»Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma „ich”. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili«.
Te słowa 11 listopada 1918 roku napisał Jędrzej Moraczewski, jeden z polskich działaczy niepodległościowych.
Jednak droga po tak upragnioną niezależność i wolność jeszcze się nie skończyła. Można wręcz rzec, iż dopiero się zaczynała…
Data 11 listopada jednak już na samym początku odradzającej się Polski nie była jednoznaczna. Bo przecież już 31 października 1918 roku, polskim stał się Tarnów.
![]() |
Tarnów. Legioniści przed budynkiem szpitala wojskowego. |
- Niech żyje Polska!
Następnie jak jeden mąż wyciągnęli ręce, zdejmując z głów swoje szaro-niebieskie czapki. Dłonie pośpiesznie odginały, zrywały i z brzękiem rzucały na ziemię austriackie bączki.
Kapitan Jan Styliński z uśmiechem na ustach poprowadził swoich towarzyszy w mrok budzącego się dnia. Właśnie zaczynał się 31 Października roku pańskiego 1918.
Kompania szybkim marszem ruszyła ulicami Tarnowa do koszar, w których kwaterowały kompanie wiedeńskie. Wkoło panowała cisza i spokój, jak gdyby ten świt nie różnił się niczym od wielu innych leniwie wstających w mieście nad Dunajcem. Kiedy Polacy "wlali" się na ulicę Wałową, niespodziewanie przed nimi pojawili się austriaccy oficerowie jednego z pułków wiedeńskich. Legioniści złapali za broń, w ich oczach błysnęło zdecydowanie i tęsknota — uczucia dojrzewające w narodzie przez 123 lata. Tamci jednak zbili się w grupkę i lekko unosząc dłonie, zawołali:
- Halt!
Z tego zlepku zaborców, na czoło wysunął się jeden człowiek.
- My bić się nie chcemy! - przemówił. Uzbrojeni Polacy na dworcu nie pozwalają żadnemu Austriakowi ujść z bronią w ręku. Nikt z nas nie myślał, że będzie to tak wyglądać.
"Wiedeńczyk" zatoczył nerwowo spojrzeniem po swoich towarzyszach, a następnie po Polakach. Ci ostatni nieco opuścili lufy karabinów. Wtedy kolejny z oficerów zaproponował:
- Pozwólcie nam zatrzymać broń, a niezwłocznie opuścimy wasze miasto. W obecnej sytuacji wydarzenia w Tarnowie spotykają się z naszym désintéressement. Broni, zostawcie nam, chociażby tyle, aby móc przed napaścią się obronić. Żołnierz bez broni niczym od "chama" się nie różni, a czasy niespokojne mamy.
Gdy austriaccy oficerowie wraz ze swoimi żołnierzami opuszczali Tarnów, jeden z ich dowódców skinął w kierunku polskiego oficera, lekko się uśmiechając. Żołnierze cesarza opuszczali Galicję nie tylko ze swoją bronią, ale również z eskortą wojska państwa, które właśnie dziś zaczynało "powstawać z martwych”.