Nagle od strony Szacka zaczął dobiegać charakterystyczny, basowy łoskot. Zanim pomiędzy budynkami ukazały się pierwsze sylwetki pojazdów, ktoś obok majora szepnął:
- "Czołgi..."
Pancerna kolumna zaczęła wylewać się ze wsi. Linia polskich żołnierzy jakby zafalowała - to oni mieli atakować a tu znów wróg odebrał im nawet tę możliwość.
- "Spokój!"
- "Trzymać linię!"
- "Nie strzelać!"
Rozległy się wokół rozkazy oficerów. Sowieci rwali do przodu jak na paradzie. Dowódcy stali pewni siebie w otwartych lukach z zaciętymi minami, jak gdyby od samego ich widoku miała pęknąć polska linia obrony. Czołgi a za nimi pojazdy pancerne i na końcu ciężarówka z piechotą, cały konwój jechał niemalże w szeregu. Na więcej nie pozwalała grobla, a raczej bagna rozlewające się po obu jej stronach.
Celowniczowie działek zaczęli błyskawicznie kręcić korbami, naprowadzając lufy na bolszewicką watahę. Kiedy cały ten "pancerny cyrk" znalazł się na wale i z Szacka wyjechała ostatnia ciężarówka, za którą komicznie podskakiwała doczepiona doń kuchnia polowa, niby szydząc z Polaków - bo przecież zaraz jak rozjedziem Lachów trzeba coś zjeść. Działonowi jak jeden mąż krzyknęli w stronę swoich załóg:
- "Uwaga, kolejno od czoła do pancerek ognia!"
I zagrała polska artyleria, gwałtownie niczym organy na wejście w kościele, krzepiąco niczym orkiestra na Titanicu. Tym razem jednak za Polskę, za wolność i honor. I w jednej chwili znika czoło sowieckiej kolumny w kuli ognia. Jeden po drugim płoną czołgi, samochody pancerne i ciężarówki. Pośród wybuchów gdakania polskich CKMów i jęku umierających Rosjan, żywe jeszcze załogi wyskakują z pojazdów i biegną, gubiąc broń i ekwipunek, w stronę zabudowań. Polacy w transie kładą ich ogniem swej broni niczym żeńcy łany zboża. Gdy dym się nieco rozwiewa, przed wrakami pancernych skorup, stoi kilku sowieckich oficerów. Ręce wysoko w górze, pasy z bronią rzucone w błoto - poddają się. 411 Batalion Pancerny kapitana Nieseniuka został kompletnie rozbity.
Był 28 września 1939 roku i właśnie zaczęła się ostatnia zwycięska bitwa Polaków z "czerwonymi zagonami" niosącymi pokój i braterstwo na swych bagnetach.
Żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza na pozycjach przy granicy Polsko - sowieckiej. |
Gdy wspominamy walki obronne we wrześniu 1939 roku mamy w pamięci przede wszystkim boje stoczone przeciw Niemcom. Patrząc na wschód i wydarzenia od 17 września niewiele pojawia się nam przed oczami. Jest to spowodowane w głównej mierze 44 latami edukacji ustroju, który próbował nam wmówić, że tam żadnych walk nie było, że Rosjanie przyszli nam pomóc. W chwili obecnej chyba nie ma już osoby, która by w to wierzyła. Jednak propaganda socjalistyczna skutecznie zakryła mgłą poświęcenie tych, którzy stawiali opór na wschodzie. Przeciętny Polak wspomni może o obronie Grodna, czy oporze Wilna. Jednak w większości uważa się, iż wojsko polskie cofało się oddając kraj bolszewikom zajmującym polskie miasta i wsie z marszu. Kłam tej tezie zadaje jednak mała miejscowość w Obwodzie Wołyńskim, obecnie na Ukrainie a wtedy w granicach II RP. Miasteczko Szack, właśnie tam żołnierze z Korpusu Obrony Pogranicza pod rozkazami generała Wilhelma Orlik-Ruckemanna stoczyli zwycięską bitwę z wlewającą się do Polski Armią Czerwoną. Szczegóły tych starć zostały jedynie pobieżnie opisane i niestety wiele aspektów z pewnością przepadło na zawsze, lecz to z tego powodu należy je wspominać i opisywać, by całkiem nie zagubiły się w annałach historii.
Wszystko zaczęło się 17 września 1939 roku...