środa, 24 listopada 2021

„Tajemnice obozu Colditz” – Spektakularne ucieczki

Specjalny obóz jeniecki w Colditz to miejsce, które obrosło już w legendy i jest źródłem dla odkrywania ciekawych zdarzeń i życiorysów. W dosyć ciekawy sposób można poznać historię tego miejsca i ludzi, którzy się przez nie przewinęli z książki autorstwa Reinholda Eggersa „Tajemnice Obozu Colditz”. Eggers był początkowo strażnikiem, a następnie oficerem bezpieczeństwa i zastępcą komendanta tej placówki. Można więc spojrzeć na obozowe życie oraz ucieczki z nieco innej perspektywy.


Schloss Colditz Oflag IVc kwiecień 1945
.
No właśnie, jeśli chodzi o ucieczki z tego miejsca, chciałem ci dziś opowiedzieć, jak wyglądały pierwsze z nich. Jak można się łatwo domyślić, nie zabraknie tu również polskich akcentów.

Oflag IV C Colditz był miejscem przeznaczonym nie tylko dla „prominentnych” jeńców, ale również dla tych, którzy sprawiali problemy ciągłymi próbami ucieczek. Oczywiście po przybyciu do nowego miejsca, ci doświadczeni w „ulatnianiu” się ludzie kontynuowali swój proceder w mniej lub bardziej efektywny sposób. Początkowo udawało się dosyć dobrze zapobiegać tym próbom. Wyłapując i udaremniając ucieczki, nim śmiałkowie zdołali opuścić teren starego zamku, w którym przydzielono im kwatery. Po każdej z takich prób Niemcy dopasowywali i uaktualniali zabezpieczenia i procedury bezpieczeństwa. Jednak, jak wspomina Eggers, więźniowie potrafili każde, wydawać by się mogło, zaostrzenie lub udoskonalenie zabezpieczeń wykorzystać w jakiś sposób na własną korzyść.

Pierwsza udana ucieczka z oflagu miała miejsce 12 kwietnia 1941 roku. Osobą, która jej dokonała, był Francuz niejaki porucznik Leray. Kiedy sprawa się wydała, zawrzało na linii Colditz a dowództwem naczelnym w Dreźnie. Abwehra żądała szczegółowych raportów na temat sposobu ucieczki, podjętych kroków w tej sprawie i sposobie łatania luk w systemie bezpieczeństwa. Problem polegał na tym, że Niemcy nie wiedzieli, nawet kiedy dokładnie i w jaki sposób Leray zniknął. W swojej książce Eggers zapisał:

„Podejrzewaliśmy, że Leray wspiął się na dach i wykorzystując piorunochron, dostał się na zewnętrzne mury zabudowań, skryty przed wzrokiem wartowników. Podłączaliśmy dodatkowe mikrofony na dachu i kominach. Zainstalowaliśmy więcej silniejszych reflektorów. Nawet te udogodnienia dwa lata później więźniowie byli w stanie przekuć na swoją korzyść”.

Niemcy w pewnym momencie zorientowali się, że więźniowie potrafią otworzyć każde drzwi i każdy zamek w obozie. Często natrafiali na jeńców w pomieszczeniach, które wcześniej były zamknięte. Z tych pomieszczeń znikały również koce, materace i inne drobiazgi, które znacznie potrafiły ułatwić kolejne ucieczki. „Śmietanka włamywaczy” okazała się iście międzynarodowa. Po dość długim czasie strażnicy odkryli personalia najlepszych z nich. Mieli to być porucznicy: Surmanowicz, O`Hara i Guigues, oraz holenderski kapitan van Doornick.

Pewnego razu Niemcy otworzyli pomieszczenie, które miało być puste i znaleźli w nim dwóch Brytyjczyków. Na pytanie, co tam robią, odparli, że tylko sobie ćwiczą, a tu mieli najwięcej spokoju. Niemcy zamknęli ich z powrotem na klucz i poszli po oficera. Gdy z nim wrócili, okazało się, że drzwi zostały wyjęte z zawiasów, a jeńcy noszą je paradnie po dziedzińcu. Jednocześnie zgłosili sprzeciw przeciwko przetrzymywaniu w zamknięciu bez rozpraw sądowych. Na pytania, w jaki sposób potrafią otwierać drzwi, strażnicy otrzymywali w odpowiedzi zawsze ten sam przedmiot. Kawałek zgiętego w haczyk drutu.
By zapobiec falom kradzieży, postanowiono opróżnić niezamieszkane pomieszczenia i wszystkie nieużywane przedmioty przenieść poza zamek. Jedną z takich akcji przeprowadzono 8 maja 1941 roku. Niepotrzebne sienniki ze składu były pakowane na wóz i wywożone do miasta. Te porządki trwały cały dzień z przerwą na obiad. Po nim około godziny 14 jeden z oficerów nadzorujących pracę krzyknął ze strachu i odskoczył od jednego z materacy. Okazało się, że po rozpruciu materiału w środku znajdował się porucznik Hyde-Thomson.
Oczywiście natychmiast ogłoszono alarm i apel specjalny. Po przeliczeniu „inwentarza” wyszło na jaw, że brakuje porucznika Petera Allana.


Porucznik Peter Allan  jako niemiecki jeniec w 1941 roku.


Po inspekcji magazynu w mieście odnaleziono rozpruty siennik i otwarte okno. Niestety Brytyjczykowi nie udało się długo pozostać na wolności. Został schwytany kilka dni później w Wiedniu. Allan świetnie mówił po niemiecku bez angielskiego akcentu, więc nie miał problemu, by uchodzić za Niemca. Przyczyną jego wpadki był natomiast amerykański konsul. Anglik dostał się do Wiednia i skierował do ambasady USA w nadziei, że uzyska tam pomoc.

„- Jestem zbiegłym brytyjskim oficerem. Chcę dostać się do Budapesztu, na neutralne terytorium.
Położył na biurku pięćdziesiąt marek i odwrócił wzrok. Konsul spojrzał w drugą stronę i odparł:
- Obawiam się, że Stany Zjednoczone także są neutralne. Nie możemy panu w żaden sposób pomóc”.

Na domiar złego, kiedy zbieg z Colditz opuścił ambasadę, niemiecka sekretarka konsula powiadomiła odpowiednie organy i wkrótce go pojmano.
Po tej ucieczce Niemcy „badali” każdy przybywający i opuszczający transport długim francuskim bagnetem.


Wieczorem kilka dni po ucieczce w materacu, przebywający w sąsiednich celach na parterze porucznicy Surmowicz i Chmiel postanowili również spróbować swojego szczęścia. Pierwszy z Polaków wydostał się ze swojej celi i uwolnił kompana. Następnie otworzyli drzwi i wyszli na dziedziniec. Z trzeciego piętra z polskich cel spuszczono im linę i wciągnięto na gzyms. Z niego przedostali się na dach stróżówki, a następnie na strych. Teraz wykorzystali linę, którą ciągnęli cały czas za sobą i zaczęli opuszczać się po zewnętrznej ścianie. Pech chciał, że Chmiel miał na sobie wojskowe buty podbite ćwiekami, które w trakcie opuszczania szurały i stukały o ścianę. Nie uszło to uszom wartownika, który szybko zareagował i dwójka Polaków wróciła do cel.

Kolejnymi Polakami, próbującymi ucieczki byli porucznicy Just i Bednarski. Udało im się oszukać obozowego lekarza, który stwierdził, że muszą przejść zabieg w szpitalu, w tym celu przeniesiono ich do Königswarth. Pewnego kwietniowego wieczoru, dzień przed zaplanowaną operacją, obaj zwiali ze szpitala. Just miał niestety dużego pecha, ponieważ pociąg towarowy, do którego pierwotnie wskoczył, jechał w złą stronę. Zeskoczył więc z niego i wskoczył do innego. Ten ruszył w dobrym kierunku, ale Polak, myśląc, że został zauważony, ponownie zeskoczył, tym razem uderzył się w głowę i stracił przytomność. Kiedy nad ranem doszedł do siebie, był przemoczony i zziębnięty. W tych okolicznościach postanowił sam wrócić do obozu.
Bednarski miał więcej szczęścia, udało mu się dotrzeć do Krakowa, gdzie dołączył do podziemia. Po jakimś czasie jednak został zdekonspirowany i pojmany przez Gestapo. Najprawdopodobniej dużą rolę w jego ujęciu odegrał znany służbom rysopis Polaka.

Porucznik Just, po pechowej wycieczce koleją trafił do aresztu, do celi obok Hyde-Thompsona, który odsiadywał karę za ucieczkę przy pomocy materaca. Oficerowie dogadali się i w odpowiednim momencie otworzyli drzwi między swoimi celami. Zamierzali dać nogę przez okno przy pomocy liny związanej z prześcieradeł. Ta okazała się jednak zbyt krótka, więc Brytyjczyk postanowił umożliwić ucieczkę przynajmniej Polakowi. Przytrzymał jeden koniec tak nisko, jak tylko potrafił, a Just ześliznął się po niej i na końcu zeskoczył na ziemię. Był wieczór 13 maja, kiedy polski oficer wspiął się na ogrodzenie i uciekł między okoliczne zabudowania. Jego wolność trwała trzy dni, po których złapano go idącego wzdłuż torów kolejowych w stronę szwajcarskiej granicy. Miesiąc po tym Just znów próbował ucieczki. Tym razem zrezygnował z przynoszącej pecha kolei i chciał przeprawić się przez Ren. Tam jednak drogę zagrodziła mu zapora z drutu kolczastego. Próba przepłynięcia pod nią zakończyła się wszczęciem alarmu i bezpośrednim transportem z powrotem do Colditz.



Grupa polskich i brytyjskich oficerów w obozie Colditz


Historie te brzmią dosyć zabawnie i przybierają postać ekscytującej przygody w trakcie zabawy „w kotka i myszkę” między więźniami a strażnikami. Wszystkie te opowieści stoją mocno w kontraście z tym, co robili Niemcy na terenie podbitych krajów oraz w innych obozach pracy, oraz zagłady. Colditz było jednak miejscem innym od innych. Dziwnym trafem obowiązywały tu od początku wojny do jej ostatnich dni konwencja genewska, jak i inne umowy międzynarodowe prawa wojennego. Za próbę ucieczki groził co najwyżej areszt i reprymenda. Można sobie więc łatwo wyobrazić, że w takich warunkach, próby ucieczki były częstsze i bardziej śmiałe niż gdziekolwiek indziej. Paradoksalnie miejsce, z którego domyślnie jeńcy mieli mieć problem uciec, stało się teatrem dla spektakularnych i brawurowych ucieczek, Jak chociażby w przypadku Pierre Mairesse Lebruna

Ten francuski oficer urodził się 16 marca 1912 roku w Bauzy, był podporucznikiem 4. Pułku francuskiej kawalerii Chasseurs d'Afrique. W ciągu tych kilku tygodni, w których Francja stawiała opór niemieckiemu agresorowi, Lebrun zasłużył na Krzyż Wojenny (Croix de Guerre) oraz najwyższe odznaczenie francuskie, Order Legii Honorowej. Jego oddział stacjonował w Châtel-sur-Moselle i bronił tej pozycji przed Niemcami forsującymi Mozelę. Odcięty od własnego sztabu poddał się dopiero 22 Czerwca, kiedy utracił połowę swoich żołnierzy i zabrakło mu amunicji.

Pierwszej nocy po kapitulacji jeden z podwładnych podporucznika Lebruna w trakcie próby ucieczki zabił niemieckiego strażnika. Za to wraz z innymi miał zostać rozstrzelany. Stał już w rzędzie przed karabinami maszynowymi, kiedy nagle stojący obok inny porucznik, wystąpił z szeregu. Okazało się, że właśnie przybyły na miejsce niemiecki oficer, który miał nadzorować wykonanie rozkazu, przed wojną był jego odpowiednikiem, gdy ten pracował we francuskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Berlinie. W ten sposób Lebrun uniknął śmierci.

Od tego momentu postanowił wykorzystać swoje szczęście. Gdy tylko trafił do pierwszego obozu jenieckiego, próbował z niego uciec. Dwa razy uciekał i dwa razy go łapano. Drugim razem był naprawdę blisko sukcesu. Udało mu się dotrzeć do szwajcarskiej granicy i ją przekroczyć. Jednak nie był tego świadomy i po kilku kilometrach znów przeszedł na niemiecką stronę. Tam natknął się na patrol, który go aresztował. Po tym incydencie postanowiono go odesłać do obozu specjalnego Oflag IV C Colditz. Zaraz po przyjeździe komendant obozu, Oberst Schmidt wygłosił przemówienie, w którym między innymi zaznaczył, że ucieczka z tego miejsca jest niemożliwa. "Hier beißen się auf Granit..." (Musielibyście przegryźć granit).

Pierre Mairesse Lebrun postanowił podjąć wyzwanie.


Pierre Mairesse-Lebrun jako niemiecki jeniec w 1941 roku.


9 czerwca 1941 roku przy pomocy kilku kolegów zaplanował swoją ucieczkę. Więźniowie mogli w trakcie dnia korzystać z przy zamkowego parku. Byli jednak liczeni przed wyjściem oraz wejściem. By zmylić Niemców, wykorzystano młodego belgijskiego podporucznika, który był bardzo drobnej budowy. Sous-Lieutenant Verkest "wszedł" w nogawki większego postawniejszego oficera, który owinął się kocem i narzucił płaszcz. Dwóch innych współwięźniów podtrzymywało tą "ludzką konstrukcję" w trakcie wychodzenia. Jako że wtedy zawsze panował tłok, niemieckiej uwadze umknął dziwnie wyglądający jeniec. W ten sposób do parku wyszło dwóch ludzi, policzonych jako jeden. W tej sytuacji francuski kawalerzysta, korzystając z chwili nieuwagi strażników, mógł ukryć się na belce stropowej altany znajdującej się w parku. Kiedy skończył się czas spaceru, wszyscy zostali znów policzeni i wrócili do swoich kwater. Lebrun przebrał się w improwizowany garnitur, który wcześniej uszył z przysłanej mu w paczce od rodziny szarej piżamy i przechodząc na dach, uciekł z obozu. By zapewnić sobie większe szanse, nie skierował się na stację kolejową w Colditz, ale przeszedł około 10 kilometrów do Grossbothen, by tam wsiąść do pociągu do Lipska. Wyglądał bardzo elegancko i nie wzbudzał żadnych podejrzeń, w swoim "garniturze" oraz monoklu. Zgubił go jednak drobny szczegół. Francuz za bilet zapłacił banknotem o nominale 100 marek, który przemycił ze sobą do obozu. Pech chciał, że ten banknot był wydany w 1924 roku i obecnie stracił już ważność. Na miejscu zjawiła się policja i zatrzymała niedoszłego uciekiniera.

Hauptmann Roland Eggers z oflagu w Colditz wspomina jak tego dnia otrzymał telefon ze stacji w Grossbothen:


"Zapytali, czy nikogo nie brakowało w obozie.
- Nie. Dlaczego?
- Złapaliśmy tu jednego faceta. Możliwe, że to jeden z waszych jeńców. Chciał przed chwilą kupić bilet do Lipska, wykorzystując nieważne pieniądze – stary niebieski banknot stumarkowy. To nie może być Niemiec”.


Kiedy odbierano zbiega ze stacji, Niemcy byli skonsternowani. Nie mieli pojęcia, jak mu się udało wymknąć ani dlaczego w ogóle nie zauważyli jego nieobecności.
Tak oto podporucznik Pierre Mairesse Lebrun trafił na 21 dni do aresztu za próbę ucieczki. Jednak już od pierwszego dnia odosobnienia, myślał nad nowym planem.

Jako że tym razem zwracano na niego szczególną uwagę, nie było mowy o wyrafinowanym planie.
Gdy było mu wolno wreszcie znów korzystać z parku, oddawał się ćwiczeniom sportowym w towarzystwie dwóch innych oficerów. Nagle jeden z nich podszedł do wysokiego na dwa i pół metra ogrodzenia i stanął tyłem do niego, splatając dłonie przed sobą. Lebrun wziął krótki rozbieg i odbijając się od dłoni towarzysza, który go dodatkowo katapultował w górę, dosłownie przeleciał przez płot. Strażnicy patrzyli na tę scenę w osłupieniu i z niedowierzaniem. Nim się opamiętali, Francuz zakusami, by uniknąć wymierzonych w niego strzałów, podbiegł do zamkowego muru i szybko się na niego wspiął.
Ubrany w spodenki gimnastyczne i krótką koszulkę, zniknął w pobliskim lesie. Słysząc za sobą pogoń oraz psy, dwukrotnie przeskoczył przez strumień. Nie chcąc się pokazywać w takim stroju okolicznym mieszkańcom, przez trzy dni ukrywał się w polu pszenicy.
Po tym czasie postanowił nocą iść na południe, aż dotarł do Zwickau. Tam po zmroku ukradł rower, który dał mu dodatkowe alibi. Teraz wyglądał jak typowy Niemiec na letniej przejażdżce. Kilka razy napotkał niemieckich żandarmów, którym z szerokim uśmiechem na ustach energicznie machał. Tamci odwzajemniali za każdym razem pozdrowienie, nie zatrzymując go. Tym razem zabrał ze sobą 30 Reichsmark, za które mógł sobie kupić kilka razy coś do jedzenia. W ten sposób przebył 600 kilometrów i wreszcie przekroczył szwajcarską granicę. Tak oto nieugięty francuski kawalerzysta odzyskał wreszcie wolność.

Kiedy przeszukiwano jego celę w Colditz, Niemcy natknęli się na spakowaną walizkę z przyczepioną doń kartką. Francuz pisał:

"Herr Komendant, jeśli uda mi się uciec, byłbym wdzięczny gdyby przesłał pan moje rzeczy osobiste pod podany adres..."

Kilka tygodni później przysłał list, w którym podał adres w nieokupowanej części Francji. W ten oto sposób, do Pierre'a Lebruna dotarła walizka z jego wszystkimi rzeczami, które miał ze sobą w niemieckim Oflagu...


Jeśli zaciekawiły cię tych kilka ucieczek i masz ochotę na więcej odsyłam do poniższej lektury.




Materiały źródłowe:

Reinhold Eggers - "Tajemnice obozu Colditz"
Henry Chancellor - "Colditz: The Definitive History" 
William Breuer - "Unexplained mysteries of world war II"



4 komentarze:

  1. Prawie jak scenariusz filmu.
    Pozdrawiam Czesław

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za czytanie i komentarz.
    Pozdrawiam i zapraszam ponownie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od czasu do czasu tu zaglądam, żeby znaleźć jakąś ciekawą historię i po raz kolejny się nie zawiodłem. A książka z pewnością jest interesująca i znalazła się na mojej liście zakupów:) Pozdrawiam - Tomek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, że zaglądasz i zapraszam w takim razie za jakiś czas. 😉

      Usuń

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.