sobota, 19 marca 2022

"Wahoo" - narodziny legendy amerykańskiej broni podwodnej

Kiedy na pokładzie USS „Wahoo” rozległ się głos O’Kanea: »Idzie niszczyciel!« Kapitan okrętu Dudley Morton właśnie przygotowywał atak na nie do końca zidentyfikowany okręt, przy którym stały mniejsze jednostki. Najprawdopodobniej były one małymi okrętami podwodnymi typu RO.
Amerykanie postanowili, w tej sytuacji, Odstąpić od pierwotnego celu i zaatakować idącą w ich kierunku jednostkę. Okręt podwodny zaczął wykonywać zwrot, by ustawić swoje wyrzutnie dziobowe w kierunku „Japończyka”. Pomimo że przeciwnik zygzakował, sprawa wydawała się rutyną. Odległość oceniono na 3750 jardów, a prędkość niszczyciela oszacowano na 13 węzłów. Już po kilku chwilach „Wahoo” zaatakował wroga trzema torpedami wystrzelonymi pod kątem 110 stopni. O’Kane w swojej książce „Wahoo” opisał tę sytuację w następujący sposób:


Wodowanie USS "Wahoo" 14 lutego 1942 roku w stoczni na Mare Island.


»Zdjąłem ręce z zablokowanego peryskopu. Punkt celowania, jego rufa, miał za chwilę dotknąć nitki.
"Pal!" - Morton uderzył w przycisk odpalania, natychmiast wysyłając torpedę w drogę, z odrzutem, dźwiękiem startującego silnika i momentalnie skaczącym we wnętrzu okrętu ciśnieniem«.

Po chwili Morton wysłał dwie kolejne torpedy w drogę, przeznaczone dla śródokręcia japońskiego okrętu. O’Kane obserwował wszystko przez peryskop. Kiedy ujrzał smugę ostatniej torpedy, oblał go zimny pot. Wystrzelone przez nich „cygaro” szło kursem na, a nie wyprzedzającym cel. Wszystkie torpedy przeszły już za rufą niszczyciela. Okazało się, że w pośpiechu, jednak źle oszacowano prędkość wroga, która, po ponownym przeliczeniu wartości TDC wyniosła 18 węzłów. Amerykanie szybko odpalili kolejną, czwartą torpedę. Tym razem szła prosto w cel, który później okazał się niszczycielem „Harusame”. Japończycy zaalarmowani pierwszymi trzema wykonali unik i dzięki śladom torpedowym szli kursem prosto na okręt podwodny.

»„No dobra” – rzekł dowódca. „Trzymaj peryskop na powierzchni i strzelimy temu s-synowi prosto w nos”.«

Sprawa jednak nie była taka prosta. „Harusame” idąc na wprost, był teraz bardzo wąskim celem. Do tego jednostka szła pełną prędkością, a torpedy, aby być skuteczne, musiały zostać wystrzelone, kiedy wróg znajdował się nie dalej niż 1200 jardów, by nie zdążył wykonać uniku i nie bliżej niż 700 jardów, by torpedy zdążyły się uzbroić. Niszczyciel płynący teraz z prędkością 30 węzłów miał znajdować się w tym przedziale jedynie przez 30 sekund. „Wahoo” miał do dyspozycji jeszcze dwie torpedy gotowe do strzału. Przez czaiły czas, kiedy „Harusame” zbliżał się w stronę zanurzonego okrętu podwodnego, ten nieustannie korygował swoją pozycję, by mieć nieprzyjaciela na wprost siebie. Kąt biegu musiał wynosić zero. Niszczyciel szarżował prosto na amerykański peryskop, Gdy szacunkowo znalazł się o 1250 jardów, O’kane rzucił komendę »Pal!« - Pierwsza torpeda ruszyła w stronę wroga. Teraz cały kunszt polegał na odpaleniu drugiej z minimalnej odległości, ale jeszcze przed trafieniem pierwszej.

»Odległość w momencie odpalenia wynosiła 750 jardów, co było najlepszym możliwym momentem, zwłaszcza że minął już czas przewidywalnego trafienia przez pierwszą naszą torpedę. Śruby ostatniej były teraz kompletnie zagłuszone przez odgłos śrub niszczyciela, które huczały w kadłubie naszego okrętu. Nie było słychać niczego, tylko ten ryk, teraz już zatrważająco bliski. Przekraczaliśmy właśnie głębokość 80 stóp. Ludzie zaczęli szukać oparcia w oczekiwaniu na bomby głębinowe.«

Po odpaleniu drugiej torpedy, amerykanie od razu zaczęli awaryjnie się zanurzać. Nie mogli czekać na rezultat swojego ataku, który mógł okazać się bezowocny. Teraz należało się skupić na tym, by jak najszybciej schować się w toni i modlić o to by bomby głębinowe okazały się niecelne.
USS „Wahoo” był okrętem typu „Gato”, które to w owym czasie stanowiły trzon amerykańskiej floty podwodnej. „Wahoo” jest jednostką, której losy zostały najbardziej szczegółowo opisane i to nie tylko po wojnie, przez Richarda O’Kane, który służył na nim w charakterze pierwszego oficera, ale również w trakcie działań wojennych jego poczynania były przekazywane opinii publicznej.

Kapitan USS„Wahoo” Dudley „Mush” Morton i Richard „Dick” O’Kane wspólnie na mostku USS „Wahoo” (SS-238) w Pearl Harbor 7 lutego 1943 roku.

24 stycznia 1943 roku „Wahoo” znajdował się na swoim trzecim patrolu. Jednak dla komandora Dudleya Mortona był to pierwszy patrol w roli dowódcy. Wcześniejsze dwa odbył w roli „wspierającego oficera” (Prospective Commanding Officer) pod komandorem Marvinem Kennedym, który okazał się mało skutecznym dowódcą.
Pierwszy kapitan wydawał się niepewny w ocenie sytuacji, nie ufał swojej załodze i czuł się nieswojo na jednostce podwodnej. Przede wszystkim jednak cechowała go postawa asekurancka, bardzo często odstępował od ataku pomimo wielu dobrych okazji. Przełożyło się to na jedynie jedno zatopienie w czasie dwóch patroli. Doszło do tego, że załoga zaczęła go oskarżać o tchórzostwo.

Jedno z takich zdarzeń miało miejsce 19 grudnia w czasie drugiego patrolu. Pod nieobecność na mostku kapitana namierzono japoński tankowiec. Pierwszy oficer O’Kane polecił dostosować kurs i prędkość na przechwycenie oraz obudzić kapitana. Jednak gdy ten zjawił się na mostku, nadzieje na zatopienie statku prysły. Sytuacja opisana jest w książce „Wahoo” w następujący sposób:

»Wyjaśniłem mu sytuację, wskazując na mapie względne pozycje kursy. Potem, tak jak się spodziewałem, dowódca rozkazał zwolnić do swojej tradycyjnej jednej trzeciej, aby przyjrzeć się sytuacji osobiście. Nie było akurat wielkiego pośpiechu, niemniej zaczęło mi się wydawać, że dowódca coś niepotrzebnie nadzwyczajnie zwleka. Być może mi się tak tylko zdawało, bo przecież nie mierzyłem mu czasu stoperem.
Dowódca zaskoczył mnie jednak, biorąc tylko jeden namiar, chowając peryskop i wracając do naszej poprzedniej prędkości. Potem pochylił się nad mapą. Czas płynął bez żadnego komentarza z jego strony, a w międzyczasie „Wahoo” wysforował się już przed nieprzyjaciela. Minęło blisko 20 minut od jego obserwacji przez peryskop, gdy wreszcie wziął do ręki cyrkiel i zaczął odmierzać jakieś odległości na mapie. Przeszło jeszcze kilka minut, aż wreszcie wyprostował się i rozkazał: „Odbój alarmu bojowego”, po czym wyjaśnił, że „Wahoo” znalazłby się w sektorze patrolowym o.p. Grouper, zanim doszłoby do ataku.«

Podobne sytuacje zdarzały się niemal za każdym razem, kiedy okręt wchodził w kontakt z nieprzyjacielem. Już w trakcie pierwszego patrolu we wrześniu 1942 roku doszło do spotkania japońskiego lotniskowca w asyście dwóch niszczycieli. Gdy O’Kane chciał podjąć pościg i zaatakować dowódca rozkazał zwolnić do jednej trzeciej, w wyniku czego cele oddaliły się nie niepokojone. W rozmowie ze swoim pierwszym oficerem Kennedy miał oznajmić:

»Dick, nie zrobimy tego. Zabierzemy „Wahoo” do domu po jakiegoś dowódcę, który potrafi zatapiać statki, bo w ten sposób – do cholery – nigdy tego nie wygramy.«

Nowy dowódca objął swoje stanowisko jednak dopiero przed trzecim patrolem i jak się później okazało, był to jeden z najlepszych amerykańskich kapitanów okrętów podwodnych. Misja przewidywała rozpoznanie japońskiej bazy zaopatrzenia w rejonie Wewak na wybrzeżu Nowej Gwinei. Agresja nowego kapitana była już widoczna w trakcie podróży do celu. W trakcie pokonywania cieśniny Witiaz oddalonej jedynie o 48 kilometrów od japońskich lotnisk w Nowej Brytanii dowódca zdecydował się przepłynąć ją wynurzony przy pełnej prędkości. Było to sprzeczne z procedurami i dosyć ryzykowne, dało jednak czas i pozwoliło na rekonesans portu przy świetle dziennym.
Teraz zapierając się, o co się dało, marynarze czekali na pierwszy wstrząs. Ten nie kazał na siebie długo czekać. Huk eksplozji sprawił, że okręt cały zadrżał, a po chwili rozległ się kolejny wybuch i dźwięk pękania stali. Jednak to nie poszycie „Wahoo” pękało. Jak opisał to Richard O’Kane:

» […] po chwili każde doświadczone ucho na pokładzie mogło już rozpoznać ten dźwięk, dźwięk rozgrzewanego parą wiadra wody, spotęgowany milion razy. To kotły niszczyciela rzygały parą w morze.«

Zdjęcie wykonane przez peryskop 24 stycznia 1943 roku. Widoczne trafienie japońskiego niszczyciela "Harusame"


Obie torpedy okazały się celne. „Harusame” został totalnie zdemolowany i uznany za zatopiony. Jednostka jednak, z przełamanym kilem, wyrzuciła się na brzeg, by uniknąć zatonięcia. Tak rozpoczął się trzeci patrol, a zarazem pierwszy owocny, w karierze USS „Wahoo” i jego kapitana Dudleya Mortona. Okręt po tym patrolu miał być nazywany „jednookrętowym wilczym stadem”.

Całą historię tej jednostki, jak i ludzi na niej służących, opisał w świetny sposób, ocierający się o styl powieści fabularnej, Richard H. O’Kane w swojej książce „Wahoo – Historia najsłynniejszego amerykańskiego okrętu podwodnego II wojny światowej”.





Materiały źródłowe:

Richard H. O'Kane - "Wahoo - Historia najsłynniejszego amerykańskiego okrętu podwodnego II wojny światowej"


2 komentarze:

Komentuj - to dla mnie najlepsza motywacja.