Później było już tylko gorzej. Buczkowski miał problemy z panowaniem nad swoim żołądkiem, kiedy przechadzał się z szeroko otwartymi oczami pomiędzy kośćmi, całymi ciałami, głowami, oraz pozbawionymi ich korpusami. Najgorsze były jednak wypreparowane ludzkie skóry. Szok nie mijał, a mężczyzna czuł mrowienie warg i przymus, by wybiec jak najszybciej z budynku. Jego kolejne odkrycie okazało się jeszcze bardziej porażające. Na blacie leżały brązowe kawałki czegoś… Kiedy je dotknął, poczuł charakterystyczną strukturę, a przedmiot pozostawił na jego spoconych palcach „śliski osad”, który lekko się zapienił.
„Mydło” – pomyślał. „to surowe mydło… o kurwa, mydło z ludzi...”
Zdjęcie sali laboratoryjnej Instytutu Anatomii gdańskiej Akademii Medycznej wykonane wiosną 1945 roku. |
Wszystkie te epizody i kilka tu niewspomnianych w swojej książce „Dymy nad Gdańskiem. Agonia Prus Zachodnich” opisał Leszek Adamczewski. Ja dziś chcę przyjrzeć się bliżej makabrycznej historii „gdańskiego mydła”.
1 Stycznia 1940 roku dyrektorem Instytutu Anatomii w Danzig został profesor Rudolf Spanner. Miał do pomocy kilku pracowników, a jednym z jego laborantów był polski Volksdeutsch Zygmunt Mazur. Instytut zajmował się między innymi pozyskiwaniem szkieletów na potrzeby uczelni medycznych kształcących przyszłych lekarzy, których Wehrmachtowi pod koniec wojny ciągle brakowało. Ciała pochodziły głównie z obozów i były preparowane w makabryczny, jednak o dziwo powszechny w tamtych czasach i stosowany na całym świecie sposób. Jednak dla członków komisji śledczej, która badała sprawę w maju 1945 roku, była to jedna z najgorszych rzeczy, jakie widzieli. W tej komisji znajdowała się między innymi Zofia Nałkowska. Pisarka pod wpływem śledztwa w swojej książce „Medaliony” poświęciła sprawie mydła jeden z rozdziałów zatytułowany „Profesor Spanner”, tym samym rozpowszechniając teorię o przemysłowej produkcji mydła z ludzi.
Profesor Rudolf Maria Spanner, dyrektor Instytutu Anatomii Akademii Medycznej w Danzig w latach 1940-1945. |
»Stwierdzono obecność 10 skrzyń zapełnionych zwłokami. W dwóch skrzyniach całe zwłoki, w trzech – bez głów, noszące ślady uszkodzeń urazowych. W sali ogólnej trzy skrzynie: jedna ze zwłokami kobiecymi. W budynku parterowym zbudowanym 10 miesięcy temu, znajduje się kadź metalowa z płynem i wygotowanymi częściami zwłok ludzkich, dwa sterylizatory do wygotowywania kości ludzkich, jedna skrzynia ze skórą ludzką, czaszki, piszczele i czaszki typu mongolskiego. W szafce klosze z sodą kaustyczną […] 2 kg mydła, piec do spalania kości, dwie tablice, próbówki. Na strychu kości czaszki«.
Teorię o produkcji „ludzkiego mydła” wsparły zeznania aresztowanego Zygmunta Mazura. Poświadczył on, że w instytucie produkowano mydło z ludzkiego tłuszczu, a władze Rzeszy wiedziały o tym procederze. W mieszkaniu Mazura znaleziono dwa kawałki takiego mydła, jeden był surowym mydłem drugi wykończonym. W protokole z przesłuchania zapisano zeznanie:
»Było to niezłe mydło. Dobrze się pieniło. Często zabierałem je do domu. Początkowo rodzina nie chciała używać, ale jak się przekonali, że do prania się nadaje, pozbyli się wstrętu. Sam myłem tym mydłem ręce. Trochę tylko nieładnie pachniało. Ponieważ wszyscy narzekali na tę nieprzyjemną woń, profesor Spanner kazał dodawać zapachu preparatu Bilzo«.
Czyli można było stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że w gdańskim Instytucie Anatomii diaboliczny profesor Spanner produkował mydło z zamordowanych ludzi?
Otóż nie. Mydło zabezpieczone w wyniku śledztwa było mydłem surowym oraz wykończonym, zabezpieczono również mydło z wytłoczonym logo RIF (Reichsstelle industrielle Fette), czyli Przemysł Tłuszczowy Rzeszy. Podejrzewano, że mydła oznaczone właśnie tym monogramem zostały wyprodukowane z ludzi i puszczone w obieg. Zaczęły krążyć absurdalne plotki, że w obozie koncentracyjnym Stutthof mordowano grubych (sic!) więźniów, by uzyskać jak najwięcej tłuszczu. Stwierdzenia o otyłych ludziach przebywających w KZetach nawet nie będę tu komentował. W każdym razie okazało się, że nie można tego udowodnić ponad wszelką wątpliwość. Rudolf Spanner opuścił Gdańsk na krótko przed nadejściem frontu, po wojnie natomiast mieszkał w Niemczech pod własnym nazwiskiem niedaleko Szlezwiku, pracując jako lekarz. Pomimo że radziecki prokurator Roman Rudenko w trakcie procesów Norymberskich podniósł sprawę „gdańskiego mydła”, strona polska nie starała się o ekstradycję potwora-profesora opisanego w „Medalionach” Nałkowskiej. Rudenko, jako dowód dołączył próbki mydła zabezpieczonego w gdańskim instytucie, trybunał jednak nie badał tej sprawy. Nie wydano nakazu zatrzymania Spannera ani żaden z pozostałych oskarżycieli z USA, Wielkiej Brytanii i Francji nie zainteresowali się tym. Jedyny świadek, Zygmunt Mazur zmarł w areszcie na tyfus, krótko po złożeniu zeznań.
Domniemanego „producenta” mydła z ludzkiego tłuszczu policja przesłuchała, dopiero gdy zrobiło się o nim głośno w zachodniej prasie. Adamczewski w swojej książce opisał to w następujący sposób:
»Przesłuchiwany zeznał, że substancja podobna do mydła była produktem ubocznym maceracji ludzkich zwłok. Ten proces oddzielania tkanki mięsnej od kości podczas gotowania zwłok wydawać się może ludziom odrażający, ale od wieków stosowany był przy sporządzaniu szkieletów. […] Takie tłumaczenie zadowoliło i niemiecką policję w 1947 roku, i wydział denazyfikacji w Kilonii, który 12 grudnia 1948 roku zaliczył profesora Rudolfa Spannera do kategorii oczyszczonych, co pozwoliło mu wrócić do pracy naukowo-dydaktycznej«.
Więc co z mydłem z ludzi? Sprawę można po dziś dzień widzieć w dwojaki sposób. Z całą pewnością wykluczyć można to, że mydło z ludzi wytwarzano na szeroką skalę. W 2002 roku polski IPN podjął śledztwo w tej sprawie. W tym celu zbadano dowody rzeczowe w postaci próbek mydła, przekazanych przez Rudenkę w trakcie procesów norymberskich. Ekspertyza wykazała, że Mydło z wytłoczonym RIF zostało wykonane z tłuszczów rybich. Kawałki z Instytutu Anatomii w Gdańsku i ten znaleziony w mieszkaniu Zygmunta Mazura mogły zawierać tłuszcze pochodzenia ludzkiego.
Czy Spanner produkował więc mydło z ludzi na własną rękę? Tu autor książki „Dymy nad Gdańskiem” jest sceptyczny. Biorąc pod uwagę życiorys niemieckiego profesora, bardziej prawdopodobne wydaje się, że któryś z laborantów wpadł na pomysł, by w ten sposób wykorzystać produkt uboczny maceracji zwłok. Co do zeznań Mazura obciążających niemieckiego naukowca to wydają się one częściowo wymuszone lub nawet sfałszowane.
w każdej plotce jest ziarnko prawdy
OdpowiedzUsuń