Materiał gotowy w sam raz na kasowy film. Tyle tylko, że gdy przyjrzymy się bliżej tym wydarzeniom, okaże się, że nie do końca są one takie jak w sensacyjnych opisach bratania się Amerykanów z "nawróconymi" Niemcami. Kilka drobnych, przemilczanych lub dopisanych szczegółów, robi jednak dużą różnicę. Niemniej wydarzenia wokół zamku Itter są niezwykle ciekawe i niejako ewenementem historycznym.
Zamek w Itter, widok na bramę główną. |
W pięknym miejscu z niezwykłą alpejską panoramą w tle mniej więcej w XIII wieku wzniesiono warowną twierdzę, która miała pełnić rolę granicznego punktu broniącego wejścia do Brixental. Zamek zbudowano niecałe 20 kilometrów od austriackiego miasta Kufstein w wiosce Itter. Na przestrzeni wieków, budowla pełniła zarówno funkcje militarne jak i urzędowe. W XVII wieku przestała być komukolwiek potrzebna i pozostawiona sama sobie popadła w ruinę. Około 1806 roku, w trakcie okupacji napoleońskiej przekazano zamek gminie, co ostatecznie przesądziło jego los. Okoliczni chłopi używali go jako źródła materiałów budowlanych. 72 lata później, pozostałości warowni, kupił monachijski przedsiębiorca Paul Spieß i odbudował zamek z zamiarem otwarcia w nim hotelu. Plan jednak nie wypalił i Schloss Itter przeszedł na własność prywatną, zmieniając właścicieli aż do momentu kiedy został skonfiskowany przez nazistów. Jako ciekawostkę można dodać, że w zameczku gościli Ferenc Liszt i Piotr Czajkowski.
Kiedy Rzesza Niemiecka dokonała anszlusu Austrii, dotychczasowi właściciele zamku Itter zostali wywłaszczeni, a gmach przeszedł na własność państwa, by następnie zostać przekazanym na potrzeby SS. Gdy wojna stała się faktem, na rozkaz Heinricha Himmlera zaczęto przebudowywać zamek na więzienie. Administracyjnie stanowiło ono placówkę obozu koncentracyjnego KL Dachau, którego ostatnim komendantem był SS-Obersturmbannführer Eduard Weiter. Prace budowlane zakończyły się 25 kwietnia 1943 roku a komendantem "zamkowego więzienia" został SS-Hauptsturmführer Sebastian "Wast" Wimmer, jako ciekawostkę można dodać, że był on również członkiem załogi obozowej KL Majdanek w Lublinie. W kwietniu 43 zaczęto osadzać w zamku dosyć dziwnych więźniów. Byli oni jednak raczej internowani niż uwięzieni czy wzięci do niewoli. W placówce obozu Dachau znaleźli się sami Francuzi i to nie byle jacy, opierając się o książkę "Ostatnia Bitwa" Stephena Hardinga, do 1945 roku trafili tam między innymi:
»Tak się złożyło, że w Itter osadzono głównie Francuzów. Ale nie takich zwykłych Francuzów. Swoje cele-pokoje dostali tam: były premier Édouard Daladier, starsza siostra Charlesa de Gaulle'a, Marie- Agnès Cailliau, były dowódca naczelny Maxime Weygand, były premier Paul Reynaud, były dowódca naczelny Maurice Gamelin, przywódca skrajnej prawicy François de La Rocque, i przywódca związkowy Léon Jouhaux. Uwięziony był również tu znany przedwojenny francuski tenisista – Jean Borotra…«
Co było powodem umieszczenia w jednym miejscu tak skrajnie przeciwnych sobie pod względem poglądów i pomysłu na przyszłość Francji ludzi? Wspomniany już wyżej Heinrich Himmler. Reichsführer SS wpadł na pomysł wykorzystania znanych osobistości i być może ważnych dla powojennej Francji, jako źródła nacisku na rząd Vichy. Oraz w późniejszym okresie jako karty przetargowej na wypadek porażki Niemiec. Stanowić mieli oni pewne osobiste zabezpieczenie w trakcie ewentualnych pertraktacji z aliantami. Nikt z zamkniętych za murami zamczyska nie musiał ciężko pracować, nie był torturowany ani poniżany. Każdy więzień miał swój pokój a Daladier otrzymał nawet pozwolenie na używanie radia, na którym słuchał stacji BBC. Mogli oni również zabrać ze sobą żony lub kochanki, co wielu z nich uczyniło. Wolny czas spędzali na kłótniach i wzajemnym uprzykrzaniu sobie życia, jak można wyczytać w "Ostatniej Bitwie":
»Chociaż w zamku Itter przebywali wyłącznie Francuzi, uważający się w dodatku za patriotów, trudno znaleźć towarzystwo bardziej zróżnicowane politycznie, wybuchowe i kłótliwe«.
Najlepiej o tej sytuacji może świadczyć pewne kuriozalne wydarzenie z lata 1944 roku. Więźniowie oddelegowani z KL Dachau do pracy przymusowej w zamku jako służba, opracowali dla siebie i dla przetrzymywanych zakładników plan ucieczki do Szwajcarii. Niestety spalił on na panewce, ponieważ francuscy prominenci odmówili wzięcia w niej udziału. Powodem były wzajemne animozje i różnice. Najwidoczniej nie było aż tak najgorzej dawnym francuskim włodarzom w niemieckiej niewoli.
Sytuacja zmieniła się pod koniec kwietnia 1945 roku. Kiedy Hitler popełnił samobójstwo w berlińskim bunkrze, wydarzenia wokół zamku Itter nabrały tempa. Amerykańska ofensywa wdzierała się w głąb Niemiec, nie napotykając już zorganizowanego oporu. Walkę przeciw aliantom podejmowali jedynie starcy i dzieci ze zmobilizowanego naprędce Volkssturmu, oraz fanatyczne oddziały SS, które jednak w ostatnich dniach wojny raczej mordowały swoich rodaków, niż walczyły z wrogiem. Widząc niemalże już na horyzoncie Amerykanów, 1 maja Eduard Weiter uciekł z zarządzanego przez siebie obozu w Dachau do zamku w Itter. Najprawdopodobniej to właśnie on przekazał Wimmerowi rozkaz Himmlera, który mówiłby zlikwidować wszystkich więźniów osadzonych w twierdzy. Następnego dnia, 2 maja SS-Obersturmbannführer Weiter idąc w ślady swojego wodza, popełnił samobójstwo. Całkiem inny plan na swoją przyszłość miał natomiast jego podwładny. Nie zamierzał wykonywać rozkazu Reichsführera. 3 maja niejaki Zvonimir Čučković, najprawdopodobniej Chorwat opisywany jako jugosłowiański członek komunistycznego ruchu oporu, opuścił Itter z napisanym po angielsku listem w ręku. Čučković był więźniem obozu w Dachau, do Itter oddelegowano go zaś do pracy w charakterze służącego i "konserwatora", czyli sprzątacza, elektryka, złotą rączkę.
W tym momencie mamy do czynienia z dwoma wersjami wydarzeń. W jednej jest mowa, że służący otrzymał list, w którym proszono Amerykanów o interwencję i ratunek dla przetrzymywanych w zamku, od współwięźniów. Komendant placówki puścił go zaś pod pretekstem zrobienia sprawunków w mieście. W drugiej wersji natomiast to sam Wimmer miał być autorem listu, na korzyść tego mogłoby przemawiać kilka późniejszych szczegółów jak i fakt, że nie zamierzał uśmiercać Francuzów. Jeśli to niemiecki komendant wysłał służącego do aliantów, to biorąc pod uwagę jego wcześniejszą "karierę" z pewnością nie był powodowany miłością do bliźniego. Jego pobudki musiały być czysto behawiorystyczne. Na tym etapie wojny każdy, kto nie chciał "chwalebnie" zginąć za III Rzeszę i Führera, walczył praktycznie o własną skórę. W każdym razie nasz Chorwat udał się do pobliskiego Wörgl, tam natknął się na szukających dezerterów i defetystów SS-manów, którzy wyciągali z domów ludzi i na miejscu ich mordowali. Čučković dziwnym trafem nieniepokojony przez nich skierował się w stronę Innsbrucka. Z jego relacji wynikało, że resztki SS szykowały się do obrony, tworząc na drodze blokady i zasadzki. Mógł przez nie przejść, ponieważ otrzymał od Wimmera przepustkę a rozkaz SS-Hauptsturmführera nawet pod koniec wojny miał swoją wagę. Zastanawiająca jest tu właśnie ta przepustka. Czy komendant placówki obozu koncentracyjnego mógł wierzyć, dając przepustkę więźniowi, aby ten zrobił zakupy, że on kiedykolwiek wróci?
Jeszcze tego samego dnia Zvonimir Čučković dotarł do Innsbrucka i natknął się na żołnierzy 409 Batalionu 103 Dywizji Piechoty wchodzącej w skład VI Korpusu armii USA. Tam przekazał list i informacje o prominentnych więźniach, przetrzymywanych o niecałe 80 km. Amerykanie zorganizowali ekspedycję dopiero na następny dzień, 4 maja. Niestety mniej więcej w połowie drogi, w okolicach miejscowości Jenbach została ona zatrzymana przez huraganowy ogień artyleryjski i w efekcie zawrócona.
4 Maja rankiem komendant placówki, Sebastian Wimmer, postanowił ją opuścić. Wraz ze swoimi żołnierzami z SS-Totenkopf zrzucił mundur i uciekł w cywilnym ubraniu. Oficjalnie jego dalsze losy nie są znane. Jednak chciałbym na chwilę się zatrzymać przy tej postaci, ponieważ uważam ten epizod za dosyć ciekawy. Tym bardziej że historia tego człowieka niby urywa się w tym miejscu, jednak nie oznacza to jej końca. Wimmer był przed wojną monachijskim policjantem, w marcu 1935 roku wstąpił do SS, gdzie robił dalszą karierę. Wcielono go do SS-Totenkopfstandarte "Oberbayern", stacjonował jako oficer w obozie KL Dachau. W swojej karierze służył w takich zbrodniczych jednostkach jak 3 Dywizja Pancerna SS "Totenkopf", czy 2 Dywizja Pancerna SS "Das Reich". Od września 1942 został kierownikiem wydziału III w KL Majdanek. W październiku 1944 został mianowany zastępcą komendanta obozu koncentracyjnego w Dachau jak również kierownikiem placówki w Itter. Był to człowiek, który całą wojnę zajmował różne kierownicze stanowiska w obozach koncentracyjnych i hitlerowskim aparacie zagłady. Większość źródeł kończy jego historię w momencie ucieczki z ostatniego prowadzonego przez niego więzienia. Jednak można znaleźć kilka informacji, które rzucają światło na dalsze jego losy jak i może na fakt, dlaczego oficjalnie milczy się o nim. Jednym z takich źródeł jest Hans Fuchs, rolnik z posiadającego głębokie tradycje, tyrolskiego gospodarstwa Litzl w Itter. Jakiś czas temu austriacki serwis regionalny "Kitzbüchler Alpen" przeprowadził z nim wywiad na temat wydarzeń z 1945 roku. Hans miał wtedy 14 lat, i dobrze znał swoją okolicę jak i ludzi w niej mieszkających. Dobrze pamiętał również komendanta zamku Itter:
Sytuacja zmieniła się pod koniec kwietnia 1945 roku. Kiedy Hitler popełnił samobójstwo w berlińskim bunkrze, wydarzenia wokół zamku Itter nabrały tempa. Amerykańska ofensywa wdzierała się w głąb Niemiec, nie napotykając już zorganizowanego oporu. Walkę przeciw aliantom podejmowali jedynie starcy i dzieci ze zmobilizowanego naprędce Volkssturmu, oraz fanatyczne oddziały SS, które jednak w ostatnich dniach wojny raczej mordowały swoich rodaków, niż walczyły z wrogiem. Widząc niemalże już na horyzoncie Amerykanów, 1 maja Eduard Weiter uciekł z zarządzanego przez siebie obozu w Dachau do zamku w Itter. Najprawdopodobniej to właśnie on przekazał Wimmerowi rozkaz Himmlera, który mówiłby zlikwidować wszystkich więźniów osadzonych w twierdzy. Następnego dnia, 2 maja SS-Obersturmbannführer Weiter idąc w ślady swojego wodza, popełnił samobójstwo. Całkiem inny plan na swoją przyszłość miał natomiast jego podwładny. Nie zamierzał wykonywać rozkazu Reichsführera. 3 maja niejaki Zvonimir Čučković, najprawdopodobniej Chorwat opisywany jako jugosłowiański członek komunistycznego ruchu oporu, opuścił Itter z napisanym po angielsku listem w ręku. Čučković był więźniem obozu w Dachau, do Itter oddelegowano go zaś do pracy w charakterze służącego i "konserwatora", czyli sprzątacza, elektryka, złotą rączkę.
W tym momencie mamy do czynienia z dwoma wersjami wydarzeń. W jednej jest mowa, że służący otrzymał list, w którym proszono Amerykanów o interwencję i ratunek dla przetrzymywanych w zamku, od współwięźniów. Komendant placówki puścił go zaś pod pretekstem zrobienia sprawunków w mieście. W drugiej wersji natomiast to sam Wimmer miał być autorem listu, na korzyść tego mogłoby przemawiać kilka późniejszych szczegółów jak i fakt, że nie zamierzał uśmiercać Francuzów. Jeśli to niemiecki komendant wysłał służącego do aliantów, to biorąc pod uwagę jego wcześniejszą "karierę" z pewnością nie był powodowany miłością do bliźniego. Jego pobudki musiały być czysto behawiorystyczne. Na tym etapie wojny każdy, kto nie chciał "chwalebnie" zginąć za III Rzeszę i Führera, walczył praktycznie o własną skórę. W każdym razie nasz Chorwat udał się do pobliskiego Wörgl, tam natknął się na szukających dezerterów i defetystów SS-manów, którzy wyciągali z domów ludzi i na miejscu ich mordowali. Čučković dziwnym trafem nieniepokojony przez nich skierował się w stronę Innsbrucka. Z jego relacji wynikało, że resztki SS szykowały się do obrony, tworząc na drodze blokady i zasadzki. Mógł przez nie przejść, ponieważ otrzymał od Wimmera przepustkę a rozkaz SS-Hauptsturmführera nawet pod koniec wojny miał swoją wagę. Zastanawiająca jest tu właśnie ta przepustka. Czy komendant placówki obozu koncentracyjnego mógł wierzyć, dając przepustkę więźniowi, aby ten zrobił zakupy, że on kiedykolwiek wróci?
Jeszcze tego samego dnia Zvonimir Čučković dotarł do Innsbrucka i natknął się na żołnierzy 409 Batalionu 103 Dywizji Piechoty wchodzącej w skład VI Korpusu armii USA. Tam przekazał list i informacje o prominentnych więźniach, przetrzymywanych o niecałe 80 km. Amerykanie zorganizowali ekspedycję dopiero na następny dzień, 4 maja. Niestety mniej więcej w połowie drogi, w okolicach miejscowości Jenbach została ona zatrzymana przez huraganowy ogień artyleryjski i w efekcie zawrócona.
4 Maja rankiem komendant placówki, Sebastian Wimmer, postanowił ją opuścić. Wraz ze swoimi żołnierzami z SS-Totenkopf zrzucił mundur i uciekł w cywilnym ubraniu. Oficjalnie jego dalsze losy nie są znane. Jednak chciałbym na chwilę się zatrzymać przy tej postaci, ponieważ uważam ten epizod za dosyć ciekawy. Tym bardziej że historia tego człowieka niby urywa się w tym miejscu, jednak nie oznacza to jej końca. Wimmer był przed wojną monachijskim policjantem, w marcu 1935 roku wstąpił do SS, gdzie robił dalszą karierę. Wcielono go do SS-Totenkopfstandarte "Oberbayern", stacjonował jako oficer w obozie KL Dachau. W swojej karierze służył w takich zbrodniczych jednostkach jak 3 Dywizja Pancerna SS "Totenkopf", czy 2 Dywizja Pancerna SS "Das Reich". Od września 1942 został kierownikiem wydziału III w KL Majdanek. W październiku 1944 został mianowany zastępcą komendanta obozu koncentracyjnego w Dachau jak również kierownikiem placówki w Itter. Był to człowiek, który całą wojnę zajmował różne kierownicze stanowiska w obozach koncentracyjnych i hitlerowskim aparacie zagłady. Większość źródeł kończy jego historię w momencie ucieczki z ostatniego prowadzonego przez niego więzienia. Jednak można znaleźć kilka informacji, które rzucają światło na dalsze jego losy jak i może na fakt, dlaczego oficjalnie milczy się o nim. Jednym z takich źródeł jest Hans Fuchs, rolnik z posiadającego głębokie tradycje, tyrolskiego gospodarstwa Litzl w Itter. Jakiś czas temu austriacki serwis regionalny "Kitzbüchler Alpen" przeprowadził z nim wywiad na temat wydarzeń z 1945 roku. Hans miał wtedy 14 lat, i dobrze znał swoją okolicę jak i ludzi w niej mieszkających. Dobrze pamiętał również komendanta zamku Itter:
»[...] Powiedział swoim ludziom [Wimmer]: Teraz oddajcie broń Francuzom. Ale oni nie chcieli jej przyjąć, nie chcieli się sami bronić, liczyli na wyzwolenie i poprosili kucharza, aby pojechał na rowerze naprzeciw Amerykanom. Ten kucharz sam mi to opowiedział kiedy był tu na urlopie w 1972. [...] Wimmer Wast kazał Francuzom wystawić sobie zaświadczenie o ich dobrym traktowaniu i darowaniu im życia. Swoim 25 żołnierzom poradził na 2 dni przed wyzwoleniem, by uciekli. Sam zaś dzięki dobrym kontaktom z właścicielem zajazdu Mühltal ukrył się na hali pod snopkiem siana na jego górskim pastwisku. Nie chciał wpaść w ręce Amerykanom, czekał, aż przyjdą Francuzi jako okupanci. Wtedy się ujawnił, nie został jednak aresztowany i mógł się swobodnie poruszać. Zatrudnił się później w firmie Biochemicznej w Kundl. Hans pomógł mu załadować resztki jego dobytku na wóz drabiniasty, zaprzągł swoją grzeczną klacz Lorę i pociągnął to wszystko do Kundl, gdzie on [Wimmer] znalazł mieszkanie. Dwa lata później Wimmer odebrał sobie życie. Najwyraźniej dogoniła go jego przeszłość...«
Wnioski i refleksje na temat Sebastiana Wimmera jak i dalszych jego losów, każdy powinien wyciągnąć sam...
Wracając do dalszego przebiegu sytuacji, kucharz, który ruszył na rowerze z listem napisanym przez jedną z kochanek przetrzymywanych prominentów Augustę Bruchlen, w poszukiwaniu pomocy nazywał się Andreas Krobot i był czeskim więźniem z Dachau. Francuscy "goście" na zamku w Itter, słusznie obawiali się operujących w pobliżu wiernych do końca III Rzeszy, oddziałów SS. 17 Dywizja Grenadierów Pancernych SS "Götz von Berlichingen", pod rozkazami SS-Oberführera Georga Bochmanna, zmierzała właśnie w kierunku średniowiecznej warowni, by wykonać rozkaz Himmlera, który zaniedbał SS-Hauptsturmführer Sebastian Wimmer. Francuzi mieli co prawda broń, pozostawioną przez zbiegłych strażników, jednak nie wierzyli, aby sami skutecznie mogli odeprzeć niemiecki atak. Poza tym pewnie ponieśliby już porażkę przy wyborze dowódcy spośród swego zacnego grona. Świadomi tego zwrócili się o pomoc do przebywającego w Itter, o ironio, oficera SS. Hauptsturmführer Kurt-Siegfried Schrader jest kolejnym "bohaterem" tej barwnej opowieści. Ten oficer SS pochodzący z Magdeburga, był już w wieku 29 lat wysoko udekorowanym i zasłużonym żołnierzem. Służył od początku wojny i na wielu frontach. Odniósł rany pod Leningradem a później w Normandii, walczył przeciw aliantom, cofając się razem z niemiecką armią. W styczniu 1945 roku, na skutek ponownie odniesionych ran, odesłano go do szpitala w Wörgl na leczenie i rehabilitację. Do leżącej nieopodal wioski Itter ściągnął swoją żonę i dwie małe córeczki. Był częstym gościem na zamku, gdzie odwiedzał swojego przyjaciela Sebastiana Wimmera. W trakcie długich wizyt poznał również przebywających tam więźniów. Najbliższe kontakty nawiązał z Léonem Jouhaux i jego partnerką a późniejszą żoną Augustą Bruchlen. Już w marcu jednak Rzesza upomniała się o Schradera. Pomimo niesprawnej nogi odesłano go do obrony mostu "Ludendorfa" na Renie, który został zdobyty przez aliantów 7 marca. Niemalże z marszu przerzucono go jako oficera SS w stronę Węgier do obrony Budapesztu przed sowietami. Jednak gdy dotarł do Wiednia, madziarska stolica została już zdobyta. Kurt postanowił wrócić do rodziny, nie mógł mieć już złudzeń co do wyniku wojny. Kiedy dotarł do Itter, na progu pojawili się Léon Jouhaux i Augusta Bruchlen prosząc o pomoc w obronie przed ewentualnym oddziałem egzekucyjnym. Schrader zgodził się, zabrał ze sobą do zamku swoją rodzinę i w ten sposób został komendantem więzienia, choć teraz miał bronić wcześniej w nim zamkniętych ludzi. Jednak, czy podjęcie tej decyzji było podyktowane odruchem człowieczeństwa i chęcią pomocy? Czy raczej była to zimna kalkulacja na późniejsze losy swoje i swojej rodziny, w obliczu klęski Niemiec?
Wracając do dalszego przebiegu sytuacji, kucharz, który ruszył na rowerze z listem napisanym przez jedną z kochanek przetrzymywanych prominentów Augustę Bruchlen, w poszukiwaniu pomocy nazywał się Andreas Krobot i był czeskim więźniem z Dachau. Francuscy "goście" na zamku w Itter, słusznie obawiali się operujących w pobliżu wiernych do końca III Rzeszy, oddziałów SS. 17 Dywizja Grenadierów Pancernych SS "Götz von Berlichingen", pod rozkazami SS-Oberführera Georga Bochmanna, zmierzała właśnie w kierunku średniowiecznej warowni, by wykonać rozkaz Himmlera, który zaniedbał SS-Hauptsturmführer Sebastian Wimmer. Francuzi mieli co prawda broń, pozostawioną przez zbiegłych strażników, jednak nie wierzyli, aby sami skutecznie mogli odeprzeć niemiecki atak. Poza tym pewnie ponieśliby już porażkę przy wyborze dowódcy spośród swego zacnego grona. Świadomi tego zwrócili się o pomoc do przebywającego w Itter, o ironio, oficera SS. Hauptsturmführer Kurt-Siegfried Schrader jest kolejnym "bohaterem" tej barwnej opowieści. Ten oficer SS pochodzący z Magdeburga, był już w wieku 29 lat wysoko udekorowanym i zasłużonym żołnierzem. Służył od początku wojny i na wielu frontach. Odniósł rany pod Leningradem a później w Normandii, walczył przeciw aliantom, cofając się razem z niemiecką armią. W styczniu 1945 roku, na skutek ponownie odniesionych ran, odesłano go do szpitala w Wörgl na leczenie i rehabilitację. Do leżącej nieopodal wioski Itter ściągnął swoją żonę i dwie małe córeczki. Był częstym gościem na zamku, gdzie odwiedzał swojego przyjaciela Sebastiana Wimmera. W trakcie długich wizyt poznał również przebywających tam więźniów. Najbliższe kontakty nawiązał z Léonem Jouhaux i jego partnerką a późniejszą żoną Augustą Bruchlen. Już w marcu jednak Rzesza upomniała się o Schradera. Pomimo niesprawnej nogi odesłano go do obrony mostu "Ludendorfa" na Renie, który został zdobyty przez aliantów 7 marca. Niemalże z marszu przerzucono go jako oficera SS w stronę Węgier do obrony Budapesztu przed sowietami. Jednak gdy dotarł do Wiednia, madziarska stolica została już zdobyta. Kurt postanowił wrócić do rodziny, nie mógł mieć już złudzeń co do wyniku wojny. Kiedy dotarł do Itter, na progu pojawili się Léon Jouhaux i Augusta Bruchlen prosząc o pomoc w obronie przed ewentualnym oddziałem egzekucyjnym. Schrader zgodził się, zabrał ze sobą do zamku swoją rodzinę i w ten sposób został komendantem więzienia, choć teraz miał bronić wcześniej w nim zamkniętych ludzi. Jednak, czy podjęcie tej decyzji było podyktowane odruchem człowieczeństwa i chęcią pomocy? Czy raczej była to zimna kalkulacja na późniejsze losy swoje i swojej rodziny, w obliczu klęski Niemiec?
Hauptsturmführer-SS Kurt-Siegfried Schrader |
Krobot dotarł na swoim rowerze do Wörgl, gdzie natknął się na wszechobecnych i szykujących się do ostatecznej obrony SS-manów. Próbując uniknąć śmiertelnej konfrontacji, trafił na ludzi z tak zwanego austriackiego antynazistowskiego ruchu oporu. Cóż, w Niemczech i Austrii byli ludzie sprzeciwiający się Hitlerowi i jego Partii. Jednak były to raczej odizolowane komórki i pojedyncze osoby, bądź też agenci obcego wywiadu próbujący budować swoje siatki. Należy zwrócić uwagę na fakt, że wraz z pogarszaniem się sytuacji na frontach i stającą się coraz bardziej realną porażką, ów antynazistów robiło się coraz więcej. Niejednokrotnie sami naziści, a nawet oficerowie stawali się przeciwnikami tworzonego przez siebie samych reżimu. Pozwolę sobie tu sparafrazować Heinricha Bölla. Napisał on w swojej książce "Zwierzenia Klowna", że po wojnie każdy Niemiec, który nie zaciągnął zasłony w czasie zaciemnienia i dostał za to mandat, twierdził później, że to był wyraz jego oporu wobec nazizmu. W każdym razie ten dumnie nazywany w artykułach zarówno polskojęzycznych jak i przede wszystkim niemieckich, ruch oporu z Wörgl składał się zaledwie z kilku osób. Wśród tych ludzi znaleźli się również żołnierze Wehrmachtu, niemający zamiaru dalej walczyć ani zginąć z rąk swoich rodaków w mundurach SS. Ich dowódcą był Major Josef "Sepp" Gangl. To właśnie on stał się później niejako ikoną wydarzeń wokół zamku Itter.
Już jako młody człowiek wiedział, co chce zrobić ze swoim życiem. Urodził się w 1910 roku na Bawarii w Obertraubling, niedaleko Regensburga. W wieku 18 lat wstąpił do ograniczonej wtedy przez traktat wersalski zaledwie do 100.000 ludzi, Reichswehry, by zostać zawodowym żołnierzem. Karierę rozpoczął w 5 Regimencie Artylerii w Ulm. W 1935 już jako żołnierza nowo sformowanego Wehrmachtu wcielono go do 25. Regimentu Artylerii w Ludwigsburgu. Tam też się ożenił i doczekał dwóch córek. Kiedy Niemcy napadły na Polskę, Gangl wraz ze swoim regimentem stacjonował w rejonie Saary przy Francuskiej granicy, nie wziął więc udziału w walkach na wschodzie. Jego pierwszym wojennym doświadczeniem, były starcia z francuskimi dywizjami, które 7 września 1939 roku na krótko przekroczyły granicę i weszły 8 km w głąb Niemiec. W trakcie Walk we Francji w 1940 służył jako zwiadowca 25 Dywizji Piechoty. Po francuskiej kapitulacji szkolił się na różnych kursach artyleryjskich. W 1941 roku już jako dowódca baterii haubic 105 mm artylerii polowej brał udział w walkach na Ukrainie, między innymi w bitwie o Kijów. Do lutego 1942 roku został dwukrotnie odznaczony Krzyżem Żelaznym II i I klasy. W kwietniu przeniesiono go na stanowisko dowódcy jednostki wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych "Nebelwerfer" przy 25 Regimencie Artylerii. Na tym stanowisku pozostał na froncie wschodnim do stycznia 1944, kiedy to wysłano go do szkoły dla oficerów i przydzielono do 83 Werfer-Regiment wchodzącego w skład 7. Brygady Wyrzutni stacjonującej we Francji. Po inwazji w Normandii Josef Gangl i jego wyrzutnie zostały podporządkowane 12 Dywizji Pancernej SS "Hitlerjugend" i wysłane do walk o Cannes, gdzie jego brygada odegrała znaczącą rolę. Po klęsce niemieckich wojsk i zamknięciu ich w kotle pod Falaise przez aliantów, 7 Brygada zdołała się z niego wyrwać, ponosząc ciężkie starty. Następnie przegrupowano ją i wyposażono w nowy sprzęt. Brygada Gangla wzięła również udział w ostatniej niemieckiej ofensywie w Ardenach. Po przegranej cofając się w stronę Niemiec, zachowała względną dyscyplinę i brała udział w działaniach opóźniających. Ostatnią walną bitwą Josefa Gangla była obrona Saabrücken, miasta leżącego na granicy Francji i Niemiec. Po niej 34-letni Josef Gangl, otrzymał awans na Majora i Złoty Krzyż Niemiecki za zasługi i poświęcenie. Na początku kwietnia 1945 roku, kiedy dezorientacja i chaos w niemieckich szeregach osiągnęły apogeum, głównodowodzący 7 Brygadą Wyrzutni, generał Kurt Paape, skierował majora Gangla i jego 83 Regiment do obrony Twierdzy Alpejskiej. Było to dosyć kuriozalne, ponieważ regiment jak i cała 7 Brygada nie posiadały ani jednej wyrzutni a stan osobowy liczył 50%. Major Gangl wraz z garstką swoich ludzi ruszył jednak w stronę Obersalzbergu.
Major Wehrmachtu Josef "Sepp" Gangl |
W Wörgl trafił na pułkownika Johanna Giehla i jego ludzi. Ten uważał wojnę za zakończoną i wydal rozkaz wszystkim żołnierzom pozostającym pod jego rozkazami, by poddali się najbliższym wojskom alianckim. W tym momencie Josef Gangl postanowił przyłączyć się do ludzi, których spotkał w austriackim mieście. Nie jest jasnym, co skłoniło go do tego kroku, zamiast na przykład skapitulować przed aliantami. Być może chciał w ten sposób poprawić swoją pozycję i pokazać się z lepszej strony, a nie tak po prostu iść w niewolę, lub faktycznie powodowały nim pobudki altruistyczne. W każdym razie, kiedy Andreas Krobot pojawił się z listem, prosząc o pomoc dla uwięzionych Francuzów, major nie wahał się, by ją zapewnić. Miał jednak pewien problem, z jego regimentu zostało zaledwie 30 żołnierzy i to oni stanowili większość stanu osobowego ów austriackiego ruchu oporu. Nie mógł jednak zabrać ze sobą ich wszystkich, ponieważ obiecał niejakiemu Rupertowi Hagleitnerowi, przywódcy lokalnych antynazistów, pomoc w obronie ludności cywilnej Wörgl. Mając jednak kartę przetargową w postaci więźniów z Itter zdecydował się poszukać pomocy u wroga. Major Gangl wsiadł do swojego Kübelwagen i wraz z kierowcą, niejakim Obergefreitrem Keblitschem ruszył w stronę Kufstein, gdzie spodziewał się spotkać Amerykanów. Podróż trwała około godziny, Niemcy mijali po drodze zarówno oddziały Wehrmachtu jak i Waffen-SS, jednak oficer w samochodzie nie był kimś, kogo zatrzymywano by bez powodu. Dojechawszy na peryferie Kufstein, z którego żołnierze III Rzeszy już prawie się wycofali, major i jego kierowca wywiesili białą flagę i skierowali się w stronę centrum. Za jednym z rogów budynku, niemalże wpadli na rozstawione na rynku amerykańskie czołgi M4 "Sherman".
Rankiem 4 maja 1945 roku, kapitan John C. "Jack" Lee jr. wraz ze swoją Kompanią B z 23. Batalionu 12. Dywizji Pancernej, weszli na terytorium Austrii. Kompania B została wysłana do Kufstein jako wysunięty zwiad, po którym miały na ten teren wkroczyć pozostałe siły akermańskie. Po uporaniu się z niezbyt energicznym oporem Niemców w mieście pięć "Shermanów" jak i towarzysząca im piechota zatrzymały się na rynku. Żołnierze odpoczywali, licząc na to, że być może była to ich ostatnia bitwa, jaką przyszło im stoczyć tej wojny. "Jack" siedział po turecku na wieży swojego czołgu i żując niedopałek cygara, studiował mapę. Dwudziestosiedmioletni, świeżo upieczony dowódca marzył o solidnym łyku i drzemce. Był żołnierzem cieszący się dobrą reputacją zarówno u przełożonych jak i podwładnych. Tych pierwszych zachwycał nieszablonowym prowadzeniem walki i sporą inwencją. Był opisywany jako agresywny i nieustraszony dowódca. Przy tym dbał o swoich żołnierzy i traktował ich po koleżeńsku, co oczywiście zapewniło mu ich oddanie. Przed wojną był gwiazdą Futbolu w Norwich High School. Dobrze się uczył, a jego wykładowcy rysowali przed nim przyszłość akademicką, jednak jego celem było, zostanie zawodowym futbolistą. Był utalentowanym sportowcem określanym jako kandydat na lidera. Cóż, wszystko to zmieniło się kiedy John został przyjęty na studia do Koledżu. Norwich University w Vermont było jedną z największych akademii wojskowych w U.S.A. Początkowo również i tam był futbolistą, jednak po odwiedzeniu kursu jazdy konnej dla kadetów, zamarzył o zostaniu kawalerzystą. Fascynowała go walka na grzbiecie konia. Jak przystało na nietuzinkową osobę, kawalerii również nie pozostał długo wierny. Pewnego dnia na terenie gdzie trenowali kawalerzyści, odbywała się parada wojskowa. Lee miał okazję przejechać się w pojeździe pancernym i od tego momentu myślał już tylko o czołgach. Okazało się, że potrafi świetnie dostosować taktyki stosowane w kawalerii do działań jednostek pancernych. 11 maja 1942 roku John Lee ukończył akademię wojskową i został wysłany na szkolenie dla oficerów wojsk pancernych do Fort Knox. Po jej ukończeniu, w stopniu porucznika wcielono go jako dowódcę czołgu do 12 Dywizji Pancernej i wysłano najpierw do Anglii, a potem 11 listopada 1944 roku do Francji. Tam biorąc udział w walkach na pograniczu Francji i Niemiec wykazał się wyjątkowym talentem dowódczym i odwagą. Otrzymał wiele odznaczeń w tym Brązową Gwiazdę. 9 grudnia, po śmierci dotychczasowego dowódcy Kompanii B, tę funkię powierzono Johnowi. W raportach pisano, że wyróżnia się nieprzeciętnymi zdolnościami dowódczymi, dużym doświadczeniem taktycznym i zdolnością przejmowania inicjatywy w czasie walki. Później uznano go za jednego z najlepszych dowódców czołgów swego czasu.
Kapitan John C. "Jack" Lee jr. |
Studiowanie mapy przerwał młodemu kapitanowi warkot silnika. Zeskoczył ze swojego ukochanego czołgu, któremu nadał imię "Besotten Jenny" i stanął obok patrząc w kierunku, z którego nadchodził hałas. Amerykanie poderwali się w gotowości, kiedy nagle zza rogu wypadł niemiecki Kübelwagen mało co nie rozbijając się na Shermanach. Z pewnością Niemcy nie przeżyliby tego spotkania gdyby nie biała flaga powiewająca przez otwarty dach. Kiedy samochód stanął, major Gangl i jego kierowca wysiedli niepewnie z rękoma w górze. Josef rozejrzał się po mierzących ze swej broni w jego kierunku Amerykanach. Nie mógł się pomylić, wypatrując ich dowódcy. Zwalista postać patrząca "spode łba", na biodrze pistolet kalibru .45 (11,43 mm) i to cygaro w zębach. Nim Niemiec zdołał podejść w jego stronę i przedstawić się łamaną angielszczyzną, został dokładnie przeszukany przez GI's. Wiele ułatwił list przekazany przez Krobota, który Gangl teraz wręczył "Jackowi". Po przeczytaniu Lee skontaktował się przez radio z dowództwem i przedstawił im sytuację. Jako że on i jego ludzie byli najbardziej wysuniętą szpicą wojsk amerykańskich, otrzymał pełną autonomię i swobodę w podjęciu dalszych działań. Oczywiście John "Jack" Lee nie byłby sobą gdyby przypuścił okazję na taką przygodę. Przystał więc na propozycję Gangla i zapewnił pomoc. Jednak wpierw chciał sam rozeznać sytuację i zażądał, aby Niemcy zabrali go swoim autem do Wörgl oraz Itter. Amerykański Kapitan usadowił się na tylnym siedzeniu z bronią wycelowaną w plecy swoich "gospodarzy". Obok niego zajął miejsce jego strzelec i towarzysz walk, Edward "Stinky" Szymczyk. Po drodze, gdy mijali grupki żołnierzy Wehrmachtu, "Jack" zauważył że patrzyli na majora, rozpoznając go a on lekko kiwał im głową. Już wtedy Amerykanin musiał się zorientować, że Niemcy nie mają ochoty walczyć a na pewno umierać, przynajmniej nie wszyscy.
Na miejscu w Wörgl okazało się, że wszystkie oddziały SS zniknęły z miasta a pozostali w nim żołnierze Wehrmachu na widok dwóch ludzi w amerykańskich mundurach od razu się poddawali i składali broń. Było to dosyć dziwne, ponieważ wojska alianckie były jeszcze daleko od miasta, a SS mogło wrócić w każdej chwili i dokonać rzezi biednych żołnierzy uznając ich za zdrajców ojczyzny. John kazał im więc zachować swą broń do czasu wkroczenia właściwych sił. Na miejscu spotkał się również z Rupertem Hagleitnerem i we trójkę uzgodnili dalsze działania odnośnie znajdujących się w pułapce Francuzów. Następnie niemiecki samochód ze swoimi dziwnymi pasażerami i kilkoma niemieckimi żołnierzami ruszył w stronę zamku Itter, klucząc blisko godzinę, by nie natknąć się na jedną z blokad zorganizowanych przez SS. W momencie kiedy wjechali do wioski, drogą szedł właśnie Hauptsturmführer Shrader. Okazało się, że Gangl poznał go kiedy trafił na obersta Giehla, poręczył więc za niego u kapitana Lee.
Dwóch uzbrojonych francuskich VIPów, którzy zostali ustawienie w charakterze strażników przed bramą zamku, dostrzegło zbliżający się niemiecki samochód z białą flagą. Już po chwili rozeszła się po zamku nowina, że przybył amerykański oficer. Więzieni politycy mieli, jak się można było spodziewać, odmienne zdanie na temat Johna Lee. Były premier z lat 40 Paul Reynaud był pod wrażeniem młodego kapitana, spodobała mu się jego prostolinijna i pewna siebie postawa. Natomiast Edouard Dalaider, również premier Francji z lat 30 wyrażał się niezbyt przychylnie:
»[...] Surowy zarówno pod względem wyglądu jak i manier. [...] Jeśli Lee jest odzwierciedleniem amerykańskiej polityki, to Europę czekają ciężkie czasy«.
Po krótkiej rozmowie Amerykanin obiecał wrócić z większymi siłami i zapewnić Francuzom ochronę do czasu przybycia pozostałych wojsk alianckich. Miał podobno powiedzieć, że przybędzie z kawalerią. Paru żołnierzy majora Gangla pozostało w zamku pod rozkazami Hauptsturmführera Schradera, podczas gdy oficerowie ruszyli z powrotem do Kufstein.
Kapitan Lee po powrocie do reszty swoich sił starał się zorganizować coś w rodzaju "korpusu ekspedycyjnego". Udało mu się zebrać pięć "Shermanów" z 753. Batalionu Pancernego i trzy oddziały piechoty z 143. Pułku. Amerykanie wyruszyli z Kufstein krótko po godzinie 19. Co prawda za sprawą Zvonimira Čučkovića z Innsbrucka ruszył major John. T. Kramers na czele 103 Dywizji Piechoty, ale dotarcie do zamku miało zająć mu jeszcze trochę czasu, a Lee obawiał się, że to mogłoby okazać się za późno.
Kolumna czołgów M4 i piechoty dotarła nieniepokojona do mostu nad Innem, który wskutek działań wojennych był już w opłakanym stanie. Czołgi zaczęły się przezeń pojedynczo przetaczać, niestety kiedy ostatni z nich wjechał na most, ten w końcu załamał się pod jego ciężarem. Kapitan Lee pozostał jedynie z czterema czołgami i bez tak ważnego wsparcia piechoty, która została po drugiej stronie rzeki.
Amerykańskie Shermany dotarły do Wörgl koło 20, tam Rupert Hagleitner zażądał, aby przybyłe siły zapewniły ochronę mieszkańcom i tym którzy nie chcieli już dłużej walczyć, przed krążącymi po okolicy SS-manami. Ponieważ austriacki ruch oporu nie był w stanie sam tego zrobić. John C. Lee w pierwszym odruchu nie zamierzał jednak tego robić, jego celem była obrona zamku i Francuzów. W tym momencie Josef Gangl miał zaproponować pomoc swoich żołnierzy w zamian za pozostawienie części sił. Najwidoczniej Amerykanin, pozbawiony osłony piechoty zdecydował, że będzie to dobra wymiana. Dwa "Shermany" zostały więc w Wörgl w zamian za to do Itter ruszyło 10 żołnierzy Wehrmachtu. Według niektórych źródeł miało być ich 14, jednak wydaje mi się, że była to łączna liczba Niemców, a należy pamiętać, iż kilku z nich zostało w zamku już wcześniej. Wśród Niemców ruszających do twierdzy, znalazł się sam major Gangl, jednak wszyscy podporządkowali się rozkazom amerykańskiego kapitana. Dwa czołgi i niemiecka ciężarówka zmierzały w kierunku Schloss Itter, tuż przed wsią Lee zdecydował się pozostawić jedną z dwóch maszyn nazwaną "Boche Buster" i czterech czołgistów do obrony mostu. Musiał on pozostać cały by ewentualne siły majora Kramersa mogły szybciej dotrzeć z odsieczą. Dowódca pozostawionego "Shermana", porucznik Harry Basse, ruszył wraz z pozostałymi w stronę uwięzionych Francuzów. Między Itter a zamkiem, SS zorganizowało małą blokadę, na którą wpadły siły amerykańsko-niemieckie. Jednak po krótkiej wymianie ognia, żołnierze blokujący drogę wycofali się do pobliskiego lasu a "ekspedycja ratunkowa" dotarła pod mury średniowiecznej budowli.
Początkowa euforia francuskich osobistości na widok podjeżdżającego "Shermana" zamieniła się w rozczarowanie, gdy zobaczyli rozmach sił, które przyprowadził ze sobą kapitan Lee. 10 amerykańskich GI's i kolejna garstka Niemców nie robiła na nich wrażenia. Nieco inaczej wyobrażali sobie "kawalerię przybywającą z odsieczą". Schrader zameldował przybyłym, że obserwujący okolicę niemieccy żołnierze zauważyli na skraju lasu ruch, najprawdopodobniej zwiad 17 Dywizji Grenadierów Pancernych. Na wieść o zagrożeniu amerykański oficer kazał wszystkim byłym zakładnikom zejść do piwnic. Ci jednak zareagowali na jego troskę z oburzeniem, nie mieli ochoty kryć się w lochach zamku. Chcieli walczyć razem z żołnierzami. Dopiero argument, że powojenne losy Francji będą leżeć w ich rękach, zmusił Francuzów do udania się do piwnic zamku.
Lee wraz z dwoma niemieckimi oficerami zaczęli planować obronę zamku. Ponieważ przyszło bronić się w średniowiecznej warowni, ten dziwny amerykańsko — niemiecki sztab przyjął średniowieczną taktykę. Miało to być głównie pomysłem, nieszablonowo myślącego, Johna Lee. Grube mury i usytuowanie zamczyska na wzniesieniu dawało dużą przewagę obrońcom. Ataki od północy, południa czy zachodu musiałyby skutkować ciężkimi stratami nacierających sił, ponieważ wróg był zmuszony forsować strome zbocza co wystawiłoby go na ostrzał broniących się. Atak od wschodu zaś nie dawał żadnej osłony i prowadził główną drogą. Gdyby jednak udało się w jakiś sposób sforsować grube mury zamku i wedrzeć się do środka, obrońcy mogli wycofać się do wewnętrznej twierdzy. Musiało się to przerodzić w krwawe oblężenie w średniowiecznym stylu. Lee wiedział, że nie musi odeprzeć wroga, wystarczyło jedynie wytrzymać do momentu przybycia 103 Dywizji Piechoty. Zamek podzielono na cztery sektory obronne, każdym dowodził jeden z oficerów, czyli: major Gangl, kapitan Lee, porucznik Basse i Hauptsturmführer Schrader. Jedynego "Shermana" ustawiono w bramie, tak by mógł pokryć ogniem z działa i karabinów drogę. Niemieccy obrońcy zamku zawiązali na ramionach swoich mundurów skrawki ciemnego materiału, aby uniknąć pomyłki w trakcie walki.
Atak rozpoczął się 5 maja 1945 roku krótko po godzinie 4 nad ranem. Kule z MG-42 zaczęły bębnić we wschodni mur zamku a znajdujący się w jednej z wież kapral William Sutton zauważył kilku SS-manów podchodzących pod zamek. Jednak kiedy otworzył w ich stronę ogień, ci uciekli do lasu. Niemcy ostrzeliwali i podchodzili pod twierdzę niemalże ze wszystkich stron. Seria z niemieckiego pistoletu maszynowego MP-40 zaniepokoiła kapitana Lee i majora Gangla, kiedy wpadli do pomieszczenia, z którego dochodził dźwięk, znaleźli leżącego na podłodze ciężko rannego żołnierza majora. Okazało się, że ostrzelał on grupę SS-manów, którzy prawie podeszli pod mur. Napastnicy zostali zmuszeni do odwrotu, ale udało im się ranić obrońcę. Okazało się, że były to jedynie sondujące obronę ataki pozorowane. W międzyczasie wydarzył się incydent, który na chwilę doprowadził do napięcia się stosunków między niemieckimi obrońcami a żołnierzami kapitana Lee. Mianowicie, jeden z ludzi majora Gangla uciekł z twierdzy przez główną bramę. Amerykanie obawiali się, że zdezerterował do oblegających ich SS-manów, niemiecki dowódca natomiast uważał, że jego człowiek po prostu uciekł z obawy o swoje życie. Major zagwarantował swoim nowym sprzymierzeńcom, że on i jego ludzie będą walczyć u boku GI´s aż do końca. Swoim ludziom natomiast miał obiecać, iż żaden z nich nie zginie.
Koło godziny 8:30 kapitan Lee obserwował przez swoją lornetkę z jednej z wież zamkowych okolicę. To, co zobaczył, niezbyt poprawiło mu humor. Niemiecka 17. Dywizja SS rozlokowała się niemal w całej okolicy, szczelnie otaczając zamek. Około 100 do 150 żołnierzy, do tego dwa FlaKi 20 mm i zabójcze działo 88 mm. Nie ulegało wątpliwości, że ich rozkaz to brutalna eliminacja każdego, kto znajdował się we wnętrzu Zamku Itter. W obliczu tak niesprzyjającego obrotu sytuacji, major Gangl zadzwonił do Wörgl i przekazał informację o ciężkim położeniu austriackiemu ruchowi oporu, prosząc jednocześnie o przekazanie tej informacji jakiejkolwiek amerykańskiej jednostce. Sam fakt, że połączenie telefoniczne jeszcze działało i że Niemiec dodzwonił się do Hagleitnera jest dosyć kuriozalny. Po około godzinie do zamku dotarły posiłki. Dwóch żołnierzy Wehrmachtu i jeden austriacki partyzant, zdołali się niezauważeni prześliznąć obok oblegających zamek Niemców z SS. Te dodatkowe siły mogą świadczyć o rozmachu i wielkości ruchu oporu w Austrii.
Kapitan Lee po powrocie do reszty swoich sił starał się zorganizować coś w rodzaju "korpusu ekspedycyjnego". Udało mu się zebrać pięć "Shermanów" z 753. Batalionu Pancernego i trzy oddziały piechoty z 143. Pułku. Amerykanie wyruszyli z Kufstein krótko po godzinie 19. Co prawda za sprawą Zvonimira Čučkovića z Innsbrucka ruszył major John. T. Kramers na czele 103 Dywizji Piechoty, ale dotarcie do zamku miało zająć mu jeszcze trochę czasu, a Lee obawiał się, że to mogłoby okazać się za późno.
Kolumna czołgów M4 i piechoty dotarła nieniepokojona do mostu nad Innem, który wskutek działań wojennych był już w opłakanym stanie. Czołgi zaczęły się przezeń pojedynczo przetaczać, niestety kiedy ostatni z nich wjechał na most, ten w końcu załamał się pod jego ciężarem. Kapitan Lee pozostał jedynie z czterema czołgami i bez tak ważnego wsparcia piechoty, która została po drugiej stronie rzeki.
Amerykańskie Shermany dotarły do Wörgl koło 20, tam Rupert Hagleitner zażądał, aby przybyłe siły zapewniły ochronę mieszkańcom i tym którzy nie chcieli już dłużej walczyć, przed krążącymi po okolicy SS-manami. Ponieważ austriacki ruch oporu nie był w stanie sam tego zrobić. John C. Lee w pierwszym odruchu nie zamierzał jednak tego robić, jego celem była obrona zamku i Francuzów. W tym momencie Josef Gangl miał zaproponować pomoc swoich żołnierzy w zamian za pozostawienie części sił. Najwidoczniej Amerykanin, pozbawiony osłony piechoty zdecydował, że będzie to dobra wymiana. Dwa "Shermany" zostały więc w Wörgl w zamian za to do Itter ruszyło 10 żołnierzy Wehrmachtu. Według niektórych źródeł miało być ich 14, jednak wydaje mi się, że była to łączna liczba Niemców, a należy pamiętać, iż kilku z nich zostało w zamku już wcześniej. Wśród Niemców ruszających do twierdzy, znalazł się sam major Gangl, jednak wszyscy podporządkowali się rozkazom amerykańskiego kapitana. Dwa czołgi i niemiecka ciężarówka zmierzały w kierunku Schloss Itter, tuż przed wsią Lee zdecydował się pozostawić jedną z dwóch maszyn nazwaną "Boche Buster" i czterech czołgistów do obrony mostu. Musiał on pozostać cały by ewentualne siły majora Kramersa mogły szybciej dotrzeć z odsieczą. Dowódca pozostawionego "Shermana", porucznik Harry Basse, ruszył wraz z pozostałymi w stronę uwięzionych Francuzów. Między Itter a zamkiem, SS zorganizowało małą blokadę, na którą wpadły siły amerykańsko-niemieckie. Jednak po krótkiej wymianie ognia, żołnierze blokujący drogę wycofali się do pobliskiego lasu a "ekspedycja ratunkowa" dotarła pod mury średniowiecznej budowli.
Od prawej: Kapitan John "Jack" Lee, porucznik Harry Base i porucznik John Powell |
Początkowa euforia francuskich osobistości na widok podjeżdżającego "Shermana" zamieniła się w rozczarowanie, gdy zobaczyli rozmach sił, które przyprowadził ze sobą kapitan Lee. 10 amerykańskich GI's i kolejna garstka Niemców nie robiła na nich wrażenia. Nieco inaczej wyobrażali sobie "kawalerię przybywającą z odsieczą". Schrader zameldował przybyłym, że obserwujący okolicę niemieccy żołnierze zauważyli na skraju lasu ruch, najprawdopodobniej zwiad 17 Dywizji Grenadierów Pancernych. Na wieść o zagrożeniu amerykański oficer kazał wszystkim byłym zakładnikom zejść do piwnic. Ci jednak zareagowali na jego troskę z oburzeniem, nie mieli ochoty kryć się w lochach zamku. Chcieli walczyć razem z żołnierzami. Dopiero argument, że powojenne losy Francji będą leżeć w ich rękach, zmusił Francuzów do udania się do piwnic zamku.
Lee wraz z dwoma niemieckimi oficerami zaczęli planować obronę zamku. Ponieważ przyszło bronić się w średniowiecznej warowni, ten dziwny amerykańsko — niemiecki sztab przyjął średniowieczną taktykę. Miało to być głównie pomysłem, nieszablonowo myślącego, Johna Lee. Grube mury i usytuowanie zamczyska na wzniesieniu dawało dużą przewagę obrońcom. Ataki od północy, południa czy zachodu musiałyby skutkować ciężkimi stratami nacierających sił, ponieważ wróg był zmuszony forsować strome zbocza co wystawiłoby go na ostrzał broniących się. Atak od wschodu zaś nie dawał żadnej osłony i prowadził główną drogą. Gdyby jednak udało się w jakiś sposób sforsować grube mury zamku i wedrzeć się do środka, obrońcy mogli wycofać się do wewnętrznej twierdzy. Musiało się to przerodzić w krwawe oblężenie w średniowiecznym stylu. Lee wiedział, że nie musi odeprzeć wroga, wystarczyło jedynie wytrzymać do momentu przybycia 103 Dywizji Piechoty. Zamek podzielono na cztery sektory obronne, każdym dowodził jeden z oficerów, czyli: major Gangl, kapitan Lee, porucznik Basse i Hauptsturmführer Schrader. Jedynego "Shermana" ustawiono w bramie, tak by mógł pokryć ogniem z działa i karabinów drogę. Niemieccy obrońcy zamku zawiązali na ramionach swoich mundurów skrawki ciemnego materiału, aby uniknąć pomyłki w trakcie walki.
Atak rozpoczął się 5 maja 1945 roku krótko po godzinie 4 nad ranem. Kule z MG-42 zaczęły bębnić we wschodni mur zamku a znajdujący się w jednej z wież kapral William Sutton zauważył kilku SS-manów podchodzących pod zamek. Jednak kiedy otworzył w ich stronę ogień, ci uciekli do lasu. Niemcy ostrzeliwali i podchodzili pod twierdzę niemalże ze wszystkich stron. Seria z niemieckiego pistoletu maszynowego MP-40 zaniepokoiła kapitana Lee i majora Gangla, kiedy wpadli do pomieszczenia, z którego dochodził dźwięk, znaleźli leżącego na podłodze ciężko rannego żołnierza majora. Okazało się, że ostrzelał on grupę SS-manów, którzy prawie podeszli pod mur. Napastnicy zostali zmuszeni do odwrotu, ale udało im się ranić obrońcę. Okazało się, że były to jedynie sondujące obronę ataki pozorowane. W międzyczasie wydarzył się incydent, który na chwilę doprowadził do napięcia się stosunków między niemieckimi obrońcami a żołnierzami kapitana Lee. Mianowicie, jeden z ludzi majora Gangla uciekł z twierdzy przez główną bramę. Amerykanie obawiali się, że zdezerterował do oblegających ich SS-manów, niemiecki dowódca natomiast uważał, że jego człowiek po prostu uciekł z obawy o swoje życie. Major zagwarantował swoim nowym sprzymierzeńcom, że on i jego ludzie będą walczyć u boku GI´s aż do końca. Swoim ludziom natomiast miał obiecać, iż żaden z nich nie zginie.
Koło godziny 8:30 kapitan Lee obserwował przez swoją lornetkę z jednej z wież zamkowych okolicę. To, co zobaczył, niezbyt poprawiło mu humor. Niemiecka 17. Dywizja SS rozlokowała się niemal w całej okolicy, szczelnie otaczając zamek. Około 100 do 150 żołnierzy, do tego dwa FlaKi 20 mm i zabójcze działo 88 mm. Nie ulegało wątpliwości, że ich rozkaz to brutalna eliminacja każdego, kto znajdował się we wnętrzu Zamku Itter. W obliczu tak niesprzyjającego obrotu sytuacji, major Gangl zadzwonił do Wörgl i przekazał informację o ciężkim położeniu austriackiemu ruchowi oporu, prosząc jednocześnie o przekazanie tej informacji jakiejkolwiek amerykańskiej jednostce. Sam fakt, że połączenie telefoniczne jeszcze działało i że Niemiec dodzwonił się do Hagleitnera jest dosyć kuriozalny. Po około godzinie do zamku dotarły posiłki. Dwóch żołnierzy Wehrmachtu i jeden austriacki partyzant, zdołali się niezauważeni prześliznąć obok oblegających zamek Niemców z SS. Te dodatkowe siły mogą świadczyć o rozmachu i wielkości ruchu oporu w Austrii.
Paul Reynaud (z lewej) i Maurice Gamelin pozują do zdjęcia w jednym z ostrzelanych pokoi zamku Itter. |
Wykorzystując przerwę w strzelaninie, na plac wyszli francuscy prominenci, by zaczerpnąć świeżego powietrza. W tym właśnie momencie oddziały SS wznowiły ostrzał. Tym razem odezwały się dwa działka przeciwlotnicze i osiemdziesiątka-ósemka. Ich ofiarą padł, stojący w bramie i do tej pory skutecznie odgryzający się ze swoich KMów, amerykański czołg. Stanął w płomieniach trafiony pociskiem, a po chwili eksplodował, zamieniając się w kupę poskręcanej stali. Na szczęście załoga zdołała bezpiecznie opuścić pojazd. Francuzi nagle postanowili włączyć się do walki i wesprzeć ich obrońców. Paul Reynaud wspominał:
»Wkrótce zobaczyłem, że gdy płonął czołg, napastnicy mogli przedostać się z drugiej strony na dziedziniec mostem, który łączył się ze zboczem góry. Pobiegłem do zamku. Wyjąłem tommy-gun z mojego kufra i zszedłem na dziedziniec, gdzie zastałem naszych żołnierzy. Clemenceau zabezpieczył już lukę na wypadek, gdyby napastnicy chcieli zająć pozycje obok czołu. Ja ... zająłem pozycję blisko niego«.
Reynaud, Gamelin, Clemenceau, de La Rocque i Borotra pojawili się z bronią w ręku, by wspomóc obrońców. Paul Reynaud ustawił się dosyć niefortunnie w bramie twierdzy, odsłaniając się na ostrzał wroga. Widząc to Major Gangl postanowił ostrzec 70-letniego byłego premiera i wskazać mu bezpieczniejszą pozycję. Rzucił się przez dziedziniec w jego kierunku, kiedy przebiegał przez jego środek, kula snajpera trafiła go w głowę. Josef Gangl zginął na miejscu, ścięty pociskiem swego rodaka. Nie było jednak czasu na opłakiwanie tej straty, SS nacierało z coraz większą zaciętością, a obrońcom zaczęła kończyć się amunicja. Nagle w zamku rozległ się dźwięk dzwonka. To dzwonił telefon w jednej z sal twierdzy. Kiedy kapitan Lee podniósł słuchawkę, usłyszał po drugiej stronie głos amerykańskiego oficera. Okazał się nim major John Kramers, który właśnie dotarł do Wörgl. Amerykański kapitan na pytanie o sytuację krzyknął w słuchawkę:
»Wystrzelają tu nas jak kaczki... Najlepiej by było gdyby przysłał pan tu kilku ludzi!«
Po jego słowach linia zrobiła się głucha, najprawdopodobniej przerwana przez oddziały Waffen-SS. Lee zdawał sobie sprawę, że fakt dotarcia Amerykanów do Wörgl niezbyt poprawił jego położenie. Przebicie się do zamku zajmie Kramersowi dosyć czasu, ze względu na blokady drogi i nieznajomość terenu. Poza tym dysponował niewystarczającą siłą ognia. Jednak pewien zbieg okoliczności zmienił całą sytuację. Kiedy major Kramers wpatrywał się w mapę i zastanawiał nad rozwiązaniem problemu, Wörgl nagle zadrżało od dźwięku silników i chrzęstu gąsienic. Do miasta wjechało 6 czołgów M4 z 753. Batalionu Czołgów, wraz z kompanią "E" 143. Pułku Piechoty. Cóż, cała ta historia obfituje w hollywoodzkie zwroty akcji, więc czemu nie miałyby się nagle zjawić przez przypadek posiłki. Po krótkiej rozmowie z dowódcami kompanii i batalionu została utworzona "ekspedycja ratunkowa", dysponująca wystarczającą siłą ognia, by poradzić sobie z ewentualnymi trudnościami. Koło godziny 13, żołnierze i czołgi opuścili kolumną miasto zmierzając w kierunku Schloss Itter.
W tym samym czasie obrońcy zamku załadowali swoje ostatnie magazynki do broni, a taśmy do karabinu maszynowego były już puste. Lee zamierzał utrzymać dziedziniec jak najdłużej a później wycofać się do wewnętrznej fortecy zamkowej i jeśli będzie to konieczne walczyć, w wąskich korytarzach, wręcz i na bagnety. Jean Borotra, postanowił wykorzystać możliwość wymknięcia się z zamku, by odoszukać i sprowadzić wojsko amerykańskie. Później mogłoby to być już niemożliwe. Przebrany w łachmany, w których mógłby uchodzić za austriackiego cywila, przeskoczył mur i spokojnie szedł w stronę lasu. Miał nawet kilka razy się zatrzymać, by zerwać kilka kwiatków i strząsnąć rosę z gałęzi drzew. Jego naturalna postawa sprawiła, że skupieni na walce Niemcy z SS, nie zwrócili na niego uwagi, biorąc go za wieśniaka. Kiedy były tenisista zniknął z pola widzenia, zaczął biec.
W tym samym czasie obrońcy zamku załadowali swoje ostatnie magazynki do broni, a taśmy do karabinu maszynowego były już puste. Lee zamierzał utrzymać dziedziniec jak najdłużej a później wycofać się do wewnętrznej fortecy zamkowej i jeśli będzie to konieczne walczyć, w wąskich korytarzach, wręcz i na bagnety. Jean Borotra, postanowił wykorzystać możliwość wymknięcia się z zamku, by odoszukać i sprowadzić wojsko amerykańskie. Później mogłoby to być już niemożliwe. Przebrany w łachmany, w których mógłby uchodzić za austriackiego cywila, przeskoczył mur i spokojnie szedł w stronę lasu. Miał nawet kilka razy się zatrzymać, by zerwać kilka kwiatków i strząsnąć rosę z gałęzi drzew. Jego naturalna postawa sprawiła, że skupieni na walce Niemcy z SS, nie zwrócili na niego uwagi, biorąc go za wieśniaka. Kiedy były tenisista zniknął z pola widzenia, zaczął biec.
Francuska gwiazda tenisa Jean Borotra. |
Odsiecz zmierzająca do Itter była poważnie opóźniana przez napotkane resztki Wehrmachtu i Volksstrumu. Powodem nie były jednak walki a fakt, że te związki masowo poddawały się amerykanom, którzy musieli ich rozbrajać i kierować na zachód w stronę własnych linii. Do Amerykanów dołączył oddział rozpoznawczy "G" 142 Pułku piechoty. W jego szeregach znajdował się kanadyjski korespondent wojenny Rene Levesque. Dziennikarz zwrócił w pewnym momencie uwagę na GI krzyczącego coś w stronę biegnącej w kierunku postaci. Najprawdopodobniej żołnierz wziął ją za wieśniaka o niejasnych zamiarach, Levesque rozpoznał jednak intruza od razu.
"Będąc miłośnikiem tenisa, poznałem go niemal natychmiast. To był Borotra, mistrz wszech czasów. Nie był zdyszany i powiedział nam, że właśnie przybył z zamku-więzienia Itter kilka kilometrów dalej".
Tenisista zaapelował o pomoc i poprosił o amerykański mundur oraz broń. Dzięki niemu "ekspedycja" uzyskała pełny obraz sytuacji jak i przewodnika, który pokierował ich najkrótszą i najbezpieczniejszą drogą. Borotra dostał mundur i broń, a następnie poprowadził część kompanii "E" i "G" w kierunku zamku, przedzierając się przez pozycje obronne wroga wzdłuż pobliskiego strumienia. Tymczasem kolumna pancerna pod dowództwem kapitana Johna W. Gilla przemieszczała się główną drogą do zamku. Czołgi napotkały kilka blokad, ale nie były one na tyle groźne, by poważnie zaszkodzić "Shermanom".
W zamku obrońcy wyczerpali właśnie amunicję i w obliczu silnej grupy SS-manów nacierającej na główną bramę zamierzali wycofać się do wewnętrznej części twierdzy. Nagle rozległo się kilka eksplozji na pozycjach 17. Dywizji Grenadierów Pancernych, a ogień z broni maszynowej zmusił atakujących Niemców do ucieczki w las. Na tyłach wroga ukazał się "Boche Buster" na czele kolumny kapitana Gilla. Teraz role się odwróciły, po krótkiej wymianie ognia około 100 SS-manów poddało się i złożyło broń, reszta albo zginęła, albo uciekła. Wreszcie wszyscy mogli odetchnąć z ulgą. Korespondenci wojenni biegali w kółko, próbując zdobyć pikantne szczegóły, kapitan Lee podszedł zmęczonym krokiem do czołgu, który zostawił do obrony mostu i który jako pierwszy pojawił się na tyłach nieprzyjaciela. Z cygarem w zębach miał spytać swoich czołgistów: "Co was zatrzymało?"
Zamek w Itter po walce w maju 1945 roku. |
Hauptsturmführer Schrader jako niemiecki oficer przekazał oficjalnie amerykanom francuskich zakładników. Niemcy biorący udział w obronie zostali tymczasowo wzięci do niewoli, jednak krótko po tym puszczono ich do domów. Żaden z podopiecznych majora Josefa Gangla, Amerykanów czy Francuzów nie zginał w czasie walki, jedyną ofiarą był sam major. Okrzyknięty bohaterem austriackiego ruchu oporu, stał się ikoną w powojennych Niemczech i Austrii a jego imieniem nazwano jedną z ulic w Wörgl.
Hauptsturmführer Kurt-Siegfried Schrader był sądzony za zbrodnie wojenne i osadzony w więzieniu. W 1947 roku oczyszczono go jednak z zarzutów i zwolniono do domu. W 1953 roku Otrzymał posadę w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych regionu Północnej Nadrenii-Westfalii, którą piastował do 1980. Zmarł w połowie lat 90.
John C. "Jack" Lee Jr. za niezwykły heroizm otrzymał Srebrną Gwiazdę i Krzyż Zasługi. Kapitan Lee został przeniesiony do rezerw 2 lutego 1946 roku zaledwie kilka dni po powrocie do Stanów Zjednoczonych. Starał się wznowić swoją karierę futbolową. Lee grał kilka sezonów w New Jersey Giants, niewielkiej ligowej drużynie, która zadebiutowała w 1950 roku. Nie będąc w stanie zdobyć miejsca w profesjonalnym klubie, został lokalnym trenerem futbolu i barmanem. Jego życie osobiste przestało się układać, wykazywał objawy zespołu stresu pourazowego (PTSD) i walczył z alkoholizmem. Lee próbował rozpocząć działalność hotelową, ale przedsięwzięcie zakończyło się porażką. Jego żona Virginia rozwiodła się z nim i przejęła opiekę nad ich synem. Lee Poślubił w sumie trzy kobiety i walczył przez całe życie z alkoholizmem. John C. Lee Jr. ostatecznie zmarł 15 stycznia 1973 r. Z powodu zatrucia alkoholem. Miał 54 lata.
Sebastian Wimmer Były komendant Schloss Itter został schwytany przez wojska alianckie kilka tygodni po zakończeniu wojny. Wimmer został uznany za zbrodniarza wojennego za czyny, których dopuścił się w czasie służby w SS podczas II wojny światowej. Jednak kilku byłych zakładników z zamku w Itter interweniowało w jego imieniu i ostatecznie został zwolniony w 1949 roku. W 1951 roku Wimmer wrócił do swojego rodzinnego miasta Dingolfing. Jego żona rozwiodła się z nim, a on sam zmagał się z alkoholizmem... Wimmer popełnił samobójstwo 10 grudnia 1952 roku w wieku 50 lat.
Francuscy zakładnicy powrócili do Francji i poświęcili się karierom politycznym, bądź życiu prywatnemu. Prawie każdy z nich opublikował książkę o swoich przeżyciach. Jedynie Jean Borotra i Maxime Weygand byli sądzeni za współpracę z pronazistowskim francuskim rządem Vichy. Jednak zarzuty ostatecznie uchylono.
Zvonimir Čučković po wojnie powrócił do Jugosławii, gdzie założył firmę elektryczną w Belgradzie. Pozostał w kontakcie z kilkoma byłymi francuskimi jeńcami z Castle Itter, w tym z Augustą Bruchlen-Jouhaux. Dostarczył relacje z życia w Castle Itter, które włączyła do swojej książki "Prison pour hommes d'Etat", zmarł w 1984 roku.
Tak kończy się historia jednej z najdziwniejszych bitew II wojny światowej i jej bohaterów. Wydarzenia wokół zamku w Itter są na pewno wyjątkowe i pozostają dużą ciekawostką, oraz zasługują na to, by opowiedzieć ich historię. Czy jednak są dowodem na bezprzykładną postawę moralną niemieckich żołnierzy chcących ocalić więźniów twierdzy i czy świadczą o tym, że nie wszyscy Niemcy wspierali reżim Adolfa Hitlera i czynnie mu się sprzeciwiali? Czy może jednak powinno się rozpatrywać ich decyzje poprzez pryzmat odruchu samozachowawczego i zimnej kalkulacji? Na te pytania każdy musi sam znaleźć odpowiedź.
Materiały źródłowe:
Stephen Harding - "Ostatnia Bitwa"
John G. Mayer - "12th Men Free French Big-Wigs"
Martin Eich - "Er riskierte sein Leben und rettete einstige Feinde"
Andrew Roberts - "World War II’s Strangest Battle: When Americans and Germans Fought Together"
Kitzbühler Alpen - "Das Schicksals-Schloss"
Zawsze mnie bawiły wszelkie twierdzenia o niemieckim czy tam austriackim antynazistowskim ruchu oporu.
OdpowiedzUsuń"pistolet kalibru 45 mm"
OdpowiedzUsuńTeż chcę taki!
No tak, zapomniałem dać kropkę przed 45. Już poprawione i dodany standardowy kaliber w mm w nawiasie.
UsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSwietna historia dobry byłby film moze doczekamy
OdpowiedzUsuńSuper ciekawe, W życiu jednak CZŁOWIECZEŃSTWO jest ważne, jak odwaga. Ludzie w zagrożeniu zaczynają używać GŁOWY
OdpowiedzUsuń