Halifax B MK.III ospale oderwał się od płyty lotniska Driffield w Yorkshire. Ciężki czterosilnikowy bombowiec z 466 Australijskiego Dywizjonu Bombowego zaczął się wzbijać w powietrze. Siedzący za sterami młody pilot spojrzał przed siebie i uśmiechnął się pod nosem. Przednim rysował się zapierający dech w piersiach widok. Ponad 740 samolotów przesuwało się wolno po niebie. Oprócz Halifaxów widział również ociężałe Lancastery i smukłe Mosquito.
- No Joe, lecimy nad Bochum. To już ostatni raz, ostatni...
Zamruczał pod nosem, do siebie.
Niebo robiło się już czarne, a zmrok gęstniał coraz bardziej, kiedy o 18:40 nad miastem przemysłowym w Zagłębiu Ruhry rozległ się basowy szum bombowców. Joe nie wiedział, o czym myśli jego załogo gdy bomby spadały na niemieckie zabudowania, on liczył już godziny do powrotu na wyspy. Jego kolejka dobiegła końca. Kiedy luk bombowy opustoszał, Halifax Joego o numerze LV963 HD-D wykonał wraz z eskadrą zwrot i skierował się na północny zachód. Dało się jednak wyczuć napięcie panujące w tej blaszanej, podrzucanej prądami powietrza, puszce. Po pięciu minutach się zaczęło. Pomarańczowo czerwone rozbłyski, niczym balony ciekłej stali zaczęły wykwitać wokół alianckich samolotów. Joe spojrzał na wysokościomierz, wskaźnik drgał w okolicach 10.000 stóp. Nagle maszyną szarpnęło i zatrzęsło. Niemieckie FlaKi stawały się coraz bardziej nachalne. Flight lieutenant Hermann gorączkowo myślał jak uniknąć ostrzału, kiedy jeden ze szperaczy oświetlił jego kokpit krzyknął do interkomu
- Cholera! Załóżcie spadochrony szybko!
W tym samym momencie Halifaxem wstrząsnęło potężne uderzenie. Niemcy trafili maszynę Joego w spód kadłuba, zaczęło nią strasznie trząść. Pilot widział pod sobą płomienie, jego samolot się palił, instynktownie poderwał Halifaxa w górę. Jednak już po chwili niemal w zsynchronizowany sposób, niemieckie pociski walnęły w oba skrzydła bombowca, te zaś zapłonęły niczym dwie zapałki.
- Skakać! Skakać!
Krzyczał Joe, odpinając się z fotela. Jego spadochron leżał nadal w tylnym przedziale. Poderwał się na nogi i gdy postawił pierwszy krok, skrzydła Halifaxa zaczęły się odłamywać, a samolot przewrócił się do góry "brzuchem" Joe poleciał na przyrządy i szybę kokpitu. Gdy maszyna rozlatywała się na kawałki, widział dwóch swoich kolegów, którzy razem z kawałkami bombowca spadają ku ziemi.
Kiedy już przestał krzyczeć i się szamotać, widział rozbłyski artylerii przeciwlotniczej, płonące maszyny i spadające części samolotów. W drodze na spotkanie z ziemią obrócił się na brzuch, myśli wirowały mu w głowie niczym jego kruche ciało w trakcie tego swobodnego spadku.
- Może jak uda mi się wpaść do jednego z tych jezior, albo rzeki to zdołam przeżyć...
Pomyślał.
Kapitan Joe Hermann kończył właśnie swoją kolejkę, spadając z pięciu tysięcy metrów bez spadochronu ku ziemi.
* Sfabularyzowany tekst na podstawie materiałów źródłowych.
Flight Lieutenant Joseph B. Herman |
4 listopada 1944 roku był dniem, którego kapitan lotnictwa Joseph Bernard Herman, miał nie zapomnieć już do końca życia. Tej sobotniej nocy wydarzył się cud, inaczej nie można nazwać tego nieprawdopodobnego zdarzenia. Joe, pilot jednego z bombowców Royal Australian Air Force, na wysokości około 5.500 metrów wypada bez spadochronu z rozlatującej się maszyny. W tym momencie powinna się skończyć ta opowieść, jednak tym razem ma ona swój ciąg dalszy. Joe Herman przeżył swój "upadek", udało mu się również dożyć do końca wojny. Oto nieprawdopodobna historia 21-latka, który przeżył własną śmierć.