Luty 1920 roku okazał się nadzwyczaj mroźny. Ziemia była twarda niczym skała a lód na Angrze gruby na ponad metr. Kilku sołdatów, popychając przed sobą człowieka w mundurze carskiej armii, zbliżało się ku rzece. Za nimi kroczył ich zwierzchnik, niejaki Samuel Czudnowski. Bolszewicy podeszli do przerębli wybitej w lodzie i ustawili przed nią skazańca.
- Admirale Kołczak, mam rozkaz waszego rozstrzelania.
Powiedział beznamiętnie Czudnowski. Stojący do swych oprawców plecami, admirał Aleksander Kołczak wbił wzrok w horyzont. Niby od niechcenia spytał swego kata:
- A jaki stopień macie, żołnierzu?
- Jestem komisarzem.
Odparł zadziornie bolszewik. Admirał zatopił swój wzrok w ostro rysującym się zimowym niebie, na którym niewyraźnie rysowała się gwiazda polarna. Lufa pistoletu uniósł się i zatrzymała w kilkucentymetrowej odległości od tyłu głowy Kołczaka. Skazaniec pokiwał głową i żachnął się:
- W wojsku nie ma takiego stopnia, a komenderować egzekucją oficera może tylko ktoś wyższy stopniem.
Nagle zapadło milczenie, lufa wymierzonej w tył głowy broni nieznacznie opadła. Czudnowski nerwowo poruszał ustami, jednak były to bezgłośne drgania. Wiatr poderwał śnieg z zaspy i sypnął kłujące drobinki w twarz carskiego admirała, ten zamrugał spoglądając ku polarnej gwieździe. Po chwili odetchnął i rzucił krotko do swych oprawców:
- Strzelać!
Kula przeszyła czaszkę Aleksandra Kołczaka, a jego martwe ciało runęło w przeręblę i zniknęło pod lodem. 7 lutego 1920 roku zabito ostatniego białego admirała a wraz z nim nadzieję monarchistów na przejęcie inicjatywy w wojnie domowej, rozdzierającej Rosję.
*sfabularyzowany tekst na podstawie książki Marty Panas-Goworskiej i Andrzeja Goworskiego „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików”