1 września Anno Domini 1939 o godzinie 5:45 podporucznik Władysław Gnyś, poderwał swoją "jedenastkę" z lotniska w Balicach pod Krakowem. Przed nim startował jego dowódca kapitan Mieczysław Medwedecki. Rozkaz brzmi: przechwycić nieprzyjacielskie bombowce, wracające po bombardowaniu Krakowa. W trakcie lotu wznoszącego porucznik dostrzegł dwa niemieckie Junkersy 87b. Nieprzyjaciel pojawił się nagle, zaskakując zupełnie polskiego pilota. Gnyś dostrzegł jak jeden z nich sieje serią w kierunku jego dowódcy. Pierwsze kule okazały się niecelne, jednak Medwedecki najwidoczniej nie zauważył wrogich samolotów. Jego maszyna nadal wznosiła się nie wykonując żadnych manewrów. Niemiec za drugim razem przyłożył się bardziej, druga seria podziurawiła PZL 11. Mieczysław Medwedecki z przestrzeloną wątrobą próbował "posadzić" swój samolot na polu, jednak przy próbie lądowania maszyna stanęła w płomieniach. Pilot zmarł na skutek złamania podstawy czaszki. Był to pierwszy polski, a zarazem aliancki pilot, który poniósł śmierć w tej wojnie.
Gnyś w tym samym czasie zaatakował drugiego Ju87, jednak dostał się pod ogień Leutnanta Franka Neuberta, który chwilę wcześniej zestrzelił jego kolegę. Wspaniała zwrotność polskiego samolotu, była jedyną przewagą nad nieprzyjacielem i umożliwiła ucieczkę przed Niemcami. Odchodząc od miejsca potyczki skierował się w stronę Olkusza, po kilku chwilach zauważył sunące w szyku sylwetki Dornierów 17E. Polak nie zamierzał unikać walki, postanowił samotnie zaatakować. Miał tylko jedną szansę, jego myśliwiec był wolniejszy od niemieckich bombowców o jakieś 60km/h. Wykorzystując przewagę wysokości opadł w dół i otworzył ogień z dwóch KMów. Iskry i strzępy poszycia sypnęły się z wrogich maszyn. Jedna z nich zachwiała się i zbaczając z kursu uderzyła w lecącą obok. Dwa niemieckie Dorniery runęły na ziemię. Dwa pierwsze nazistowskie samoloty zostały zaliczone polskiemu pilotowi. Podporucznik Władysław Gnyś jest pierwszym alianckim pilotem, który zestrzelił niemiecki samolot.
*Tekst na podstawie meldunków i przekazu świadków.
|
PZL P.11c ze 112 eskadry myśliwskiej III Dywizjonu 1 pułku lotniczego na manewrach latem 1939 roku. |
Powiedzenie - "Polski lotnik jak trzeba będzie to i na drzwiach od stodoły poleci" - było przez lata nadużywane, a wręcz straciło swoje prawdziwe znaczenie. Często interpretuje się je jako prześmiewcze i poniżające, zapominając o jego etymologii. Zwrot ten był powtarzany przez polskie asy lotnictwa, takie jak Stanisław Skalski, czy Witold Urbanowicz. Nie wynikało to jednak z pychy polskich lotników, bo nie oni go wykuli. Kiedy Anglicy w obliczu braku pilotów, byli zmuszeni sięgnąć po obcokrajowców. Okazało się, że Polacy, którzy do tej pory byli traktowani przez nich jako dwukrotni przegrani. Raz w walkach wrześniowych i drugi raz w walce o francuskie niebo, zawstydzili ich swoim kunsztem, determinacją i skutecznością. Przypominając sobie na jakim sprzęcie latali w 1939, Brytyjczycy wyrażali tym zdaniem swoje uznanie.