Na początku 1939 roku w Polsce nie skonstruowano żadnej tajnej broni. Nie ruszyła tajna fabryka, nie powstała supertajna jednostka, nie pojawił się żaden prototyp, który mógłby odwrócić losy nadchodzącej wojny. Za to narodziło się coś, czego nie da się zbudować w laboratorium - masowa deklaracja gotowości na śmierć. „Polskie żywe torpedy” nie były projektem militarnym, lecz zjawiskiem społecznym. Krzykiem narodu stojącego na krawędzi wojny. Ten epizod opisał w swojej książce Krzysztof Drozdowski „Polskie tajemnice II wojny światowej”.

Grafika przedstawiająca możliwy wygląd "żywej torpedy" Zdjęcie poglądowe stworzone przy pomocy AI.
To nie był projekt wojska. To był głos z ulicy
Idea „żywych torped” nie narodziła się w
sztabach. Nie wyszła z ministerstwa ani z admiralicji. Nie miała
regulaminu, budżetu ani dowództwa. Wyszła od
zwykłych obywateli.
W maju 1939 roku prasa opublikowała list sygnowany
trzema nazwiskami: Edward Lutostański, Leon Lutostański i Władysław
Bożyczko
Nie byli oficerami marynarki, nie byli konstruktorami
torped, nie mieli zaplecza eksperckiego. Wystąpili jako obywatele,
którzy, w obliczu narastającego zagrożenia z Zachodu, publicznie
zaproponowali ideę skrajnego poświęcenia.
W książce Krzysztofa Drozdowskiego „Polskie
tajemnice II wojny światowej” znajduje się list tych dwóch braci
i ich szwagra, napisany do „Ilustrowanego Kuryera
codziennego”
»Proszę zamieścić nasz list otwarty w swoim piśmie, ponieważ chcemy dać swoją odpowiedź Hitlerowi na jego żądania. Otóż ja i moi dwaj szwagrowie wzywamy wszystkich tych Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za ojczyznę, w charakterze żywych torped, żywych bomb, w charakterze żywych miń przeciwpancernych. Do tego celu nie są potrzebni ludzie zupełnie zdrowi. Muszą to być ludzie silni duchem. Nie wątpimy, iż takich ochotników zgłosi się tysiące, a te tysiące spowodują u wroga straty liczone w setkach tysięcy ludzi i w milionach złotych [...]«
Pomysł narodził się już w 1937 jeszcze przed
wykorzystaniem pilotów jako kamikaze przez Japonię. Pomysłodawcą miał być mat rezerwy Stanisław Chojecki z Katowic, który przesłał
list z propozycja poświecenia swojego życia w obronie kraju.
Sam
pomysł mógł mieć swoje początki we włoskiej konstrukcji
załogowej torpedy „mignatta” (pijawka). Przy pomocy tej broni
Raffaele Rosetti i Raffaele Paolucci w 1918 roku zatopili
austrowęgierski pancernik SMS „Viribus Unitis”. Wyczyn ten
przeszedł do historii jako „rajd na Pulę. Nie był jednak atakiem
samobójczym, a włoscy śmiałkowie przeżyli misję.
![]() |
| Strona "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" a w nim list i fotografie Edwarda Lutostańskiego, Leona Lutostańskiego i Władysława Bożyczko |
Nie broń, lecz symbol
„Żywe torpedy” brzmią jak nazwa tajnej
jednostki. W rzeczywistości nie było ani prototypów, instrukcji,
list szkoleniowych, czy ćwiczeń.
Była za to emocja, która
przelicza strach na gotowość do śmierci.
Autorzy listu wzywali ochotników – młodych,
robotników, studentów, a nawet kobiety – by zgłaszali się jako
„żywe miny” czy „żywe bomby”. Pojęcie było metaforą,
choć skrajną: jeśli nie mamy przewagi technologicznej, mamy
odwagę.
Do redakcji zaczęły napływać odpowiedzi.
Jedne lakoniczne, inne dramatyczne. Pojawiały się słowa: „zgłaszam
się”, „jestem gotów”, „proszę mnie wpisać”. Nie była
to akcja jednorazowa – raczej fala
społecznej emocji, która
uniosła się na papierze listów.
Drozdowski
w swojej książce zamieszcza kolejny list z 3 Maja 1939 roku. W tym
liście, mieszkaniec Skierniewic, Józef Wysocki oferuje nie tylko
swoje życie, ale również swoich synów:
»[…] mam jeszcze moich chłopców harcerzy, niech też idą. I tak to trzech czas pracowali dla Polski w szkole i społecznie, niech idą ze mną po zwycięstwo i utrzymanie całej spuścizny Niezapomnianego, Ukochanego, Pierwszego Marszałka.«
Oczywiście chodzi o Edwarda Rydza-Śmigłego, a ofiara miała być prezentem na jego urodziny.
Dlaczego akurat w 1939 roku?
Bo Polska wiosną 1939 roku żyła w stanie
oczekiwania na katastrofę.
Zachodnia granica pulsowała mobilizacją, radio
przynosiło coraz agresywniejsze komunikaty, informacje zza granicy
budziły niepokój. Społeczeństwo zderzało się z poczuciem
samotności państwa pośród sojuszy które może nie do końca
przekonywały społeczeństwo. Stąd rodziło się przeświadczenie o
konieczności poświecenia i oddania życia dla sprawy.
Idea „żywych torped” była wyrazem poczucia dysproporcji sił. Gdy nie widać wyjścia – rodzi się zgoda, by samemu stać się wyjściem. Wraz tego można znaleźć w dalszej części listu Lutostańskich i Bożyczko. Za książką „Polskie tajemnice II wojny światowej”:
»[…] Każda zmarnowana torpeda, bomba i mina kosztuje dużo pieniędzy, których nadmiaru nie mamy. Każdy okręt nieprzyjacielski, czołg, pancerka może i tak kosztować życie kilkunastu żołnierzy. Zaś jeden człowiek zdecydowany może oddać tylko jedno swoje życie jako żywy pocisk, czy w torpedzie, bombie lub minie. Człowiek w torpedzie zawsze znajdzie ten cel, w który zechce trafić i tem samem zaoszczędzi życie innym żołnierzom. Zniszczy zaś wielu wrogów.«
Ochotnicy zgłaszający się jako samobójcy odzwierciedlali przekrój polskiego społeczeństwa. Byli to żołnierze rezerwy, pracownicy fabryk, osoby o wyższym wyksztalceniu. Kobiety i mężczyźni, a nawet dzieci. Najmłodszą osobą miała być 11-letnia Mirosława Grzelińska.
![]() |
| Japoński pilot żywej torpedy Kaiten. |
Władza i wojsko: chłodna cisza
Państwo tej inicjatywy nie podjęło. Nie ogłoszono
naboru, nie powołano jednostki, nie wydano instrukcji.
Dlaczego? Bo profesjonalna armia nie buduje doktryny
na śmierci jako środku bojowym. Symbol może porwać wyobraźnię,
ale wojny wygrywa się logistyką, planowaniem i żywymi żołnierzami,
a inicjatywa pozostała w sferze opinii publicznej – tam, gdzie
powstała. Jak pokazały późniejsze przykłady japońskich
kamikaze, Kaiten, czy niemieckich żywych torped, gdzie odsetek strat
był bardzo wysoki, broń taka nie przyniosła spodziewanego efektu i
okazała się mało efektywna. W książce „Polskie tajemnice II
wojny światowej” autor przytacza negatywną ocenę pomysłu:
»Warto też dodać, że pomimo powszechnego „hurra optymizmu”, nie wszyscy podzielali wiarę w słuszność koncepcji żywych torped. W listopadzie 1938 roku por. rez. marynarki wojennej inż. Aleksander Potyrała na łamach „Przeglądu Morskiego” pisał: Łatwiej jest zdecydować się na śmierć, niż będąc zamkniętym w żywej torpedzie trafić w nieprzyjacielski okręt płynący w dodatku z dużą szybkością zygzakiem i czujnie badającym okoliczne wody przy pomocy aparatów podsłuchowych. Zresztą siła militarna państwa nie może leżeć w samobójstwie jego obywateli.«
Porównania do Japonii pojawiają się do dziś,
ale są nietrafione. W Japonii istniały: rozkaz, struktura,
szkolenie, środki techniczne.
W Polsce, istniało uczucie.
Nie doktryna, nie
system, ale emocja.
To była różnica zasadnicza.
Epilog
„Polskie żywe torpedy” nie zeszły na wodę. Ale weszły do zbiorowej pamięci jako symbol. Poświecenia, patriotyzmu i wiary w naród i ojczyznę. Jak pisze Drozdowski:
»Odzew w całym kraju był niesamowity. W ciągu tygodnia zgłosiło się ponad tysiąc osób. Łącznie w Polsce można doliczyć się około cztery tysiące siedemset zgłoszeń, wśród których znalazło się sto pięćdziesiąt kobiet.«
Temat polskich żywych Torped jak i kilkunastu innych ciekawych zagadnień porusza i szerzej opisuje w swojej książce Krzysztof Drozdowski.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.