Poranek jest zimny i szary, amerykańscy G.I. kulą się w ciasnym wnętrzu łodzi desantowej. Ktoś zwymiotował, trudno określić czy ze strachu, czy z powodu choroby morskiej. Pomiędzy 40 żołnierzami, nad skrzynkami z amunicją pochyla się 19 letni private David Silva. Łódź desantowa podskakuje na wzburzonych falach wywołując zawroty głowy. Jednak nie to jest najgorsze. David dobrze słyszy narastające odgłosy, dochodzące od strony wybrzeża. Wybuchy i strzały, nad nimi jednak góruje przeraźliwy dźwięk. Niczym zasuwanie zamka błyskawicznego, lub cięcie piłą tarczową. To z rzadka przerywany ogień niemieckiego MG 42. Privat Silva niczym mantrę powtarza w głowie instrukcje:
"Po opadnięciu rampy jak najszybciej wybiec z łodzi i szukać schronienia na plaży."
Kule bębnią po burtach łodzi, cześć z nich przebija pokryte cienką warstwą metalu drewno. Żołnierze przykucają by uniknąć rykoszetujących pocisków. Nagle barka wbija się w plaże "Omaha", a klapa opada. Amerykanie podrywają się do biegu. Pierwszy szereg, zamiast zbiec po trapie, wpada do wnętrza łodzi pchnięty pociskami niemieckiego karabinu maszynowego. Kiedy David w końcu przedziera się przez zabitych i rannych, wskakując do wody, na powitanie ukazują mu się setki ciał porozrzucanych na plaży i unoszących się na wodzie. On jednak biegnie, nawet kiedy trzy kule, nieustannie plującego MG 42, ranią go w nogę i plecy, nie przestaje biec. Wie, że biegnie o swoje życie.
O świcie 6 czerwca, 21 letni strzelec Heinrich Severloch leży w swojej kryjówce na zboczu wznoszącym się nad plażą nieopodal Colleville-sur-mer. Alianckie okręty i bombowce zrzucają setki ton bomb i pocisków na umocnienia obronne. Widerstandsnest 62 wychodzi z tego bez szwanku. Większość eksploduje kilka, kilkanaście metrów za pozycjami Niemców. Nagle następuje cisza. Severloch wie, że przerwano ogień ze względu na jednostki desantowe. Pociąga za zamek swojego MG 42 i wytęża wzrok. O godzinie 6:30 pojawia się pierwsza fala łodzi desantowych, takich fal miało być jeszcze 10. Kiedy tylko opadają "dzioby" statków, Heinrich otwiera ogień do bezosobowej, wylewającej się z wnętrza barek, ludzkiej masy. Pociski jego MG zbierają krwawe żniwo. Karabin prowadzi nieustanny ostrzał prawie przez 8 godzin. Oficer co jakiś czas donosi amunicję, którą Severloch posyła w stronę wroga. Z czasem zaczyna dostrzegać na plaży ludzi z krwi i kości, ludzi których on rani, lub zabija. Ich twarze mają mu towarzyszyć już do końca życia. Jednym z nich jest private David Silva. Severloch jednak nie przerywa ognia, rozkaz jest jasny:
"Utrzymać pozycję za wszelką cenę!"
Poza tym wie, że Amerykanie nie zawahają się przed zabiciem go. Heinrich Severloch prowadzi ogień do końca. Kiedy zużył całą amunicję, co najmniej 12.000 pocisków, strzela ze swojego karabinu. O 15:30, na rozkaz oficera, jako ostatni opuszcza stanowisko 62. Według własnych relacji, tylko jego MG 42 zabija lub rani nie mniej niż 2 tysiące żołnierzy lądujących na plaży "Omaha." Wydaje się to jednak nieco przesadzonym szacunkiem.
* Tekst na podstawie wspomnień Davida Silva i Heinricha Severloch.
Stanowisko MG42 na normandzkiej plaży. 6 czerwiec 1944 rok. |
Jeśli chodzi o najlepszy karabin maszynowy okresu II Wojny Światowej, odpowiedź jest prosta; MG 42. Broń ta wyprzedzała znacznie swoich konkurentów, i była używana przez Bundeswehrę w niezmienionej formie, do lat 50 pod zmienioną nazwą MG1. Do dzisiaj niemieckie karabiny maszynowe używane przez wojsko, MG3 nie różnią się wiele od pierwowzoru z lat wojny.
Szybkostrzelność, 1.200 pocisków na minutę, która wyznaczała nowy wymiar i deklasowała wszystkie inne karabiny maszynowe, do dziś jest standardem wielu KMów.
Już w 1937 roku Urząd Broni (Waffenamt), ogłosił konkurs na nowy karabin maszynowy, który miał zastąpić MG34. Udaną jak by się wydawało konstrukcję, jednak posiadająca kilka znaczących wad. Największą była skomplikowana i droga konstrukcja. Przed wybuchem wojny, 5 fabryk produkowało ten model, prawie nie nadążając za zapotrzebowaniem Wehrmachtu. Broń wykonywano technologią skrawania. Do tego dochodziła wrażliwość na zanieczyszczenia, powodująca spadek precyzyjności i żywotności. Swoje projekty przedstawiły trzy firmy: Rheinmetall, Stübgen i Großfuß. Po wstępnych oględzinach przedstawionych projektów, szybko odrzucono propozycje dwóch pierwszych kontrahentów. Rozwiązanie firmy Großfuß było nowatorskie i rewolucyjne, a przede wszystkim szybkie i tanie w produkcji.
Pierwszą ogromną zaletą była technologia wytwarzania. Głównym projektantem MG42 był Werner Gruner, nie był on ani rusznikarzem, ani specjalistą od broni. Pracował jako technik w zakładach Großfuß w Döbeln, był specjalistą od produkcji masowej w technologii tłoczenia i prasowania. Większość elementów broni była wykonana właśnie w tej technologii z jednego kawałka blachy. Spowodowało to znaczne zmniejszenie kosztów produkcji, jak i czasu. Dla porównania, koszt produkcji MG34 sumował się na 310 ReichsMark, odpowiadało to równowartości 1.200 euro. Natomiast MG42 kosztowało 250RM, czyli około 970€. Ilość surowca spadła z 49kg do 27,5kg, a czas z 150 roboczogodzin do 75.
Niemieccy strzelcy górscy na kaukazie, ostrzeliwują cel z MG42 |
Drugim aspektem, który zadecydował o sukcesie tego projektu to innowacyjny model zamka. Był to zamek ryglowany rolkami, działający na zasadzie krótkiego odrzutu lufy. Pierwszy taki mechanizm na świecie, pozwalał on zwiększyć szybkostrzelność. Według projektu szybkość teoretyczna wynosić miała 1.500 strzałów na minutę, w trakcie testów udało się uzyskać jedynie 1.200, co i tak jest wartością bijąca wszelkie ówczesne rekordy. Ciekawostką jest również to, iż nie zastosowano przełącznika rodzaju ognia. Tak więc MG42 strzelał tylko ogniem ciągłym, a długość serii przy pomocy spustu kontrolował strzelec.
Istnieją hipotezy, jakoby zamek wykorzystany przez Niemców był rozwinięciem mechanizmu opatentowanego przez polskiego inżyniera Edwarda Stecke, a w jego zamku swobodnym, rozchylane dźwignie zastąpiono rolkami. Rzekomo dokumentacja miała wpaść w ręce nazistów po zajęciu przez nich Warszawy. Jest to bardzo nieprawdopodobne, ponieważ niemieckie rozwiązanie zostało zgłoszone do patentu dwa dni przed kapitulacją polskiej stolicy. Ponadto po dokładniejszej analizie widać, iż zamki bazują na odmiennych koncepcjach.
Według Otto von Lossnitzera, dyrektora technicznego w firmie Mauser, zamek został skonstruowany przez dr inż. Eckhardta pracującego w WaPruf 2 (Inspektorat Broni Strzeleckiej należący do Urzędu Uzbrojenia Wojsk Lądowych) i dostarczony firmie Grossfuss. Jednak nie da się jednoznacznie stwierdzić kto tak naprawdę zaprojektował ów rewolucyjny mechanizm, tak jak tego kto jeszcze miał wpływ rozwój projektu.
Niemieccy żołnierze na froncie wschodnim, styczeń 1944 rok. MG42 na platformie. |
Karabin był zasilany pociskami kalibru 7,92mm z taśmy po 50 lub 250 naboi. Podawanie odbywało się z lewej strony, w odróżnieniu do MG34 który można było zasilać zarówno z jednej jak i z drugiej strony. Było to powodem, iż chętniej montowano na czołgach i pojazdach opancerzonych wcześniejszy model, który to produkowano równolegle w ograniczonych ilościach do końca wojny. Dlaczego więc zrezygnowano z uniwersalnego podawania amunicji? Ano po pierwsze dlatego, że dzięki temu dało się zaoszczędzić surowiec i zmniejszyć wagę samego zamka, a po drugie czyniło cały mechanizm mniej wrażliwym na zanieczyszczenia i warunki użytkowania.
Karabin był chłodzony powietrzem i by uniknąć rozkalibrowania lufy należało ją wymieniać co 250 strzałów, teoretycznie można było to osiągnąć w 10 sekund. Czynność dało się wykonać bardzo szybko, przy pomocy odchylanej dźwigni po prawej stronie. Po jej pociągnięciu i przechyleniu karabinu lufa samoczynnie wysuwa się z osłony. Do każdej sztuki tego KMu dostarczano 5 sztuk by umożliwić obsłudze niemal nieustanne prowadzenie ognia. Pod osłoną był montowany, składany do tyłu, dwójnóg. Można go było mocować z przodu, dla lepszej celności, lub z tyłu lufy by zwiększyć pole ostrzału. Całość ważyła 11,6kg i była o 0,5kg lżejsza od swojego poprzednika. MG dał się również montować na trójnożnej platformie "Lafette 42" i w ten sposób stawał się ciężkim karabinem maszynowym. Skuteczny ogień w warunkach bojowych miał zasięg 800m dla standardowego zastosowania, na platformie wzrastał on do 2.200m. Ze względu na szybkostrzelność, świetnie nadawał się do obrony przeciwlotniczej. W tym celu montowano dwa sprzężone MG na platformie "Zwillingssockel Typ 36".
MG42 na platformie i z optyką, na wyposażeniu jednostki Luftwaffe |
Nowy karabin maszynowy zaprezentowano w kwietniu 1938 roku, a już w lutym 1939 broń trafiła do wybranych jednostek, jako prototyp próbny, noszący nazwę MG39. Dopiero od 1941 nazwano go oficjalnie MG42 i wprowadzono do użytku. Do końca tego roku przetestowano 1.500 egzemplarzy karabinu. Od 1942 ogłoszono go standardowym KMem i przyjęto na wyposażenie armii. Był tak przystosowany, że każdy strzelec, który używał MG34 był w stanie bez przeszkolenia walczyć nową bronią. Pasował na każde mocowanie swojego poprzednika, więc gniazda karabinów w bunkrach, czy na pojazdach, można było przezbroić w kilka chwil.
Pierwsze oficjalne użycie w boju, miło miejsce w maju 1942 roku w Afryce przez grenadierów pancernych Afrikakorps. Karabin okazał się prawie zupełne niewrażliwy na trudne warunki bojowe i zachowywał swoją sprawność. Tam również po raz pierwszy broń dostała się w ręce aliantów. Dziwny wygląd karabinu wykonanego z blaszanych części i na pozór niedbale pospawanych ze sobą, pozwolił im wierzyć, że Niemcy mają problemy z produkcją broni ręcznej. Jakież było ich zdziwienie, gdy przetestowali KM i okazało się, iż ich własna broń nie może się z nim równać. Od tej pory na frontach II Wojny Światowej karabinem, którego się najbardziej obawiano był MG42, a jego charakterystyczny odgłos wystrzałów pozwalał go rozpoznać już z daleka. Opracowywano różne techniki zwalczania gniazd oporu bazujących na nim.
Jak każda skuteczniejsza broń zyskał on również wiele przydomków. Anglicy nazywali go "Spandau", ze względu na tabliczkę znamionową, którą znaleźli na jednym z karabinów. Na niej to znajdowało się miejsce produkcji "Waffenfabrik Spandau bei Berlin". Popularnym pseudonimem stała się nazwa "Piła Hitlera", tę wymyślili jednak sami Niemcy ze względu na dźwięk jaki wydawała broń podczas strzelania, podobny do jazgotu piły tarczowej. Alianci podchwycili i spopularyzowali ten przydomek. W szeregach Wehrmachtu MG42 miał jeszcze wiele innych przydomków. "Piła do kości", "Śpiewająca piła" "Kosa Hitlera", czy "Hitlergeige" czyli "skrzypce Hitlera". Ostatni przydomek był analogią do "Organów Stalina", jak nazywano "Katiuszę".
Żołnierz 12 Dywizji Pancernej Hitlerjugend z karabinem MG42. Francja 1944 rok. |
Niemiecki karabin śmierci, pokazał swoją moc w trakcie operacji D-Day, kiedy to zabijał masy alianckich żołnierzy próbujących sztormować plaże Normandii. Lwia cześć poległych tam ludzi jest przypisywana strzelcom MG42, które niejednokrotnie prowadziły ogień aż do wyczerpania amunicji.
Według niemieckich źródeł do końca wojny wyprodukowano ponad 415.000 sztuk MG42. W marcu 1945 roku na wyposażeniu armii niemieckiej, znajdowało się 153.712 sprawnych karabinów. Po wojnie były one nadal powszechnie użytkowane przez armie różnych państw, na przykład takich jak Jugosławia, Austria, Włochy czy Niemcy. Z niewielkimi zmianami, broń pod różnymi nazwami produkuje się do dziś. Amerykanie skopiowali mechanizm podawania amunicji, jak i sam zamek z MG42 stosując go w swoim karabinie M60. Ciekawostką jest fakt, że egzemplarze wyprodukowane przez fabryki III Rzeszy, można do dziś spotkać czynnie użytkowane przez strony mniejszych i większych konfliktów na bliskim wschodzie i Afryce.
Na koniec należy jeszcze, doprowadzić do finału historię dwóch żołnierzy, stojących niegdyś po przeciwnych stronach na normandzkiej plaży. Heinrich Severloch i David Silva spotkali się w 1960 roku. Wrogowie stali się przyjaciółmi i wspólnie aż do 2005 roku pojawiali się na corocznych obchodach upamiętniających poległych żołnierzy z 6 czerwca 1944 roku. 14 stycznia 2006 zmarł strzelec MG42 z punktu oporu 62, Heinrich Severloch.
Materiały źródłowe:
"Die Todfeinde von Omaha Beach"
www.lexikon-der-wehrmacht.de
Michael G. Dhooghe "MG 42 Troubleshooting"
Reiner Lidschun, Günter Wollert "Illustrierte Enzyklopädie der Infanteriewaffen"
Ojjj... Krótko, krótko, bardzo krótko... ale treściwie i jak zwykle na 5+.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo "weny twórczej".
Hans Voralberg
świetny artykuł. czekam z niecierpliwością na kolejne. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWspaniale ze ktos tak wnikliwie potrafi nas zaciekawic niesamowitymi historiami ktore pisalo wojenne zycie,przyblizyc historie powstawania i stosowania strasznych wynalazkow niszczacych czlowieka,wymusic refleksje nad sensem ludzkich dzialan.Pieknie !
OdpowiedzUsuń