niedziela, 18 września 2022

Polak, Węgier [...] - Przyjaźń z przeciwnej strony frontu

19 sierpnia 1944 roku, piekło powstania w Warszawie trwało na dobre. Niemcy nasilili atak na Stare miasto. Artyleria wroga po drugiej stronie Wisły od strony Pragi ostrzeliwała ulice i domy, Sztukasy rzucały swój śmiercionośny ładunek na skwery i kamienice. Oddziały Armii Krajowej spoza stolicy podejmowały coraz to nowe próby przebicia się do walczących w mieście. W tych dniach liczył się każdy karabin, granat, każde ramię niosące pomoc czy wsparcie.

Żołnierze plutonu lotniczego por. „Lawy” wyruszający na odsiecz Warszawie. Wiersze, 19 sierpnia 1944
1) Jerzy Baumiller "Żorż" 2) Tadeusz Gaworki "Lawa", 3) Ludwik de Laveaŭ "Bob" 4) Andrzej Berezowski "Trzynastka", 5) Zbigniew Słoczyński "Sum"

Tego dnia wieczorem z Wiersza, przez Sieraków i Laski w kierunku Żoliborza rusza kompania porucznika Jodłowskiego ps. "Mazur". Nieco ponad setka młodych ludzi. Każdy obładowany oporządzeniem, amunicją, bronią i prowiantem, ostrożnie kroczy ku stolicy.
Stanisław Znajewski ps. "Kujawiak" taszczy 25-kilogramową skrzynię z amunicją. Pot klei mu koszulę do ciała i spływa po czole do oczu, piekąc i wyciskając łzy. Noc jest upalna i duszna. W cichym marszu kompania łączy się z grupą "Kampinos" i po krótkim odpoczynku kierując się na Marymont / Słodowiec rusza dalej. Poza sporadycznym pobrzękiwaniem oporządzenia nie słychać nic. Znajewski dziwi się, że kilkaset ludzi potrafi się tak cicho zachowywać. Zmęczenie jednak daje mu się we znaki i próbuje oszacować, ile jeszcze zostało do przebycia z tego 30-kilometrowego marszu.
W pewnym momencie "Kujawiaka" opanowało nieswoje uczucie. Najpierw wyczuł, nim zauważył kątem oka postacie w Stallhelmach, a za nimi działa wycelowane w stronę Warszawy. Te jednak milczały i poza pilnującymi ich żołnierzami nie było widać wokół żadnego ruchu. Stanisław wbił w osłupieniu oczy w jednego z żołnierzy w szarym mundurze, który zdało się, kiwną lekko głową w jego kierunku. Przez polskie szeregi przebiegł szmer:

»Nie zbliżać się do działonów«

Dopiero wtedy uświadomił sobie, że owa artyleria nie wygląda na niemiecką.
Kolumna polskich powstańców w swojej drodze ku Warszawie przechodziła właśnie przez środek Węgierskiej 12 Dywizji Rezerwowej.

Aspekt węgierskich żołnierzy w Polsce podczas ostatniej wojny światowej jest bardzo ciekawy. Ci żołnierze, pomimo sojuszu swojej ojczyzny z III Rzeszą starali się zachowywać jak najdalej idącą neutralność, jeśli chodzi o sprawy polskie. Przynajmniej oficjalnie. Wszyscy znamy oświadczenie węgierskiego premiera Pála Telekiego:

»Ze strony Węgier jest sprawą honoru narodowego, by nie wziąć udziału, w jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciw Polsce. Prędzej wysadzę swoje własne linie kolejowe, niż wezmę udział w inwazji na Polskę«.

To stanowisko potwierdził w 1944 roku regent węgierski Miklós Horthy w depeszy do dowódcy węgierskiego II Korpusu Rezerwowego, którym dowodził generał dywizji Béla Lengyel. Wydał mu bardzo konkretne wytyczne:

»Nasze oddziały nie mają czego szukać pod Warszawą, Polacy to nasi przyjaciele, a Niemcy to jedynie nasi towarzysze broni, nie dajmy się wmanewrować w konflikt niemiecko-polski". Ten rozkaz zawierał również dodatkowe szczegóły, a mianowicie:

- nie przyłączać się do Polaków

- doprowadzić dywizje do ojczyzny

- przyjaźnie zakończyć stosunki z Polakami

- udostępnić Polakom leki«.

Tyle, jeśli chodzi o oficjalne stanowisko. W rzeczywistości jednak działania Węgrów można śmiało powiedzieć, wykraczały poza wszelkie ramy neutralności. "Bratankowie" Polaków, jak się zwykło mówić o Madziarach, nie tylko pozostawali neutralni, ale wręcz wspierali polską ludność cywilną, jak i partyzantów w każdy możliwy sposób. Już wcześniej, między innymi na Polesiu, gdzie znalazł się pułk węgierskich huzarów, działała współpraca polsko-węgierska. Ludność cywilna mogła liczyć na wsparcie materialne w postaci leków, transport czy opiekę medyczną. Partyzanci natomiast, którzy mieli być przez nich zwalczani, doświadczali biernej postawy, a nawet pomocy. Stefan Elek, żołnierz węgierskiego pułku wspominał czas na Polesiu w następujący sposób:

»Tak że tylko spełniliśmy służbę taką futárszolgálat. Takie piętnasto-, dwudziestoosobowe ekipy chodziły po tych bezdrożach poleskich. Mieliśmy za zadanie likwidować partyzantów, ale sytuacja była taka, że partyzanci mogliby nas łatwiej zlikwidować. Ale ponieważ do Węgrów mieli od początku jakąś sympatię, to między nami nie było żadnych działań wojskowych. [...]
Z partyzantami mieliśmy kontakt od samego początku, gdyż oni mieli pełne zaufanie do Węgrów. My byliśmy w mundurach węgierskich. I raptem zaskoczyło nas pełne zaufanie partyzantów. Po prostu dali nam swoich rannych, żeby ich zawieźć do szpitala. Taki był szpital niemiecki, kierowany przez wspaniałego majora, szlachcica, który tych chorych przyjął do leczenia. Z tym że jak ich wyleczy, to odsyła ich do łagru, za front. Tak że trzeba było tych podleczonych wykraść. I to nam się jakoś udało, dzięki Austriakom, którzy stanowili cały personel pomocniczy«.

Żołnierze tak zwanego batalionu sochaczewskiego zgrupowania Kampinos


W trakcie powstania warszawskiego ów pułk znalazł się w składzie II Korpusu Rezerwowego, ściągniętego przez Niemców, by uszczelnić pierścień wokół walczącej Warszawy. To, że ich "sprzymierzeńcy" nie będą strzelać do Polaków, było dla hitlerowców jasne jak słońce, jednak liczyli na to, że będą oni, chociaż pełnić funkcje zaporowe. Jak się okazało była to zgoła błędna nadzieja. Węgierskie dywizje, nie tylko przepuszczały powstańców w obie strony poprzez swoje szeregi, ale służyły im szeroko zakrojoną pomocą. Udostępniając wyżej wspomniane już leki, które były dla Polaków bardzo ważne, jak również broń i amunicję. Żołnierze AK otrzymywali także od "bratanków" informacje na temat ruchów wojsk niemieckich, jak i też planowanych akcjach. Przykładem może być tu jeden z listów przekazany powstańcom z szeregów węgierskich:

»Wysyłają nas, musimy iść, ale nie chcemy walczyć z Polakami. Przejdziemy przez las i jeśli nas nie zaatakujecie, nie chcemy o niczym wiedzieć«.

Mogli oni oczywiście liczyć na polską wdzięczność, o czym wspominał major Gábora Monsparta:

»Partyzanci poinformowali dowództwo naszej dywizji o tym, że w trakcie walk nie chcą atakować oddziałów węgierskich. Prosili, byśmy oznaczyli nasze pojazdy barwami narodowymi, żeby mogli je rozpoznać«.

Część Węgrów chciała przyłączyć się do powstania, mówi się nawet o pertraktacjach z Dowódcą korpusu. Jednak poza wyzwolonymi z warszawskiego więzienia węgierskimi Żydami, żaden większy oddział nie przeszedł na stronę powstańców. Był jednak jeden wyjątek, 4. pułk huzarów im. A Hadika. Był to ten sam oddział, który pierwotnie znalazł się na Polesiu i później wycofał się razem z Niemcami na zachód. Niemcy od początku traktowali ten pułk nieprzychylnie. Wykluczyli ich z aprowizacji i zaopatrzenia. Żołnierze węgierscy musieli na własną rękę zdobywać żywność. Jednak nawet wtedy nie dopuścili się przejawów przemocy czy wrogości w stosunku do ludności polskiej. Kiedy Niemcy zażądali od Madziarów koni, które chcieli przeznaczyć na ubój, ci postanowili zmienić strony.
Według relacji Stefana Ela:

»Tak. My, wycofujący się z Polesia, kawaleria, nigdzie nie zostaliśmy przyjęci. Okazuje się, że my byliśmy ekspediowani specjalnie na Polesie, a formacja węgierska, dywizja cała z dowództwem i tak dalej, to w ogóle nas nie chcieli przyjąć. Z końmi to kłopot. Tak że husaria była zupełnie wolna. I dwudziestego dnia, jak Niemcy nam, no, prawie że grozili, chcieli zabrać konie na rzeź, na wyżywienie ludzi... A my tych koni nie chcieliśmy dać i zeszliśmy do Powstania i zgłosiliśmy się na ulicy Karowej, tam był szpital powstańczy na Karowej«.



Jednak to osobliwe wojsko nie znalazło zastosowania w szeregach powstańców. Gdzie na koniach walczyć w mieście? Węgrów skierowano do podwarszawskiego Komorowa, gdzie na gospodarstwie rolnym znaleźli zakwaterowanie dla siebie i koni. Gdy po paru dniach zgłosili się na Mokotowie, był to 41 dzień powstania, więc polskie siły znajdowały się już w opłakanym stanie. Ludzie, którzy jeszcze pozostali w mieście: kobiety, starcy, dzieci i ranni, szukali możliwości opuszczenia stolicy. Tu okazało się, że węgierska jednostka jest bardzo przydatna. Huzarzy zaprzęgli swoje konie do wozów i zaczęli wywozić uciekinierów z miasta przez niemiecki pierścień.

Węgierski oddział 1. Dywizji Huzarów latem 1944 roku.

»I my, Węgrzy, na polskich wozach tych uciekinierów wywieźliśmy w kierunku Grodziska Mazowieckiego, [Błonia], na zachód. Ale to wszystko było, jak to się mówi, na dziko. Ale muszę powiedzieć coś bardzo ważnego, że my byliśmy w uniformach na tych wozach, nasze konie były zaprzężone. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że konie z husarii potrafią ciągnąć wóz.[...] Niemcy, którzy tam prowadzili kontrolę wojskową, nas przepuścili razem z tymi biednymi ludźmi, [...] Puścili nas zupełnie, tak. My byliśmy w mundurach, konie nasze i tak przepuścili nas i tam w kierunku Błonia, w kierunku małych miejscowości podmiejskich, warszawskich, tam wieźliśmy tych ludzi«.

Węgrzy kursowali kilka razy na Mokotów i z powrotem niemalże aż do samego końca powstania. Według madziarskich szacunków, w ten sposób uratowało się około 2 000 do 2 500 osób.

Należy jeszcze wspomnieć, że właśnie ci huzarzy, którzy zmienili strony konfliktu, między innymi, ze względu na swoje konie, 20 sierpnia znaleźli się koło szpitala na Karowej. W odruchu ludzkiego miłosierdzia wspomogli placówkę swoimi narzędziami rzemieślniczymi oraz pozostawili im 12 swoich wierzchowców jako wyżywienie...
Niemcy postanowili pozbyć się niewygodnego "sojusznika" i odesłać węgierski korpus do ich ojczyzny. 10 września ostatnią formacją Honwedów pozostającą pod Warszawą była 1 Dywizja Huzarów. To właśnie w okolicy ich sektora pod Jaktorowem, 29 września rozegrał się dramat grupy "Kampinos". Polacy zostali rozbici przez Niemców, a przed doszczętną zagładą ocalił ich fakt, że około 100 niedobitków znalazło się na odcinku kontrolowanym przez "bratanków". Ci odgrodzili Polaków kordonem od ich niedoszłych katów, odmawiając wydania Polaków. Kiedy dyskusja przybrała nerwowy charakter, Honwedzi dobyli broni, broniąc swoich, "jeńców". W obliczu takiego obrotu sprawy Niemcy postanowili odpuścić.

Żołnierze węgierscy stacjonujący pod Warszawą w czasie powstania w 1944 roku

Wielu Węgrów postanowiło pozostać w Polsce, gdzie nawiązali przyjaźnie, a nawet znaleźli miłość. Wielu z nich również poległo na polskiej ziemi. Jednak to nie polskie kule ich uśmierciły. Niemcy w pewnej fazie powstania postanowili, przyłapanych na pomocy Polakom Madziarów oddawać pod sąd wojenny, a następnie ich rozstrzeliwano. Groby tych wspaniałych ludzi można dziś odnaleźć w Konstancinie i Podkowie Leśnej.


Materiały  źródłowe:

Grzegorz Jasiński - "Żoliborz 1944"
Józef Krzyczkowski - "Konspiracja i powstanie w Kampinosie"
Jerzy Koszada - "„Grupa Kampinos”. Partyzanckie zgrupowanie Armii Krajowej walczące w Powstaniu Warszawskim"
Polskie Radio - "Węgrzy z pomocą Powstaniu Warszawskiemu"
Instytut Współpracy Polsko-Węgirskiej



2 komentarze:

  1. Dzieki za ten wpis! Trzeba o tym pamietac, ze w przyjazni roznie sie czasem dzieje i moze sie tak wydarzyc, ze czasem jest nie po drodze, co wcale nie oznacza, ze przyjazn jest skonczona.

    OdpowiedzUsuń

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.