tych oddziałów, na ulicy Dzielnej znajdował się sztab Komendy Głównej.
Rankiem 2 sierpnia 1944 roku, poprzez docierające z daleka od strony ulicy Wolskiej pojedyncze strzały i sporadyczne wybuchy zaczął przebijać się inny dźwięk. Zgrzyt gąsienic na bruku ulicy Karolkowej. Obserwatorzy rozlokowani na dachach zobaczyli po chwili sylwetki trzech „Panter”. Czołgi sunęły obok siebie, przebijając się przez barykady ustawione przez powstańców. Atak tych maszyn wyglądał jednak dosyć chaotycznie i bez planu. Jeden z czołgistów w pewnym momencie zaczął ostrzał z kaemu, znajdującego się na wieżyczce, jednak ogień był prowadzony na oślep. Żadna z maszyn nie zatrzymała się i nie wzięła na cel ani budynków, w których znajdowali się powstańcy, ani barykad.
W pewnym momencie powstańcom udało się podpalić jedną z „Panter”, ta zatrzymała się już na ulicy Okopowej i załoga opuściła czołg, przesiadając się do jadącej obok maszyny odjechała w nieznanym kierunku. Trzeci czołg ruszył w stronę placu Kercelego, gdzie natknął się na kolejną powstańczą barykadę. Polacy obrzucili tego stalowego potwora kolejnymi wiązkami granatów, ktoś rzucił "Gamona" (brytyjski granat przeciwpancerny), pod wpływem eksplozji i czarnego dymu otaczającego czołg, „Pantera” zjechała z drogi i przełamując parkan, zsunęła się z nasypu do ogrodu RGO. Tam pojazd wbił się w altankę ogrodnika, gdzie znieruchomiał.
Podporucznik Tadeusz Bednarek ps. „Błyskawica” z Batalionu „Miotła” wspomina w książce „Pluton Pancerny Batalionu »Zośka«” tę scenę w następujący sposób:


"Dnia 2 sierpnia około godz. 9°° rano znajdowałem się po przeciwnej stronie u zbiegu ulic Okopowej i Wolność. Zobaczyłem czołg, który jechał Okopową w kierunku placu Kercelego. Został zaatakowany z narożnego budynku ul. Mireckiego przez żołnierzy osłony Radosława. Zaatakowany czołg raptownie skręcił, przełamując parkan i stoczył się w dół. Kiedy przybiegłem do miejsca, gdzie utkwił, zobaczyłem, jak z czołgu wychodziła załoga niemiecka z rękami do góry. […] Czołg był otoczony przez dużą grupę żołnierzy, którzy zaczęli opróżniać wnętrze. Jednym z pierwszych był pchor. „Tomek” (Jerzy Misiewicz). Widziałem, jak wydobył z czołgu dwa czarne mundury grenadierów pancernych".


Czołgi pomimo pełnego zapasu pocisków nie oddały ani jednego strzału z armaty. Posuwały się z dużą prędkością bez osłony piechoty. Ogień z karabinów był bardzo chaotyczny i zupełnie niecelny. Zdobycie tych dwóch maszyn nie pociągnęło za sobą żadnych ofiar po stronie powstańców. Niemcy z czołgu, który utknął w ogrodzie, dostali się do niewoli i zostali niezwłocznie przesłuchani. Okazało się, że załogi nie miały pojęcia o wybuchu powstania, a czołgi cofnięto z frontu pod Zielonką do bazy remontowej pod Warszawą ze względu na drobne uszkodzenia. Polacy mieli więc ogromnego farta, ponieważ wróg dał się zupełnie zaskoczyć i niemalże w prezencie oddał dwa nowoczesne czołgi.

Prawo do zdobycia Maszyny na okopowej mógł sobie rościć Batalion „Zośka”. Harcerze postanowili to uczcić, ozdabiając ją harcerskimi lilijkami, monogramem GS oraz znakiem „Polski Walczącej”. Nie zabrakło również biało czerwonej szachownicy w stylu lotniczym, pod wieżą. Harcerze chcieli również uczcić swojego pierwszego poległego towarzysza, Tadeusza Tyczyńskiego ps. „Pudel” i tak właśnie ochrzcili zdobyczną maszynę. Po prawej stronie z przodu czołgu wymalowano nazwę własną oraz rysunek psa. Jednak nazwa ta nie przyjęła się i późniejsza załoga czołgu nazwała go „Magda”.


Czołg "Magda" na ulicy Okopowej. Widoczna szachownica i napis pierwszej nazwy tej maszyny "Pudel".


Pułkownik „Radosław” wydał rozkaz sprawdzenia użyteczności zdobytych czołgów i ewentualnego utworzenia z nich plutonu pancernego. W tym celu wyznaczył dwóch swoich ludzi. Wacława Micuta ps. „Wacek” jako dowódcę nowej jednostki, jego zastępcą miał zostać Zygmunt Zbichorski ps. „Zygmunt”. Dwaj oficerowie artylerii zabrali się niezwłocznie do pracy. Zorganizowanie załogi okazało się niewielkim problemem. Każdy chciał być czołgistą w powstańczym plutonie pancernym, więc było w czym wybierać. Czołgi natomiast okazały się również na chodzie, jedynym problemem był fakt braku wiedzy na temat działania niemieckich pojazdów. Problemy zaczęły się już przy podstawowych czynnościach takich jak jazda, celowanie czy nawet uruchomienie czołgu. Wacław Micuta opisał rozwiązanie tego problemu w następujący sposób:


"Uruchomienie i użycie czołgów wymagało rozpoznania działania i umiejętności artyleryjskich oraz rozpoznania i umiejętności użycia silników i mechanizmów napędowych. Wstępne rozpoznanie czołgów dała nam załoga niemiecka wzięta do niewoli zamian za pozwolenie ucieczki do swoich linii. Mechanizmy okazały się mniej skomplikowane, niż mogło się zdawać, a jeńcy chętnie mi objaśnili sposób ich użycia. Uciekali później do swoich pozycji, aż się za nimi kurzyło. Strzałów nie słyszałem, więc prawdopodobnie udało im się dobiec do swoich".


Można sobie wyobrazić, że każdy, kto miał okazję, starał się wejść w skład załogi jednego z czołgów. W trakcie selekcji nie decydował stopień wojskowy a przeszkolenie poszczególnych kandydatów oraz opinie na temat zachowania w walce.
Najpierw, trzeba było jednak doprowadzić czołgi do stanu używalności. „Magda” miała uszkodzony silnik i trzeba było znaleźć przyczynę. Jan Uniewski zdołał ją ustalić, okazała się nią dziura w gaźniku. Udało się ją zaklepać, po czym maszyna zaczęła, chodzić jak należy.

Drugi czołg był wbity w domek ogrodnika i trzeba było go stamtąd wydostać. Próba wyciągnięcia czołgu przy pomocy „Magdy” okazała się jednak bezowocna i w efekcie końcowy musiano rozebrać budyneczek. Następnie z powodzeniem udało się o odholować. Silnik drugiego czołgu był co prawda sprawny jednak miał on kilka dziur w pancerzu po granatach oraz felerną instalację elektryczną, Ta ostatnia usterka powodowała rozładowywanie się akumulatorów. Podłączano je więc dopiero kiedy czołg uruchamiał silnik. Obie maszyny miały niesprawną wentylację i interkom. Tych usterek nie udało się wyeliminować.

Szczęście jednak nie opuszczało powstańców. Udało im się również zdobyć dodatkową amunicję do czołgów. Batalion „Pięść” obsadzając cmentarz ewangelicki, zajął porzuconą ciężarówkę, która wypełniona była pociskami czołgowymi. 


Zdobyta "Pantera" po wjechaniu a Altankę w ogrodzie RGO przy Ul. Okopowej 41. Po prawej stronie widoczny otwór wybity najprawdopodobniej "Gamonem". 2 sierpnia 1944 roku.


Jeśli chodzi o paliwo, które oczywiście było pochłaniane przez te „potwory”, to i tym razem los uśmiechnął się do Polaków. 4 sierpnia porucznik „Zygmunt” odkrył w bazie Miejskiego Ośrodka Oczyszczania Miasta około 4 tysięcy litrów wysoko wartościowej benzyny. W ten oto sposób Pluton Pancerny Batalionu „Zośka” został zaopatrzony w niezbędny ekwipunek.
Kiedy czołg „Magda” został już uruchomiony, zaczęli go odwiedzać wszyscy ci, którzy mieli do tego sposobność. Dziennikarze z biuletynu powstańczego robili wywiady oraz zdjęcia dla powstańczej prasy. Notka zamieszczona w numerze z dnia 5 sierpnia przyczyniła się do powstania „legendy” o Tygrysach w trakcie powstania.


"Przy odparciu ataku „Tygrysów” dwa wzięliśmy „żywcem”. Są już uruchomione".


Jednak w trakcie powstania warszawskiego, w działaniach wojennych, „Tygrysy” nie brały udziału po żadnej stronie. Jedynie na początku tego zrywu przez miasto przejechało kilka tych maszyn przeznaczonych dla dywizji SS „Totenkopf”, z czego jeden zniszczyli powstańcy, a drugi uszkodzony wysadzili w powietrze sami Niemcy.
Czołg odwiedził również generał Bór-Komorowski. Przyszedł w cywilnym ubraniu, a wartownikowi przedstawił się jako dziennikarz. Owym wartownikiem był porucznik „Wacek”, który zapamiętał sytuację w następujący sposób:


"Stałem przy czołgu, kiedy podszedł do mnie stosunkowo niepozorny cywil w płaszczu i kapeluszu. Zapytałem, kto on jest. Odpowiedział: - Ja z prasy. […] posadziłem cywila na fotelu i objaśniłem działanie mechanizmów. […] Wyszliśmy z czołgu, a tu biegnie pułkownik „Radosław” i zwraca się do cywila – Panie generale! Można wyobrazić sobie moje zdziwienie".


Pierwszy „chrzest” bojowy czołg Magda przeszedł już 4 sierpnia. Gotowość czołgu zgłoszono o godzinie 4:45, a już dwie godziny później maszyna ruszyła do akcji. Z wieży kościoła św. Augustyna Niemcy pokrywali całą okolicę ogniem karabinu maszynowego. Polska „Pantera” znalazła się naprzeciwko celu o godzinie 8. Celowniczy Jan Myszkowski-Bagiński ps. „Bajan” chciał wycelować w drążek niemieckiej flagi wywieszonej tuż pod gniazdem CKMu. Czołgiści załadowali granat odłamkowy i po chwili lufa odskoczyła do tyłu, a wraz z potwornym hukiem, kabinę wypełnił gryzący dym. Jednak poza tym nie stało się nic. Pocisk jak gdyby poleciał w nicość. Dla artylerzysty, którym był „Bajan”, był to prawdziwy wstyd. Jednak nie zważając na pierwsze niepowodzenie, szybko załadowano drugi pocisk i oddano kolejny strzał. Ten nie tylko zlikwidował gniazdo niemieckiej broni maszynowej, ale również porządnie uszkodził samą wieżę. Po kilku latach od tego zdarzenia postanowiono więc wyremontować zniszczone mury. W trakcie prac renowacyjnych natknięto się na niewybuch pocisku odłamkowego. Znajdował się dokładnie tam, gdzie miał być, nieco poniżej stanowiska karabinu.


Atrykuł prasowy z 1964 roku mówiący o odnalezieniu pocisku wystrzelonego z "powstańczej Pantery"


Tego samego dnia czołg wziął udział w ataku na szkołę im. Konarskiego przy ulicy Żelaznej oraz szpital im. Św. Zofii. Atak nie był udany z powodu przesunięcia godziny jego rozpoczęcia. Niestety rozkaz nie dotarł do wszystkich i szturm, który miał być wykonany kilkoma kompaniami, odbył się przy użyciu tylko jednej. Dzięki interwencji czołgu „Magda” udało się ograniczyć straty i większość powstańców mogła się bezpiecznie wycofać. W książce Anny Wyganowskiej-Eriksson „Pluton Pancerny Batalionu »Zośka«” można przeczytać następujące słowa:



"Wydarzenia dnia znalazły oddźwięk w meldunku niemieckim.
Dnia 4 sierpnia dowództwo 9. Armii, przedstawiając ogóle położenie w Warszawie, umieściło między innymi krótką notatkę:
» W Getcie pojawiła się jednostka pancerna, przypuszczalnie jedno działo ustawione na samochodzie ciężarowym, ostrzeliwujące stanowiska (niemieckie) «".


Wynika z tego, że Niemcy tego dnia nie byli jeszcze świadomi tego, że powstańcy posługują się ich własnym czołgiem. Ostrzał „Magdy” zniszczył kilka gniazd broni maszynowej oraz stanowisk obronnych zadając znaczne straty.

5 sierpnia do pułkownika „Radosława” zgłosili się kapitan „Jan” – dowódca zgrupowania „Broda”, porucznik „Jerzy” i porucznik „Wacek” z prośbą o zezwolenie na atak na „Gęsiówkę”. Był to koncentracyjny obóz pracy, położony na terenie zgliszcz getta. Żołnierze chcieli uwolnić znajdujących się tam ostatnich kilkuset Żydów. Większość obozu została ewakuowana, pozostali jedynie nieliczni, którzy mieli uporządkować teren i zdemontować maszyny z warsztatów do wywózki. Było ich około czterystu. Pułkownik „Radosław” nie zgodził się na szturm placówki. Obóz był dobrze umocniony, otoczony wysokimi wieżami i bunkrami najeżonymi bronią maszynową. Jakakolwiek próba ataku musiała skończyć się ogromnymi stratami i najprawdopodobniej egzekucją wszystkich więźniów. Powstańcy jednak nie potrafili pozostawić tych biednych ludzi na pastwę ich oprawców. Ostatecznie opracowano plan, który został zaakceptowany przez pułkownika. Plan opierał się na zaskoczeniu wroga oraz na „polskim” Czołgu.
„Magda” ruszyła z rykiem silnika ulicą Okopową i w blasku słońca wjechała na teren getta. Dalej czołg przemieszczał się Gęsią, najwidoczniej nie wzbudzając zainteresowania ze strony Niemców. Przed samym wejściem do Obozu wróg ustawił barykadę, którą teraz Polacy na pełnym gazie postanowili sforsować. „Magda” pod kątem prostym „wskoczyła” na przeszkodę, by w tej samej chwili opaść po jej drugiej stronie. Dopiero teraz Niemcy zdali sobie sprawę, że to nie jest ich czołg. Ogień z broni maszynowej zabębnił o pancerz, na domiar złego okazało się, że w bramie znajduje się jeszcze jedna barykada. Ta na szczęście był nieco niższa i tak naprawdę nie stanowiła żadnego problemu dla czołgu. Jednak mina, która była tam zainstalowana, mogła z łatwością uszkodzić pojazd. Jej eksplozja odbiła się na szczęście tylko o pancerz i szarpnęła gąsienicami, które wytrzymały wybuch. Teraz Polacy znaleźli się na dziedzińcu, rozpoczynając ostrzał. Jak wspominał Wacław Micuta ps. „Wacek”:


" […] Z tą chwilą nieprzyjacielskie załogi wież - „bocianów” miały tylko dwa wyjścia: uciekać lub ginąć".


Kiedy czołg wyłączył z akcji pierwszą wieżę z bronią maszynową, do natarcia ruszył pluton „Felek”. W akcji brał udział również pluton „Alek”, który na chwilę przed szturmem „Magdy” miał odciągnąć uwagę wroga, ostrzeliwując teren obozu od strony Okopowej. Polacy jeden po drugim niszczyli bunkry i stanowiska ogniowe.
Atak okazał się pełnym sukcesem. Powstańcy stracili jednego żołnierza i sanitariuszkę, która zmarła w wyniku odniesionych ran. W dzienniku bojowym zgrupowania znalazła się między innymi następująca notatka:


"16:50 – Natarcie „Brody” na drugą połowę obozu na ul. Gęsiej wsparte Artylerią czołgu. Obóz opanowany… Zdobyto broń i żywność. Zabito 8 SS-manów".


O zupełnym zaskoczeniu może świadczyć odkrycie dokonane w budynku administracyjnym. Gdy weszli do niego powstańcy, na świeżo nakrytym stole parowała jeszcze zupa, a na białym obrusie stały butelki z winem i wódką. Dookoła znajdowały się poprzewracane w pośpiechu krzesła. Czytając wspomnienia żołnierzy biorących udział w wyzwoleniu obozu, okazuje się jednak, że największą radością napełniło ich oswobodzenie uwięzionych tam ludzi. Jedno ze wspomnień tego momentu, znajdujących się w książce „Pluton Pancerny Batalionu »Zośka«” opisuje to w następujący sposób:


"Gwar potężnieje i tłum pasiaków wysypuje się na plac. Więźniów jest bardzo dużo. Wszyscy rozradowani do najwyższego stopnia. […] Kobiety, dzieci, starcy, mężczyźni ściskają nas za ręce i dziękują po grecku, węgiersku, czesku, po polsku. Stary zgrzybiały Żyd stoi przed czołgiem, milczy, ręce uniósł do góry, śmieje się z wykrzywiona twarzą i tylko łzy ciekną mu po policzkach..."


Uwolnieni ludzie chcieli za wszelką cenę dołączyć w szeregi Armii Krajowej. Jednak ze względu na brak broni nie wszystkich można było przyjąć. Chętnych przydzielano również według umiejętności jako mechaników, kierowców. W ten sposób powstał jedyny oddział Żydowski w Armii Krajowej.
Ważną zdobyczą okazała się również żywność. Znaczne ilości mąki, chleba, mięsa, kaszy czy cukru okazały się niemalże zbawienne dla wygłodniałych powstańców.


Grupa wyzwolonych więźniów Gęsiówki w towarzystwie powstańców. 


Dwa zdobyte czołgi dawały powstańcom atut, nie tylko militarny, ale również psychologiczny. Dawały Polakom poczucie siły i wsparcia. Obydwie maszyny ustawiono na ulicy Okopowej, mogły z tej pozycji odpierać niemieckie ataki od strony placu Kerleckiego oraz Powązek, często wyjeżdżając na spotkanie wyprowadzanego natarcia. Dwie zdobyczne „Pantery” używano również jako artylerię, strzelając do odległych celów. Ogień był kierowany przez obserwatorów siedzących na drzewach. Było to jednak mało efektywne i w rezultacie zaniechano później takiego działania.
6 sierpnia trwała jedna z walk o cmentarze, były one dla powstańców ważnym punktem, ponieważ tam alianci przeprowadzali zrzuty zaopatrzenia. W tych działaniach czołgi otworzyły ogień zaporowy, co powstrzymało postępy Niemców. Tego dnia udało się odbić cmentarz ewangelicki, zadając nieprzyjacielowi spore straty i zdobywając na nim tak potrzebną broń. Jednak wróg nie dawał za wygraną, kontynuując ataki przez kolejne dni. Czołgi prowadziły nieustannie ogień, co rzutowało na zużycie amunicji, jak również na pojawianie się usterek. Nie nadążano z ładowaniem akumulatorów.
8 sierpnia doszło do pojedynku czołgów. Załoga czołgu bez nazwy wyjechała, by powstrzymać kolejną niemiecką falę natarcia na barykady. Kiedy powstańcza maszyna skręciła na ulicę Karolkową, naprzeciwko za barykadą stanął niemiecki czołg. Nieprzyjaciel otworzył ogień z broni maszynowej, której pociski zabębniły o pancerz, zagłuszając niemalże wykrzykiwane rozkazy porucznika Eugeniusza Romańskiego, ps. „Rawicz”. Czołg oddał w stronę Polaków celny strzał, jednak ten poza chwilowym ogłuszeniem załogi nie zdziałał nic. Chwile potem zdobyczną „Panterą” znów zakołysało od drugiego pocisku, znów szczęście dla powstańczej załogi. Polacy wreszcie naprowadzili swoje działo na cel, jednak w tym momencie „Niemiec” oddał trzeci celny strzał. Co prawda i tym razem nie doszło do penetracji pancerza, ale w „powstańczej Panterze” wybuchł pożar.
W książce „Pluton pancerny batalionu »Zośka«” podchorąży Jan Myszkowski, ps. „Bajan”, celowniczy czołgu wspomina to wydarzenie w następujący sposób:


"Czołg został trafiony pociskiem przeciwpancernym w wieżyczkę. Odpryski od pancerza własnego czołgu od środka raniły mnie w nogę, a jeden z odprysków uderzył w pocisk wewnątrz czołgu w miejscu, gdzie kończy się komora prochowa, a rozpoczyna głowica pocisku. Proch zaczął się palić i spowodował pożar. Szczęściem było dla nas, że palący się pocisk nie zdetonował. Szczególne uznanie należy się „Tomkowi”. To był niesamowicie opanowany człowiek. Pali się! „Tomek” również się pali, ale wyprowadza czołg do tyłu za róg, z Karolkowej na Mireckiego. Dzięki Przytomności umysłu „Tomka” cała załoga mogła opuścić czołg, unikając ognia maszynowego nieprzyjaciela".


Ranni zostali przetransportowani do szpitala, natomiast ogień jak się pojawił, tak również zgasł. Polacy postanowili to wykorzystać i przez tylny właz weszło dwóch powstańców. Kierowca „Tomek”, czyli podchorąży Jeży Misiewicz i porucznik „Rawicz”. Niemcy popełnili kardynalny błąd, uważając czołg za zniszczony. „Pantera” nagle poruszyła lufą, a „Rawicz” wziął na cel stojącą za barykadą niemiecką maszynę. Tym razem Polacy byli szybsi. Jeden strzał i „Niemiec” nie stanowił już zagrożenia. Powstańcy pozwolili sobie odnotować ten pojedynek jako zwycięstwo. Był to najprawdopodobniej jakiś zdobyczny czołg jednostki policyjnej lub pomocniczej. Można się spotkać z relacjami, jakoby za barykadą miało stać działo StuG III, jednak jest to mało prawdopodobne. Do tłumienia powstania Niemcy użyli wszelkiego rodzaju pojazdów opancerzonych i pancernych. Na warszawskie ulice wyjechały przeróżne tankietki i samochody pancerne, kilka czołgów T-34, a nawet włoskich czołgów Fiat M14/41 oznakowanych jako Panzerkampfwagen M14/41 736(i). Być może za barykadą stała właśnie taka maszyna.

Łączniczka, Alina Nawrocka pozuje przed zniszczonym włoskim czołgiem typu Fiat M14/41 - Pz.Kpfw 736(i) po walkach o Małą PASTę.

10 sierpnia, kiedy trwały już ostatnie walki na Woli dwa zdobyczne czołgi były niemalże jedyną bronią, która pozwalała odpierać ataki pojazdów opancerzonych. Amunicja do Piatów wyczerpała się już, granatów było również coraz mniej. Oczywiście paliwo i pociski do „Panter” były również już na wyczerpaniu, choć największym zmartwieniem były wyczerpujące się akumulatory. By częściowo temu zaradzić, odłączano je na noc. Okazało się to zarówno dobrym środkiem zaradczym, jak i poważnym ryzykiem. Podchorąży Witold Ocepski ps. „Downar” wspomina zdarzenie w nocy 10 sierpnia:


" […] Kiedy jeszcze wszyscy spali, około godziny 5 rano, od strony Powązek nadjechały dwa małe 7 – 10 tonowe czołgi-tankietki. Podjechały Okopową w naszym kierunku i jeden wypalił w gąsienice naszego czołgu. Byliśmy bezradni, sami nie mogliśmy odpowiedzieć strzałem, brakowało prądu, nie wiedzieliśmy, w jaki sposób podłączyć baterię. […] Okazało się, że dla podłączenia prądu trzeba było uchylić stalową podłogę, gdzie znajdował się przełącznik. „Filar” szybko podłączył baterię, a „Pobóg” zaczął celować. […] Wtedy strzeliliśmy. Nasz jedyny strzał okazał się celny i pierwszy czołg eksplodował. Drugi czołg nie czekał i od razu uciekł.


Tego dnia zapadła również decyzja, by skupić się na utrzymaniu jednego czołgu. W lepszym stanie był czołg „Magda”, więc przeniesiono do niej zapas amunicji i akumulatory, a czołg bez nazwy doszczętnie spalono.

Żołnierze „Radosława”, wraz ze swoim dowódcą czekali cały czas na przybycie posiłków w formie partyzantów z Puszczy Kampinoskiej. Nie wiedzieli jednak, że rozkaz przejścia tych oddziałów został odwołany. Dnia 11 sierpnia Niemcy wzmogli ataki na Woli. Przy użyciu dział, moździerzy, pociągów pancernych oraz „goliatów”, oraz kilku dział szturmowych zajęli Stawki. Było to tragiczne w skutkach. Zgrupowanie „Radosław” zostało wzięte w kleszcze, a droga do starego miasta odcięta. W tej sytuacji pułkownik Jan Mazurkiewicz zdecydował się na przeciwnatarcie. Zmobilizowano niemalże wszystkich powstańców zgrupowania. Batalion „Miotła”, odwód pułkownika „Leśniaka” i ludzi batalionu „Chrobry I”. Na czele atakujących jechał czołg „Magda”.
Pierwsza połowa drogi od Twierdzy na Woli przebiegła spokojnie. Nagle na wysokości szkoły na Stawkach nieprzyjaciel otworzył ogień z broni maszynowej, przygniatając Polaków do ziemi. „Magda” odpowiedziała ogniem w niemieckie punkty ogniowe, pancerniacy każdy strzał wykonywali bardzo dokładnie, ponieważ zostało im tylko jeszcze kilkanaście pocisków przeciwpancernych i odłamkowych. „Magda” ruszyła wzdłuż muru, starając się wjechać na tyły szkoły. Nagle czołg otrzymał trafienie z działka przeciwpancernego, które udało się wyeliminować. Okazało się jednak, że za murem stoją kolejne i właśnie w tym momencie zaczęły „pluć ołowiem” poprzez mur w stronę Polaków. Czołgiści odpowiedzieli na ślepo, ponieważ widoczność zasłaniał mur. Niemiecki ogień okazał się jednak mało skuteczny i pomimo trafień, oprócz wstrząsów nie działo się nic. Najwidoczniej ogień „Magdy” musiał być skuteczny, ponieważ po kilku chwilach Niemcy ucichli. Niestety jeden z ostatnich przez nich wystrzelonych pocisków utknął między kadłubem a wieżą i unieruchomił ją. Porucznik „Waek” wydał rozkaz wycofania się, dopiero wtedy zorientował się, że wrogi ogień ucichł. W efekcie końcowym udało się odepchnąć Niemców od szkoły i z Placu Parysowskiego. Było to jednak okupione dużymi stratami, wielu powstańców oddało swej życie, a kadra oficerska została uszczuplona. Podpułkownik „Radosław” został ranny, a jego brat kapitan „Niebora” poległ wielokrotnie raniony.


Tankowanie "polskiej Pantery" na rogu ulic Okopowej i Wolności.


Niemcy zaatakowali Okopową, Twierdza gdzie bronili się ludzie zgrupowania, groziła zawaleniem od ostrzału artyleryjskiego. Zapadła decyzja o opuszczeniu tego punktu oporu. O godzinie 16 ustawiono „Magdę” na ulicy Okopowej w taki sposób, by czołg osłaniał odwrót ludzi z Twierdzy. Lufę skierowano na kierunek przewidywanego natarcia. Było to jednak jedynie zagranie psychologiczne, ponieważ amunicja została wyczerpana, a czołg nie mógł poruszać wieżą. Zagranie okazało się jednak skuteczne, ponieważ Niemcy nie odważyli się wjechać w ulicę czołgami, jak to czynili poprzedniego dnia.
Próbowano jeszcze ratować czołg, który dodatkowo miał puste akumulatory. Z narażeniem życia porucznik „Ibrys” i sierżant „Gniew” przedostali się przez teren Getta na Stare Miasto do Dywizjonu Motorowego i zorganizowali tam kilkanaście akumulatorów. Po powrocie już pod ostrzałem Niemców podłączyli je do maszyny, jednak te zabiegi okazały się nieskuteczne. „Magda” umilkła na dobre. W obliczu wroga do jej wnętrza został wrzucony ładunek zapalający. Najwidoczniej jednak ze względu na brak łatwopalnych materiałów maszyna nie stanęła w płomieniach i ostatecznie próbę jej podpalenia trzeba było ponawiać. „Wacek” w książce „Pluton Pancerny Batalionu »Zośka«” tak opisał ostatnią próbę:


" […] Czołg w ostatniej chwili z narażeniem własnego życia został podpalony przez „Ryśka”… dowódcę drużyny technicznej".


Tak kończy się krótka historia powstańczych „Panter”, jednak opowieść o żołnierzach Plutonu Pancernego, jak i o powstańcach zgrupowania „Rdosław” miała jeszcze trwać przez kolejne krwawe i trudne tygodnie. Cały szlak bojowy tych ludzi został w świetny sposób opisany w książce Anny Wyganowskiej-Eriksson „Pluton Pancerny Batalionu »Zośka«”. Jest to relacja niczym z pierwszej ręki, ponieważ autorka sama uczestniczyła w tych wydarzeniach. Pozycja zawiera wiele fotografii, skanów dokumentów oraz szkiców sytuacyjnych sporządzonych przez samych powstańców.







Materiały źródłowe:

Anna Wyganowska-Erikson – „Pluton Pancerny Batalionu »Zośka«”.





4 komentarze:

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.