poniedziałek, 12 grudnia 2022

Niedźwiedź Wojtek - Miś trafia do zoo

»Jak opisać koniec świata? Dla Wojtka ta chwila nadeszła w pewien listopadowy poranek 1947 r. Szron pokrywał pola i żywopłoty. Otulone nim dachy baraków Nissena połyskiwały w słabych promieniach zimowego słońca. Niedźwiedź uwielbiał takie poranki. Żołnierzom zatrzymującym się przy jego szopie, aby go pogłaskać i porozmawiać z nim, futro Wojtka wydawało się wyjątkowo błyszczące i przesycone świeżym zapachem. Zwierzę sprawiało wrażenie niezwykle szczęśliwego i całkowicie nieświadomego tego, że nastał dzień, w którym ma nastąpić jego przeprowadzka do edynburskiego zoo«.

Kapral Wojtek wraz ze swoim opiekunem w brytyjskiej bazie wojskowej Winfield


Każdy Polak zna mniej lub bardziej historię pociesznego kaprala Wojtka. Niedźwiedzia, który towarzyszył polskim żołnierzom na bliskim wschodzie, a później we Włoszech w batalii pod Monte Cassino. O śmiech przyprawiają jego wybryki, gdy na przykład „ukradł” kobietom z polskiego oddziału bieliznę ze sznurka, na którym się suszyła. Zdarzyło się również, że wyjadł śniadanie dla oficerów i za karę, choć ta okazała się dla niego szczęśliwą koleją losu, przekazano go dla 2. Kompanii Transportowej.
Wojtek ujmuje za serce swoimi ludzkimi zachowaniami, zwierzę dorastając wokół ludzi, po prostu starało się ich naśladować. Tak jak oni pił piwo, chodził na warty, jeździł w ciężarówce, siedząc na swoich czterech literach i opierając łapy o deskę pod szybą. Nosił skrzynie z amunicją i to najprawdopodobniej nie z poczucia obowiązku ani na rozkaz, a z czystej chęci bycia ze swoimi opiekunami. Nikt go tego nie uczył nikt, nie tresował. Niedźwiedź potrafił w sobie wyrobić nawet coś na podobieństwo ludzkiego poczucia humoru. Widział, jak reagują na niego inni i nauczył się postępować tak, by zwrócili na niego uwagę, lub się z nim bawili. Uwielbiał zapasy i by zabawa trwała jak najdłużej często „podkładał” się swoim rywalom pozwalając im wygrać, by ci nie zniechęcili się zbyt szybko. We Włoszech, na urlopie jego specjalnością były kąpiele w morzu. Wtedy uwielbiał nurkować i wynurzać się nagle między grupką niczego niespodziewających się kobiet. Reakcji tych dam oczywiście możemy się domyślić. Wszystko to jednak kończyło się zawsze śmiechem i serdecznością.
Olbrzymi Niedźwiedź nigdy nawet nie zadrapał człowieka. Raz tylko zdarzyło mu się wystraszyć na śmierć arabskiego szpiega, to jednak okazało się dla Polaków nader korzystne.

Każdy zna mniej więcej te historie i może je z pamięci przytoczyć. Jednak życie, również niedźwiedzie, nie zawsze składa się z samych szczęśliwych chwil. Gdy wojna dobiegła końca, a Wojtek tak jak i jego kompani z „Armii Andersa” wypełnił swój obowiązek, musiał zadbać sam o siebie. Problem polegał tylko na tym, że zwierzę było skazane na opiekę człowieka. Nie było w stanie rozpocząć życia „w dziczy” ani nie mogło stać się nagle człowiekiem. Jego dotychczasowi opiekunowie nie mogli zaś sobie pozwolić na utrzymywanie tak dużego zwierzęcia domowego. Już same ilości pochłanianego pożywienia przekraczały budżet polskich kombatantów, którzy pozostając w Anglii, musieli zarobić sami na swoje utrzymanie.

Gdy 15 listopada Piotr Pendrys po raz ostatni odpinał swego przyjaciela z uprzęży przed jego barakiem, Wojtek lizał go po twarzy i zaczepnie szturchał. Mężczyzna jednak ze łzami w oczach nie miał nastroju do zabawy. Miał wyrzuty sumienia z tego powodu, że musi oddać swojego towarzysza w „niewolę” ogrodu zoologicznego. Czuł się niemal, jak gdyby go zdradzał, tym bardziej że Niedźwiedź nie był niczego świadom. Do swojego nowego miejsca zamieszkania Wojtek ruszył na pace ciężarówki. Niedźwiedź myślał, że jedzie na kolejną wycieczkę, które tak bardzo uwielbiał. Aileen Orr w swojej książce „Nieźwiedź Wojtek. Niezwykły żołnierz Armii Andersa” opisuje całą sytuację następująco:

»W towarzystwie Piotra i drugiego żołnierza o imieniu Jan stanął za kabiną pojazdu i, górując nad nią, położył obie potężne łapy na dachu. Jak zwykle w tego rodzaju sytuacjach, Piotr jedną rękę położył na plecach Wojtka, zaś ogromne zwierzę zbliżyło się do niego tak, że jego ciało dotykało nóg opiekuna. Otucha czerpana z wzajemnego dotyku przywodziła na myśl wspomnienie pierwszych dni ich znajomości, kiedy Wojtek był jeszcze małym niedźwiadkiem. W tamtej chwili ich gest wyrażał bezwarunkową miłość i głęboką więź, jaka połączyła zwierzę i człowieka. Dla żołnierzy, którym emocje nie umożliwiały bacznego przyglądania się tej scenie, była to ostatnia okazja, by ujrzeć Wojtka. Niedźwiedź opuszczał obóz, odjeżdżając powoli ciężarówką prowadzoną przez Archiego Browna. W Winfield zapanowało niemal namacalne przygnębienie«.

Jadąc do miejsca przeznaczenia, jak zawsze miś uważnie się rozglądał, chłonąc okoliczne krajobrazy. Po podróży trwającej niemal dwie godziny, samochód dojechał do Edynburga. Tam na dziedzińcu ogrodu zoologicznego czekali pracownicy, uzbrojeni w łańcuchy, ościenie i klatki. Wszelkie te narzędzia okazały się jednak bezużyteczna, a Wojtek w towarzystwie Piotra ruszył posłusznie w kierunku, który ten mu wskazał. Gdy dotarli w końcu na wybieg przeznaczony dla niedźwiedzia, ten zaczął się ciekawie rozglądać. Wtedy Piotr odpiął mu obrożę, a Wojtek ponownie czule polizał go po twarzy. Polak zostawił mu na pamiątkę swój stary koc i kilka rzeczy przesiąkniętych jego zapachem. Następnie, kiedy niedźwiedź rozglądał się po nowym miejscu, wycofał się i opuścił wybieg. Wojtek podszedł do krat, za którymi zniknął jego przyjaciel i patrzył swoimi brązowymi oczami w ślad za nim. Dyrektor edynburskiego zoo, który był świadkiem tego zdarzenia, zapisał w swoich wspomnieniach:

»Nigdy nie odczuwałem większego smutku, widząc umieszczane w klatce zwierzę, tak bardzo uwielbiające bawić się i korzystać z e swojej wolności«.

 


Wojtek na wybiegu w edynburskim zoo.


Wojtek usiadł na ziemi i czekał na powrót swoich towarzyszy. Jak się okazało, Piotra nie zobaczył już nigdy więcej. Jego najbliższy przyjaciel płakał cały miesiąc, jednak nie chciał odwiedzać Wojtka, by nie przysparzać mu jeszcze więcej przykrości. Nie mógł go zabrać do siebie i nie chciał wzbudzać w nim nadziei swoimi wizytami. Inni towarzysze kaprala Wojtka starali się odwiedzać go jak najczęściej. Przeskakując przez ogrodzenie, przyprawiali obsługę zoo o palpitacje serca.

Wojtek jednak doceniał te wizyty i bawił się z Polakami jak dawniej. Dawało mu to siły i poprawiało humor na kilka następnych dni. Nowi opiekunowie z czasem zrozumieli, jak wiele znaczy dla Wojtka kontakt z dawnym życiem i nawykami. Kiedy słyszeli polską mowę, odwracali wzrok, by można było wrzucić na wybieg słodycze, czy papierosy.
Czas jednak biegł nieubłaganie i Wojtek podupadł na zdrowiu. Pod koniec swojego życia prawie nie wychodził ze swojej pieczary. Leżał w świetle lamp ogrzewających jego zesztywniałe kości.
Według Aileen Orr, Kapral Wojtek został ostatecznie uśpiony 15 listopada 1963 roku. Dożył 22 lat, co jest przeciętnym wiekiem dla jego gatunku, w zoo spędził 16 lat.
Ciekawostką jest, że Wojtek odszedł dokładnie tego samego dnia, w którym przed laty przybył do miejsca swojego „zesłania”.






Materiały źródłowe:

Alieen Orr - "Niedźwiedź Wojtek - niezwykły żołnierz armii Andersa"





3 komentarze:

  1. Historia oczywiście znana, ale... ciekawe takie nowe spojrzenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda że nie wiemy co się stało z jego opiekunem Piotrem ?

    OdpowiedzUsuń

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.