środa, 26 listopada 2025

„Żywe torpedy” – gdy Polacy w 1939 roku ogłosili gotowość oddania życia

Na początku 1939 roku w Polsce nie skonstruowano żadnej tajnej broni. Nie ruszyła tajna fabryka, nie powstała supertajna jednostka, nie pojawił się żaden prototyp, który mógłby odwrócić losy nadchodzącej wojny. Za to narodziło się coś, czego nie da się zbudować w laboratorium - masowa deklaracja gotowości na śmierć. „Polskie żywe torpedy” nie były projektem militarnym, lecz zjawiskiem społecznym. Krzykiem narodu stojącego na krawędzi wojny. Ten epizod opisał w swojej książce Krzysztof Drozdowski „Polskie tajemnice II wojny światowej”.


Grafika przedstawiająca możliwy wygląd "żywej torpedy" Zdjęcie poglądowe stworzone przy pomocy AI.

To nie był projekt wojska. To był głos z ulicy


Idea „żywych torped” nie narodziła się w sztabach. Nie wyszła z ministerstwa ani z admiralicji. Nie miała regulaminu, budżetu ani dowództwa. Wyszła od zwykłych obywateli
W maju 1939 roku prasa opublikowała list sygnowany trzema nazwiskami: Edward Lutostański, Leon Lutostański i Władysław Bożyczko
Nie byli oficerami marynarki, nie byli konstruktorami torped, nie mieli zaplecza eksperckiego. Wystąpili jako obywatele, którzy, w obliczu narastającego zagrożenia z Zachodu, publicznie zaproponowali ideę skrajnego poświęcenia.

W książce Krzysztofa Drozdowskiego „Polskie tajemnice II wojny światowej” znajduje się list tych dwóch braci i ich szwagra, napisany do „Ilustrowanego Kuryera codziennego”

»Proszę zamieścić nasz list otwarty w swoim piśmie, ponieważ chcemy dać swoją odpowiedź Hitlerowi na jego żądania. Otóż ja i moi dwaj szwagrowie wzywamy wszystkich tych Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za ojczyznę, w charakterze żywych torped, żywych bomb, w charakterze żywych miń przeciwpancernych. Do tego celu nie są potrzebni ludzie zupełnie zdrowi. Muszą to być ludzie silni duchem. Nie wątpimy, iż takich ochotników zgłosi się tysiące, a te tysiące spowodują u wroga straty liczone w setkach tysięcy ludzi i w milionach złotych [...]«


Pomysł narodził się już w 1937 jeszcze przed wykorzystaniem pilotów jako kamikaze przez Japonię. Pomysłodawcą miał być mat rezerwy Stanisław Chojecki z Katowic, który przesłał list z propozycja poświecenia swojego życia w obronie kraju.
Sam pomysł mógł mieć swoje początki we włoskiej konstrukcji załogowej torpedy „mignatta” (pijawka). Przy pomocy tej broni Raffaele Rosetti i Raffaele Paolucci w 1918 roku zatopili austrowęgierski pancernik SMS „Viribus Unitis”. Wyczyn ten przeszedł do historii jako „rajd na Pulę. Nie był jednak atakiem samobójczym, a włoscy śmiałkowie przeżyli misję.


Strona "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" a w nim list i fotografie Edwarda Lutostańskiego, Leona Lutostańskiego i Władysława Bożyczko 



Nie broń, lecz symbol


„Żywe torpedy” brzmią jak nazwa tajnej jednostki. W rzeczywistości nie było ani prototypów, instrukcji, list szkoleniowych, czy ćwiczeń.
Była za to emocja, która przelicza strach na gotowość do śmierci.
Autorzy listu wzywali ochotników – młodych, robotników, studentów, a nawet kobiety – by zgłaszali się jako „żywe miny” czy „żywe bomby”. Pojęcie było metaforą, choć skrajną: jeśli nie mamy przewagi technologicznej, mamy odwagę.

Do redakcji zaczęły napływać odpowiedzi. Jedne lakoniczne, inne dramatyczne. Pojawiały się słowa: „zgłaszam się”, „jestem gotów”, „proszę mnie wpisać”. Nie była to akcja jednorazowa – raczej fala społecznej emocji, która uniosła się na papierze listów.
Drozdowski w swojej książce zamieszcza kolejny list z 3 Maja 1939 roku. W tym liście, mieszkaniec Skierniewic, Józef Wysocki oferuje nie tylko swoje życie, ale również swoich synów:


»[…] mam jeszcze moich chłopców harcerzy, niech też idą. I tak to trzech czas pracowali dla Polski w szkole i społecznie, niech idą ze mną po zwycięstwo i utrzymanie całej spuścizny Niezapomnianego, Ukochanego, Pierwszego Marszałka.«

 

Oczywiście chodzi o Edwarda Rydza-Śmigłego, a ofiara miała być prezentem na jego urodziny.


Dlaczego akurat w 1939 roku?


Bo Polska wiosną 1939 roku żyła w stanie oczekiwania na katastrofę.
Zachodnia granica pulsowała mobilizacją, radio przynosiło coraz agresywniejsze komunikaty, informacje zza granicy budziły niepokój. Społeczeństwo zderzało się z poczuciem samotności państwa pośród sojuszy które może nie do końca przekonywały społeczeństwo. Stąd rodziło się przeświadczenie o konieczności poświecenia i oddania życia dla sprawy.

Idea „żywych torped” była wyrazem poczucia dysproporcji sił. Gdy nie widać wyjścia – rodzi się zgoda, by samemu stać się wyjściem. Wraz tego można znaleźć w dalszej części listu Lutostańskich i Bożyczko. Za książką „Polskie tajemnice II wojny światowej”:


»[…] Każda zmarnowana torpeda, bomba i mina kosztuje dużo pieniędzy, których nadmiaru nie mamy. Każdy okręt nieprzyjacielski, czołg, pancerka może i tak kosztować życie kilkunastu żołnierzy. Zaś jeden człowiek zdecydowany może oddać tylko jedno swoje życie jako żywy pocisk, czy w torpedzie, bombie lub minie. Człowiek w torpedzie zawsze znajdzie ten cel, w który zechce trafić i tem samem zaoszczędzi życie innym żołnierzom. Zniszczy zaś wielu wrogów.«

 

Ochotnicy zgłaszający się jako samobójcy odzwierciedlali przekrój polskiego społeczeństwa. Byli to żołnierze rezerwy, pracownicy fabryk, osoby o wyższym wyksztalceniu. Kobiety i mężczyźni, a nawet dzieci. Najmłodszą osobą miała być 11-letnia Mirosława Grzelińska.


Japoński pilot żywej torpedy Kaiten.



Władza i wojsko: chłodna cisza


Państwo tej inicjatywy nie podjęło. Nie ogłoszono naboru, nie powołano jednostki, nie wydano instrukcji.
Dlaczego? Bo profesjonalna armia nie buduje doktryny na śmierci jako środku bojowym. Symbol może porwać wyobraźnię, ale wojny wygrywa się logistyką, planowaniem i żywymi żołnierzami, a inicjatywa pozostała w sferze opinii publicznej – tam, gdzie powstała. Jak pokazały późniejsze przykłady japońskich kamikaze, Kaiten, czy niemieckich żywych torped, gdzie odsetek strat był bardzo wysoki, broń taka nie przyniosła spodziewanego efektu i okazała się mało efektywna. W książce „Polskie tajemnice II wojny światowej” autor przytacza negatywną ocenę pomysłu:


»Warto też dodać, że pomimo powszechnego „hurra optymizmu”, nie wszyscy podzielali wiarę w słuszność koncepcji żywych torped. W listopadzie 1938 roku por. rez. marynarki wojennej inż. Aleksander Potyrała na łamach „Przeglądu Morskiego” pisał: Łatwiej jest zdecydować się na śmierć, niż będąc zamkniętym w żywej torpedzie trafić w nieprzyjacielski okręt płynący w dodatku z dużą szybkością zygzakiem i czujnie badającym okoliczne wody przy pomocy aparatów podsłuchowych. Zresztą siła militarna państwa nie może leżeć w samobójstwie jego obywateli.«


Porównania do Japonii pojawiają się do dziś, ale są nietrafione. W Japonii istniały: rozkaz, struktura, szkolenie, środki techniczne.
W Polsce, istniało
uczucie. Nie doktryna, nie system, ale emocja. To była różnica zasadnicza.

Epilog



„Polskie żywe torpedy” nie zeszły na wodę. Ale weszły do zbiorowej pamięci jako symbol. Poświecenia, patriotyzmu i wiary w naród i ojczyznę. Jak pisze Drozdowski:


»Odzew w całym kraju był niesamowity. W ciągu tygodnia zgłosiło się ponad tysiąc osób. Łącznie w Polsce można doliczyć się około cztery tysiące siedemset zgłoszeń, wśród których znalazło się sto pięćdziesiąt kobiet.«


Temat polskich żywych Torped jak i kilkunastu innych ciekawych zagadnień porusza i szerzej opisuje w swojej książce Krzysztof Drozdowski. 




Materiały źródłowe:

Krzysztof Drozdowski - "Polskie tajemnice II wojny światowej"



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.